RĘKA
białą laską snu wodzi mi po ustach wymów
wszystkie ślepoty dnia które tak dalekowzrocznie
zaniewidziały wtedy znów ją odstawisz za zarastający
próg słowa gdzie samoczynne zimno zawiązuje
w samym ogniu serca winną latorośl wyplecioną z żył
za pomieszanie wszystkiego ze zmysłów a za oko twoje
świat nie będzie karany umyjemy wszystkie jego
resztki gnijące w powiece która w półśnie zawijała
próchniejące obrazy pamięci umyjemy nawet
przypuszczalne
kary potopu umyjemy mandat i policjanta który
dyrygował
kruchą chrząstką światła umyjemy sen i jego kotary
zwisające do góry z ćmą po drugiej stronie jej braku
niech ma przeczyste zastanie umyjemy białą laskę
aż do jej widzenia niech ma jakąś zgrzebną samowiedzę
niezależnej dłoni umyjemy ślepoty w olśnieniach
zimowe blendowanie zwierza niechaj mają zbieżność
w drzewostanie i dalekowzroczność też na ługi gęsto
weźmiemy wraz z pryzmatem źrenicy niech prycha
jej grzybnia po widokach z przeceny niech się cieszy
z przeźroczystej płetwy nawigacji jaki korsarz taki
brud zauważy i próg słowa w detergenty jawne
zanurzymy po usta niech ma białą podkowę na
sińcach wchodzenia to ładne i niewinne gdy
śród przekraczania czyste są podeszwy na zdaniu
innych samoczynne zimno weźmiemy sposobem na wodę
i kijankę z dwóch ech temperatur odhuknie kryształ
przebiśniegu na pranie pod zależnym kurkiem w naszej
domorosłej balii dreszczów dalej ogień aż po szyję
zanurzymy też w wodzie niech pierścienie wreszcie
odłączą się od zaręczyn i na dnie suszarki zostanie
węgiel trąbki pohuków i susz ciętej fali i serce
umyjemy w ręku jak żywą koszulę drgającą z braku
luźnej komory na wynos oczywiście będzie
pluć na nas pulsem ale uderzone kantem dłoni
w tchawicę pójdzie na dno to jest przecież chytrze
utajona za lodowcem ryba i winorośl winną
wychłoszczemy na tuszach niech ma ogrodników
raz na zawsze spłukanych z jej moczu w krótkiej koszulce
powietrza w oku za powieką przeszczepu z pijanego
cięcia trzeźwości na łozę no i żyły przepuścimy przez
pralkę całe w motkach odwrotnych aby po fastrydze roju
dochodziły prosto do skrzepu nie do obcej naprzeciw
komory czort wie czym wybielonej i to pomieszane
wszystko we krwi na bąbel też przewleczemy przez
czystość
być może za ręce być może za włosy to w ostatniej
chwili powie nam pan kierownik pralni teraz przyjdzie
czysta chwila wieszania trzeba przetrzeć tylko szyję
wiatru
lnianą szmatką na ślisko postawić dzban wody śród
wody
aby tożsamością wypróżniał się w tożsamość jeśli
w żadnym kręgu nie ujrzysz już swego oka wstań
ujmij księgę wyjścia w przegubie i na pierwszej stronie
sprawdź z czego się oczyściłeś a na drugiej oddal
jeszcze ten kielich czystości niech nim wyschną skóry
ujdzie jeszcze ich kał z miejsca uświęcenia chwyć za rękę
mistrza ceremonii stłucz dzban i do ostrza dzbanu
przyciśnij
ją swym ciałem jeśli zacznie z niej krew kapać kawałkami
po stronie czytaj dalej następstwa jej stron już z zawodu
brudne z braku względu bo w wannie domyślnej
TERMIN OBSERWACYJNY
jest w każdym wizjerze
szacunek dla szczeliny
szansa chwili kiedy
można zdjąć cel
z odleżyny i na żywe pole
ciepło krzyż położyć
i pochodzić po nim
kalka logiczna
TERMIN SPOSTRZEŻENIOWY
jest w koszu na bieliznę
kiedy narzucone ciało z pamięci
chce odrastać w koszuli on
zaciska kiełki na palcach
i rękaw niby wstaje lecz
się nie unosi ponad znakiem
jakości wyżętym za pranie