Nieszczęścia najszczęśliwszego męża/Teatr

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Nieszczęścia najszczęśliwszego męża
Podtytuł Teatr
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom XII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
TEATR.

Jaki ścisk na parterze, rzekła Amalja, wychylając się z loży; i kiedy spuściwszy szal z ramion, przecierała spotniałą perspektywkę, Astolf tymczasem wysuwał krzesła, aby mógł wygodniéj nogi wyciągnąć. Ledwie zasiadł, nos utarł, płaszcza poprawił, drzwi otwierają się z hałasem, i ściągają jego oczy na wchodzące damy. — Kochana Amaljo, jeszcze w progu odezwała się Atanazja, zapraszam się do twojéj loży, moją odstąpiłam ciotce, która dopiero co przyjechała, i oto ci prezentuję panią Gołębiowską, jéj sąsiadkę. Rada, nie rada musisz nas przyjąć. — Z duszy, serca, odpowiedziała Amalja, jest dosyć miejsca dla wszystkich. Wysunięte dopiero krzesła, musiał Astolf znowu poustawiać. Zasiadła Amalja, Atanazja i w środku nie zbyt szczupła sąsiadka; jéj synek zaś, koło siedmiu albo ośmiu lat mający, w szubce srokatéj z białym futerkiem, z otwartą gębą i wilgotnym nosem, wylazł nieproszony na wysokie krzesło, stojące za Amalją. Chwiejący się więc tylko stołeczek, w najciemniejszym kącie loży został Astolfowi.
Kortyna wzniesiona — Astolf się zbliża — wychyla głowę — lecz ledwie ujrzał halabardę pierwszego z brzegu figuranta. „Astolfie zmiłuj się, rzekła Amalja, połamiesz mi pióra; niema téż i nic ciekawego.“ — Zwraca się mąż na prawo, spina się na palce. Vous m’ etouffez“ zawołała Atanazja, cofnął się w środek, ale pani Gołębiowska prosi by Józiowi nie zasłaniał. Dziwna rzecz, pomyślał sobie i usiadł na swoim stołeczku.
Koniec aktu — Amalja uskarża się na niewypowiedziane pragnienie — Atanazja radzi lody — pani Gołębiowska wspiéra to zdanie. — „I mnie lodów, zawołał Józio. — Pięć, zamruczał Astolf wychodząc z loży; pięć, powtórzył na schodach; pięć, zawołał w cukierni; pięć filiżanek lodów pod numer czwarty. Dobry mąż lubi, choćby najmniéjszą przyjemność dzielić z najukochańszą żoną; nawet przysmaczek smaczniejszy, pożywany dla niej; dla tego posławszy chłopca z lodami, sam w krótce poszedł za nim. W sam czas téż przyszedł by... usłyszeć Amalją mówiącą do Alfreda: „Proszę nie robić ceremonij, mój mąż nie lubi lodów.“ Przyjął Alfred, a Astolf, wziął się do zawiązywania chustki pod brodą Józiowi, aby szubki nie poplamił, za co go ten mokrą łyżeczką po twarzy smarował. Dobre lody! — wyborne lody! skosztuj Astolfie! — Dziękuję, odpowiedział, i wyszedł jeść na dół, zwłaszcza że ból głowy, na który rano tak pięknie zarobił, zwiększał jego pragnienie do czegoś chłodzącego. „Dla czego mówić: Nie lubi, nie lubi, powtarzał schodząc ze schodów — nie lubi! kiedy ja lubię, i bardzo lubię.“
W cukierni zastaje Emila z pakietem smażonych kasztanów. „Astolfie, zapłać za mnie, nie mam pieniędzy przy sobie, a długów nienawidzę.“ — Chętnie. Zapłacił za niego i za siebie, a gdy wrócił do loży, dziękowano za kasztany... Emilowi.
Przecież na koniec dzwonek suflera wywołał odwiedzających, każdego na swoje miejsce, i właściciel dzisiejszéj loży, mógł przybliżyć się trochę. Szczęśliwszy téż tą razą, upatrzył sobie między kokardą Atanazji a beretem pani Gołębiowskiéj mały otworek, jakby okienko, przez które można było dostrzedz jedną cząstkę sceny. — Dobre i to! — patrzał z uwagą, lubo niewygodnie nachylony, gdy dotknięty już nie raz pierwszy w ramię, obrócił się i postrzegł Józia bawiącego się przylepianiem mu lepkich papierków z kasztanów do nowego płaszcza, któremi już jednę stronę kołnierza zupełnie ugarnirował. Byłby drogo opłacił ukontentowanie przylepiania papierków nieznośny chłopiec, albowiem gniew Astolfa doszedł do najwyższego stopnia, lecz był on nadto dobrze wychowany, aby go w swojéj loży okazać — kiedy matka postrzegłszy figlarne dzieło Józia, tak głośno śmiać się zaczęła, że wszystkie loże, i stokrotne psyknięcia oświadczyły nieukontentowanie publiczności.
W tem huczne oklaski oznajmiły wszystkim mężom w głębi lóż siedzącym, wystąpienie na scenę pani Biller; posunął się Astolf do swojego okienka, gdy chłopiec wszedłszy po filiżanki prosił o zapłatę.
— Już zapłaciłem.
— Gdzie?
— Na dole.
— Ja tego nie wiem.
— Idź się spytaj.
— Po co mam chodzić.
— Idź, bo cię wytrącę.
Pst! pst! — Z parteru i z lóż dało się słyszeć, a Astolf przytłumiając gniew słuszny, ujął silno za ramię natrętnego chłopca i wyszedł skończyć z nim rozprawę w cukierni, gdzie mógł wezwać świadectwo cukiernika; ale nie zastał tegoż, bo równie ciekawy jak wszyscy, wsunął się był na parter słuchać pięknéj aryi śpiewanéj przez panią Biller. Po długim szukaniu znaleziono go nareszcie, a gdy przyznał iż w saméj rzeczy odebrał zapłatę, Astolf więcéj porywczy niż rozsądny, nakręcił ucha chłopcu i uderzył go w kark parę razy. Powstał wielki hałas. — Jeden chłopiec płakał, drudzy krzyczeli, cukiernik nawet obruszać się zaczął; spieszący się Astolf chcąc skończyć tę kłótnię, rzucił kilka cwancygierów, i pobiegł na górę, gdzie do wchodzącego zawołała Amalja: — Prawda Astolfie, że ślicznie śpiewa? — Być może, odpowiedział, i rzucił się na swój skromny stołeczek, z przedsięwzięciem nie słuchania, nie patrzenia, ale i nie ustąpienia, choćby na cal jeden, miejsca przez siebie zajętego. Zaczęły znowu drzwi otwierać się i zamykać; zawsze jedne, zawsze też same wieczne teatralne zapytania i odpowiedzi, a Astolf skłoniony okolicznościami do moralizowania myślał sobie: Mój Boże, dla czego téż człowiek wtenczas jé, kiedy mu się jeść chce — pije, kiedy mu się pić chce — śpi, kiedy mu się spać chce — a zawsze gada, czy mu się chce, czy nie; czy ma, lub nie, co dobrego opowiedzieć? Z tych myśli wpadł znowu w inne, aż nareszcie jakby mgłą otoczony, widzi Alfreda, który bierze za rękę Amalją, przyciska do swojego serca, ona się uśmiecha, potem ująwszy ją w pół, przebiega szybkim walcem parter i scenę. — Chce zatrzymać tak nieprzystojne postępowanie, lecz jakby do stołka był przykuty; drganie tylko, to ręki, to nogi, świadczy daremne usiłowania. Nakoniec traci z oczów Amalją — para wsunęła się za kulisy — to za nadto! — woła, krzyczy, jęczy, ale nikt go nie słyszy, wszyscy tańcują, wszyscy się śmieją, on jeden cierpi, aż pot zimnemi kroplami po twarzy mu ściekał. „Astolfie, zobacz czy jest nasza kareta,“ przemówiła Amalja, a Astolf przebudzony domyślił się, że już kortyna spuszczona. Wyszedł szukać Daniela,; po wielu trudnościach odszukał go nareszcie, śpiącego na tronie, z którego przeszłego piątku, Zygmunt August liczne rozdawał zlecenia. Wraca spiesznie, i już wychodzących z loży spotyka: Alfred podaje rękę Amalji, Emil Atanazji, i ktoś jeszcze pani Gołębiowskiéj; ale marsz cały wstrzymany przez Józia opierającego się postępować daléj. Amalja więc robiąc honory loży, prosi męża, by wziął ukochanego chłopczyka pod swoją opiekę; lecz zaledwie schodzą ze schodów, i pary naprzód idące odsunęły się w ciżbie, Józio staje i płaczliwym woła głosem: „ja nie pude — ależ mój Józiu, mama już poszła — otże nie pude — mój kochany Józiuniu, dam ci pierniczek a idź daléj... mój kochany... pierniczek z migdałkiem. — Weź mnie na ręce, jak mnie Grzesio nosi.“ Cóż było robić? Wdział biedny Astolf płaszcz na rękawy i z niemałém natężeniem wydźwignął chłopca na ręce. Idzie klnąc w duszy wszystkie teatra na świecie, a figlarny Józio tymczasem, łechtać go zaczyna, usiłując wepchnąć mu palec do ucha. Daremnie Astolf, jak wąż, rzuca głową na wszystkie strony, przytrzymując co moment spadający kapelusz, dopiął malec swego celu i już wświdrował paluszek w ucho, gdy przecie doszli do czekającej z wielką niespokojnością matki. Złożył nieszczęsny swój ciężar, i westchnął głęboko; ale kiedy przyszło do wsiadania, pokazało się iż roztargniona Atanazja już odjechała, zostawiwszy Amalji swoją towarzyszkę. Nie było więc podobieństwa nie ofiarować miejsca w karecie; zgodził się Astolf z wolą Boga, i podając rękę zamyślał pieszo wrócić do domu; ale pani Gołębiowska żadnym sposobem na to zezwolić nie może — rozpoczynają się ceremonje przy stopniu, tak długo trwające, że kilka głosów z kurytarza, pewnie zniecierpliwionych mężów, zaczęły napominać o prędsze tychże ukończenie; Astolf rad nie rad musiał wsiąść do karety, i wziąść jeszcze Józia na kolana; który przez cały czas drogi, dzwoniąc nóżkami, kopał mu bez litości skurczone nogi. Wysiadła nareszcie przyjemna sąsiadka ciotki Atanazji, z przyjemniejszym jeszcze synkiem; a Astolf lękając się nowego jakiego zdarzenia w tym dniu feralnym, rozkazał jechać jak najprędzéj, i nie odetchnął aż u siebie w pokoju. Odetchnął wprawdzie, ale nie na długo, gdyż nagle przypomniał sobie zaprosiny na jutrzejszy obiad. „Dla Boga, Danielu, wołaj Telembeckiego!“ Spał już Telembecki i nim się zebrał, aby mógł w przyzwoitym stroju stanąć przed obliczem pańskiem, Amalja została uwiadomioną o co idzie. Długo w noc trwała narada, z któréj wypadło aby wziąść Osieckiego, aby jeszcze kilka osób do już zaproszonych dołączyć, i aby obiad był na osób dziesięć. „Weźże Waćpan te banknoty i dwa dukaty z kamizelki, abyś mógł rano wszystkiego nakupić; a ty Danielu obudź mnie dodnia,“ rzekł Astolf kończąc sesją. Ale napróżno Daniel wywracał kieszonki, dwóch dukatów nie było; z czego Astolf wniósł bardzo sprawiedliwie, że dając cwancygiery chłopcom cukiernika, musiał dać z niemi i dukaty. Przepadło — nakrył się z głową i zasnął.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.