Filomena (Św. Bonawentura, 1895)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Święty Bonawentura
Tytuł Filomena
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Lucjan Siemieński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Filomena.
W poemaciku tym, liczącym dziewięćdziesiąt zwrotek ośmio-wierszowych, autor przedstawia religijną ekstazę duszy pobożnej, która w miłosnem rozpamiętywaniu łask Zbawiciela umiera z rozkoszą w chwili, gdy opiewa śmierć niebieskiego Oblubieńca, do którego tęskni. Wyobrazicielem tej duszy jest Filomena t. j. słowik[1], który według podania, gdy zgon swój przeczuwa, rozpływa się w natchnionej pieśni, aż wreszcie wyczerpany, ostatnie wydaje tchnienie.

I cóż znaczy ta ptaszyna
I czemże cię wzrusza?
Filomena — to cnót pełna
I miłości dusza,
Co pamiętna swej ojczyzny
I tęskniąca do niéj,
Takie hymny czarujące
Wciąż dzwoni a dzwoni.

By się wyżej, wyżej jeszcze
Wzbiły jej nadzieje,
Więc mistyczny jakiś dzionek
Dla niej zajaśnieje.
Łaski, które Bóg nam daje
Mimo nasze winy,
W owym wielkim dniu mistycznym
Są jakby godziny.


Świt poranny przypomina
Byt nasz na tej ziemi;
Rano stworzył Bóg człowieka
Rękami swojemi.
Prima znaczy chwilę, w której
Bóg w człeka się wcielił,
Tertia mówi, jak doczesny
Żywot z nami dzielił.

Sexta znowu, jak się oddał
Pan nasz w zdrajców ręce,
Jak był związan, wleczon, bity,
Jak w krzyżowej męce
Gwoździami mu ogromnemi
Ciało kaleczono,
Opasano świętą głowę
Cierniową koroną.

Nona — to śmierć Chrystusowa —
W godzinie tak wielkiéj
Spełniła się do ostatniej
Ofiara kropelki,
Moc szatana rozerwana,
Sam zwątpił o sobie —
Wieczór ciało Zbawiciela
Pochowano w grobie.

Wytłómaczywszy w ten sposób, jakie momenty życia Zbawiciela wyobraża przedśmiertna pieśń słowika, poeta w dalszym ciągu przytacza pieśń duszy, ułożoną zgodnie z jej pierwowzorem.

O mój Stwórco! — tak doń mówi —
Ty, dając mi życie,
Ze skarbnicy swej miłości
Czerpałeś obficie.
Boś ukochał bez zasługi
Mnie z nizkiego światu,
Jeszcześ zrobił uczestnikiem
Swego Majestatu.

Jakież wielkie na mnie spadło
Naraz dostojeństwo,
Gdyś mnie stworzył, wielki Boże,
Na Swe podobieństwo.
I do większych byś zaszczytów
Jeszcze wzniósł mię, Panie,
Gdyby było niezgwałcone
Twoje przykazanie.

Twoja wola była taka,
Bym się oddał Tobie
I do górnej tej ojczyzny
Tęsknił w każdej dobie.
Tyś mię żywił i nauczał
Jakby dziecko własne,
Abym kiedyś mógł zamieszkać
Twoje niebo jasne.

Odtąd chciałeś, bym z anioły
Sam stał się aniołem,
A co więcej, chciałeś we mnie
Zamieszkać pospołem.
Czemże takie dobrodziejstwo
Odwdzięczyć Ci, Panie?
Nie wiem — chyba całe moje
Oddam Ci kochanie...

Tak o świcie śpiewa dusza;
Lecz ledwo rozdnieje,
O godzinie pierwszej hymnem
Pobożnym zapieje,
Sławiąc czas ten, gdy na ziemię
Smutną i zbolałą
Pan nasz zstąpił i człowiecze
Wziął na siebie ciało...

O południu, kiedy słońce
Najmocniej dogrzewa,
Dusza żądzą wysilona
Napoły omdlewa,
Bo miłości żądło coraz
Głębiej serce krwawi
I już męka Chrystusowa
Jej oczom się jawi.


Rozszlochanej się przedstawia
Niewinny Baranek
Bieluteńki, a na głowie
Ma cierniowy wianek.
Obie nogi, ręce obie
Gwoździami przebite,
Ciało święte posiniało,
Ranami okryte...

Więc w przystępie szału woła:
Pójdźcie tu, oprawcy!
Na krzyż wbijcie mnie chudzinę
Obok mego Zbawcy.
Z wszystkich śmierci ta śmierć jedna
Dla mnie upragniona,
Gdy konając, Ciebie, Chryste,
Obejmę w ramiona.

Ten, nie inny tylko kordyał
Uleczyć mnie może
Z tej gorączki, co mi serce
Pali w każdej porze.
W Tobie cudna moc lecząca,
Źródło łaski wszelkiéj,
Mój Zbawiciel da ochłodę
Na ten upał wielki...

O pokarmie ty cudowny!
Rzeźwiący ruczaju!
Tych, co w Tobie zasmakują,
Prowadzisz do raju;
Ciebie, krew Twą kto pożywa,
Sił mu nie zabraknie;
Dusza chłodna i fałszywa
Strawy tej nie łaknie.

Widok mąk Odkupiciela przejmuje ją żądzą podzielenia ich ze swoim Oblubieńcem:

Czemuż z Tobą nie cierpiałem
Na drzewo przybity?
Czemu, Panie, mi nie dano,
Bym skonał, jak i Ty?

Ominął mnie zaszczyt wielki,
Małom miał zasługi —
A więc wydam się na męki
I wezmę krzyż drugi.
Płakać będę bez ustanku
I smutkiem się strawię,
Póki zlepek ten mój ziemski
Ziemi nie zostawię.

I tak dusza rozkochana
Im więcej goreje,
Tem się bardziej zmysły mącą
I ciało martwieje,
Usta ledwie coś bełkocą
W ostatnim wybuchu
Tej miłości, — członki słabną
I leżą bez ruchu.

(L. Siemieński).
Umiera wreszcie i dostaje się pomiędzy zbawionych, a poeta kończy swój utwór zachętą, żeby ją naśladować i taką samą pieśnią męczeńską dobijać się szczęścia niebieskiego. „Filomenę“ przełożył Lucyan Siemieński w „Pieśniach mistycznej miłości“. (Lwów, 1877).




  1. Po grecku słowik brzmi właściwie: Filomela.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Święty Bonawentura i tłumacza: Lucjan Siemieński.