O krasnoludkach i o sierotce Marysi/VIII/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł O krasnoludkach
i o sierotce Marysi
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1909
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

S


II.

Stał dwór królowej Tatry na wysokiej górze; na górze tak wysokiej, że chmury u stóp jej leżały, jako siwych owiec stada, a szczyt promieniał słońcem na czystym lazurze.
Dwa bory świerków wiodły do wrót zamku; dwie skały, dwa kamienne olbrzymy straż przed wrotami trzymały; dwa gaje kosodrzewiny rozścielały kobierce mchu na schodach, do komnat królowej wiodących, dwa potoki dzień i noc lały po przysionku srebro z malachitowych dzbanów, wyrzeźbionych cudnie; dwa orły latały nad wieżycami zamku, dwa wichry wyły u jego progów, jak dwa brytany; dwie gwiazdy sine paliły się w otworach wieżyc: zaranna i wieczorna jutrzenkowa gwiazda. I przestrach i zachwyt ogarnął Marysię i duszką jej wstrząsnął gdy się przed tym dworem znalazła.
Podniosła głowę i szeptała zcicha:
— Jezu! A gdzież to ja zaszła?
A wtem poszedł powietrzem huk jakby stu gromów i rozległ się chór świerkowego boru, który na czarnych harfach pieśń potężną grając, tak śpiewał:
— ...Straszna i potężna jest królowa Tatra. Wysoko nad ziemią wzniesiona jej głowa! Korona lodów na skroni, śniegów zasłona spływa po jej szyi, mgły sinej szata postać jej odziewa. Jej oczy posępne i mściwe rzucają błyskawice, jej głos jest hukiem potoków i grzmotów burzy. Jej gniew zapala pioruny i łamie bory, jej łoże z chmur czarnych usłane, snu nie udziela nikomu, jej stopy gniotą kwiat każdy i każdą trawkę... jej serce kamienne nie wzrusza się nigdy i niczem. Straszna i potężna jest królowa Tatra!
Zadrżała Marysia, chóru tego słuchając, który gdy umilkł, biły echa po przepaściach, jako nawałnica, staczając się coraz niżej i niżej, a grożąc dolinom cichym.
Lecz zaledwie echa te umilkły, ozwał się drugi chór, na lutniach srebrnych pieśń swą grając.
Chór ten śpiewał:
— Dobra i litościwa jest królowa Tatra! Ona mgły cienkie przędzie, nagość gór odziewa, wianki z kosodrzewiny wije, na czoła im kładzie. Ona śniegi martwe w jasne potoki zamienia, pola i niziny wodą zdrojową poi, aby wydały plon chleba. Ona orłom siwym uchronę w domu swym daje, a pisklęta ich bezpióre w gniazdach wysokich kolebie. Ona w komorach swych chowa kozicę śmigłą i zakrywa ją przed postrzałem łowca... Ona okiem słodkiem w doliny patrzy, kwiat w nich tchnieniem najświeższem od skwarów broni... Ona tka z aksamitnych mchów cudne makaty i wyściela niemi przepaście tajemne. Ona wyżywia lud ubogi, co pól i zbóż nie ma, a dziatki z góralskiej chaty uczy patrzeć w błękit, gdzie ma dom swój... Dobra i litościwa jest królowa Tatra!
Umilkł chór, a echa pieśni jego opadały w doliny coraz ciszej, ciszej, jak szmery wód i jak szumy lasów.
Słuchała Marysia, i duszka w niej odżyła, a oczy napełniły się wdzięcznemi łzami.
Kiedyć tak dobra ta królowa jest, to i jej sieroty, nie opuści może...

Podejdzie tedy bliżej, aż tu słyszy, jak jeden z orłów rzecze ludzkim głosem:
— Idź śmiało, sieroto!
Spojrzała Marysia w górę, ku orłu owemu i rzecze:
— Jakże pójść mam po tak stromej, po tak kamienistej drodze?
Na to orzeł:
— Nie lękaj się, ja ci pióro ze skrzydła mego zrzucę, to ci lżej będzie.
Zaszumiało pióro orle w powietrzu i u stóp Marysi spadło. Podjęła je sierota, do piersi przyciska, idzie lekko i żwawo, kamyków nie czuje, ziemi ledwie dotyka, w powietrzu prawie płynie.
Przebyła stromą ścieżkę, u wrót zamku staje.
— Jakżeż ja wejdę — mówi — kiedy tam śniegi, lody?

Graf. ústav uměl. V. Neubert Smichov.

A wtem spojrzy w górę, promień słoneczny mówi ludzkim głosem:
— Nie lękaj się, ja te śniegi i lody ogrzeję!
I zaraz się uczyniła jakby złota dróżka, tak słońce zagrało na niej.
Idzie Marysia, zimna nie czuje, ot, jakby stąpała nie po śniegu, ale po tem białem kwieciu, co z jabłoni w maju opada. Tak zaszła do samego przedsionka.
— Jakże ja pójdę dalej — rzecze — kiedy w potoku nóżki zamoczyć muszę!
A wtem spojrzy w górę, słucha, a tu mgiełka mówi ludzkim głosem:
— Nie lękaj się, idź śmiało, ja ci most srebrny przez ten potok rzucę.
I zaraz się mgiełka zaczęła nizko nad potokiem słać, tak gęsta, że Marysia przeszła po niej jak po srebrnej kładce. I nagle się w progu królewskiej komnaty znalazła.
Struchlało serce w sierocie i już się porywała nazad biedz, nie mogąc znieść tej ogromnej jasności, jaka z komnaty biła, kiedy Podziomek, który nie mógł nadążyć dzieweczce, nadbiegł, dysząc srodze, a ujrzawszy wahanie się Marysi, drzwi prędko pchnął i do komnaty ją wciągnął.
Zakrzyknęła dziewczyna, olśniona światłem i bogactwem komnaty, pełnej błękitu i zieloności majowej, wśród której na tronie siedziała królowa Tatra.
Spuściła Marysia oczy, nie śmie spojrzeć w przejasne lica królowej, stanęła w progu, poruszyć się nie waży, ni przemówić słowa, i stoi tak zatrwożona w sierocem ubóstwie swojem.
Ale królowa Tatra skinęła białą ręką i rzecze:
— Kto jesteś, dziecko?
Marysia ustka otwarła, sili się przemówić, a nie może, tak jej głos w piersiach zamarł z wielkiego podziwu.
Tu więc Podziomek, fajkę za plecy założywszy, dwornie się skłoni królowej i rzecze:
— To jest pastuszka z Głodowej Wólki, Marysia, sierota!
I znów szastnął nogami, kłaniając się z wielkim rozmachem.
Uśmiechnęła się królowa łaskawie na widok Krasnoludka, a potem zwróciła twarz cudną ku Marysi i pyta:
— Czego chcesz, sierotko?
Nie mogła już wytrwać Marysia i wyciągnąwszy wychudzone ręce, zawoła:
— Gąsek moich chcę, jasna królowo! Gąsek moich żywych siedmiu, co mi je lis zdusił! I żeby gąsior znów gęgał do dnia, a gąski żeby mu się odzywały i szczypały trawę, i żeby się znów na naszej łączce pasły...
Tu buchnie płaczem i oczy rękami zakryje, sypiąc przez drobne palce łzy bujne, rzęsiste.
Zrobiła się cisza w komnacie, wśród której słychać było żałosne łkanie sieroty. Aż skinie królowa Tatra dobrotliwie i tak przemówi zwolna:
— Wielu tu było i wielu prośby swe niosło. I prosili mnie o złoto, o srebro, o poprawę doli. Lecz taki, któryby chciał odejść tem, czem był z początku swego, jako to dziecko chce — nie znalazł się tutaj. Niechaj się więc stanie jak pragniesz!
Podniesie się z tronu królowa Tatra i Marysię do okna pociągnie.
Spojrzy sierota i zaklaśnie w ręce...
— Czy sen to, czy nie sen?
Z dworu królowej Głodową Wólkę widać jak na dłoni. Idą gościńcem pastuszki, z długich biczów rzęsiście klaskają, stada gęsi pędzą; a pod lasem na łączce siedem gąsek trawę skubie, gąsior gęga, siodłata mu się odzywa, a Gasio, psiak wierny, siedzi przy nich, ku lasowi patrzy i skomli zcicha, na panią swoją czeka.
— Jezu!... Jezu!... — zawoła Marysia, nie mogąc więcej słów znaleźć w tej ogromnej radości, jaka jej serce przenika. — Gąski żywe! Żywe moje gąski!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.