O Panu Jezusie i zbójnikach

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz
Przerwa-Tetmajer
Tytuł O Panu Jezusie i zbójnikach
Pochodzenie Na Skalnem Podhalu T. 5
Wydawca Gebethner i Sp.
Data wyd. 1910
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


O PANU JEZUSIE
I ZBÓJNIKACH


Seł raz Pon Jezus ze Świentym Pietrem Pawłem bez las i spotkali ig zbójnicy.
To było kajsi w górak, na Luptowie, cy kajsi.
— Nieg będzie pofalony — powiada Pon Jezus i ukłonił sie kapelusem.
— Niegze bedzie na wieki wieków. Jamen — pado harnaś zbójecki, herśt.
— Ka idziecie?
Kciał Pon Jezus cosi rzec, ale mu Świenty Pieter Paweł niedał, ba pilno gwarzy: Po pytaniu.
Ze to niby po prośbie, wiecie, śli.
A to bez to, bo widział torby, a łakomy był, jako to z biednego stanu, boć i Świenty.
Przypatrzył sie do nik obu harnaś dobrze i pado:
— Podźcie s nami.
I obróciéł sie do swoik towarzisów i gwarzy:
— Ten stary bedzie dobry torbe nosić i drwa rąbać, a ten młody ogień kłaść i posługować koło jadła.
I pyta sie: Idziecie?
Skrobnon sie Świenty Pieter za uhem, bo poznał, ze to zbójnicy, zbroja na nik była, flinty, ciupagi, nie rzec mu sie to widziało jako Świentemu, ze zbójnikami hodzić, a jesce z Pane Jezusem wraz. Ale sie ta moc za uhem nie skrobał, bo sie bał i patrzy do Pana Jezusa: co bedzie?
A Pon Jezus kiwnon głowom i pada:
— Dobrze.
Straśnie sie to cudnie Świentemu Pietrowi Pawłowi zdało, ale sie prociwić nieśmiał. Jedno sie zbójników bał, drugie Pana Jezusa słuhać musiał.
Zaraz mu torbe na plecy przypieni, a Pon Jezus ino sakwe z hlebe dostał. Mało mieli jeść, bo z daleka śli.
Idom.
Uśli kęs drogi, gorąc piók, polégali zbójnikowie do cienia i pospali sie.
Gwarzy Świenty Pieter Paweł do Pana Jezusa:
— Uciekojmy, bo jesce do kłopotu przy nik przydziemé.
Ale Pon Jezus kiwnon głowom, ze nié.
Kie sie zbójnicy pobudzili, idom dalej. A było tyk zbójników trzok.
Ku wiecorowi pocéno hybiać jedzenia. Bo ta i Pon Jezus co nieco zjad, a Świenty Pieter Paweł se nie załował. Jeść sie sytkim fciało, co jaze marli od głodu idęcy.
A tu patrzom — lezy pod drzewe stary cłowiek.
— Coz ci to? — pyto sie harnaś.
— Głodnyk jest — pado ten stary.
I ten zbójnik dał mu swój kawołek hleba ostatni, co go jesce sowany miał.
Idom dalej, bez pola, pocon prać grad z lodem, a zimno przysło takie, co cud!
Patrzom: zaś dziecko małe w polu płace.
— O coz płaces? — pyto się go drugi zbójnik.
— Zimno mi.
I tén drugi zbójnik sjon ze sobie kozuch i odział to dziecko i w kosuli ino ostał, jaze go trzęsło.
Idom zaś znowa dalej, patrzom: dom gore. Dzieci płacom, wołajom: mamo! mamo!
I trzeci z tyk zbójników hipnon w ogień i wyniós dzieciom matke z pośród płomienia, jaze włosy osmendziéł.
Pośli dalej i zaśli do jednéj karcymy przenocować. A tam ig kacmorka poznała i posłała odkoz do wójta, do ryktara. Przyleciał wójt z przysięznemi i z ludziami i tyk zbójników powiązali. A ś niemi i Pana Jezusa z Pietrem Pawłem.
Wyprowadzili ig z karcymy, zawiedli ku śpiklérzowi gromadzkiemu i hań ig zawarli.
Świenty Pieter Paweł wzion płakać i godo po cihu do Pana Jezusa:
— No nie padałek Ci, Panie Jezu, ze jesce przy tyk hucfutak do kłopotu przydziemé? No to my juz w nim. Cos teroz bedzie?
A Pon Jezus nie mówi nic, ino palcem po ziemi pisał.
Na drugi dzień rano wójt tyk zbójników i Pana Jezusa z Pietrem Pawłem do miasta na wozie zawieźli. Do sądu.
Obstompiły ig ziandary w sądzie, hajducy węgierscy, i powiedli do sądowej sale, a tam na stolcak siedzieli sędziowie.
Było ig samo tak, jak i tyk zbójników, trzok.
— Wyście kradli? — pyta sie nostarsy sędzia.
— My.
— Wyście podpalali?
— My.
— Wyście zabijali?
— My.
A o Pana Jezusa i Świentego Pietra Pawła sie nie pytał, bo ci zbójnicy zaroz pedzieli, ze ig ino po drodze ze sobom zajeni i ze musieli ś niemi iść kcęcy niekcęcy.
— Co im sądzić? — pyto sie ten nostarsy sędzia sędziego po prawej rency.
A ten niewiele myślęcy pado:
— Śmierzć.
— Co im sądzić? — pyto sie ten nostarsy sędzia sędziego po lawej rency.
A ten niewiele myślęcy pado:
— Śmierzć.
— Wy trze bedziecie wisieć — pada nostarsy sędzia do zbójników — a wy dwa mozecie iść du domu — zaś sie obyrtnon do Pana Jezusa i Pietra Pawła.
Świenty Pieter Paweł sie zaroz z ławy porwał, iść gotowy, ale Pon Jezus sie shylił i po podłodze palce pisał.
— Coz pises? — spytał sie go główny sędzia. A oni nie poznali nic, jeze to Pon Jezus, ani ci sędziowie, ani niwto iny.
— Pisem was wyrok — pado Pon Jezus.
— Jakoz to nas wyrok sędziowski po kurzu po podłodze palce pises?!
A Pon Jezus dźwignon głowe i rzók:
— Coś wcora wiecór zrobiéł?
Zbladnon ten sędzia, jaze zbielał na twarzy, a Pon Jezus powiado:
Głodnegoś kije ode dźwiérzy twoik odegnał.
Pojźreli na niego jego dwa kolegowie i sytka w izbie, a Pon Jezus zaś sie do tego po prawej rency obzywo:
— Coś wcora wiecór zrobiéł?
Zbladnon ten sędzia, jaze zbielał na twarzy, a Pon Jezus powiado:
— Dziecko małe jeś bił, jaze krwiom zesło.
Pojźrał na niego jego kolega i sytka w izbie, a Pon Jezus obrócił sie do tego po lawej rency i gwarzy:
— Coś wcora wiecór zrobiéł?
Zbladnon ten sędzia, jaze zbielał na twarzy, a Pon Jezus powiado:
— Matke jeś własnom z domu wygnał.
Pojźreli na niego sytka w izbie.
I stało sie ciho w izbie sądowej, ze jaz muhy brzęcéć béło słyhać.
A Pon Jezus wtedej stanon na nogi i obyrtnon sie ku Świentemu Pietrowi i pado:
— Podźmé tustela.
I światło mu ponad głowom zagorzało, a ci zbójnicy piérsi Go poznali, ize jest Pon Jezus i padli na kolana, wołajęcy:
— Panie Jezu, Ojce świata, pozegnaj nas!
I Pon Jezus krziz nad niémi ucynił, a oni sie zamienili w trzi drzewa jabłonne.
Pote zaroz ze Świentym Pietrem Pawłem zniknon.
I zrozumieli ludzie, jeze tu Bóg béł i zburzili ten sądowy dom, coby w nim juz nik więcyl po Panu Jezusowi nie sądziéł, a przed jabłonnemi drzewami postawili krziz i on do dziś hań stoi.
A tyk trzok sędziów wygnali z miasta.
Tak wej bywowało drzewiéj — ale teroz ani zbójników niémas, ani Pon Jezus po świecie nie hodzuje.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Przerwa-Tetmajer.