Przejdź do zawartości

Niebezpieczne związki/List VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre Choderlos de Laclos
Tytuł Niebezpieczne związki
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Les Liaisons dangereuses
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

LIST VI.

Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.

Czyż więc nie ma na świecie kobiety, któraby nie nadużywała władzy, jaką sobie nad kim zdobędzie? Więc i ty, ty, którą nazywałem tak często moją najpobłażliwszą przyjaciółką, i ty zrzucasz się z tej roli i nie wzdragasz się ranić mnie tak dotkliwie w przedmiocie moich uczuć! Jakiemiżto rysami ośmielasz się malować panią de Tourvel!... któryż mężczyzna życiemby nie przypłacił tego bezprzykładnego zuchwalstwa? na którąż inną kobietę, niż na ciebie, nie ściągnęłoby to przynajmniej bolesnej odpłaty? Przez litość, nie wystawiaj mnie już na tak ciężkie próby; nie ręczę za siebie, czy zdołałbym je przetrzymać. W imię przyjaźni, zaczekaj, aż będę miał tę kobietę, jeżeli chcesz mi ją zohydzać. Czyż nie wiesz pani, że jedynie sama rozkosz ma prawo zdejmować z oczu przepaskę miłości?
Ale co ja mówię? Czyż pani de Tourvel potrzebuje uciekać się do pomocy złudzeń? nie; aby być godną uwielbienia, wystarczy jej być tylko samą sobą. Zarzucasz jej, że się źle ubiera; chętnie temu wierzę: wszelkie ubranie jej szkodzi, wszystko, co ją zakrywa, ujmuje jej wdzięku. Dopiero w swobodnej prostocie domowego stroju staje się naprawdę czarującą. Dzięki straszliwym upałom, jakie nam tutaj dokuczają, prosty szlafroczek ze zwykłego płótna pozwala mi podziwiać jej kibić krągłą i gibką. Cieniutki muślin zaledwie przysłania jej piersi; i moje spojrzenia, przelotne lecz bystre, zdołały już ogarnąć ich niezrównane formy. Twarz jej, powiadasz, markizo, nie ma żadnego wyrazu. I cóż miałaby wyrażać, w chwili, gdy nic nie przemawia do jej serca? Nie, to pewna, że nie spotkasz u niej, jak u naszych zalotnych dam, owego kłamliwego spojrzenia, które czaruje nas niekiedy, a zwodzi zawsze. Ona nie umie pokrywać pustki zdawkowych wyrazów zapomocą wyuczonego uśmiechu; i, jakkolwiek posiada ząbki najładniejsze w świecie, śmieje się tylko z tego, co ją bawi. Ale trzeba też widzieć, w czasie jakiejś najniewinniejszej igraszki, ile w jej twarzy odbija się wesołości naiwnej i szczerej! jak wobec nieszczęśliwego, któremu spieszy skwapliwie z pomocą, spojrzenie jej zwiastuje radość czystą i dobroć tak pełną współczucia! Trzeba widzieć przedewszystkiem, jak przy najmniejszem słowie pochwały lub przymilenia na jej niebiańskiej twarzy maluje się to cudowne zakłopotanie skromności, bynajmniej nie podrabianej!... Jest skromna i nabożna, i stąd wnosisz, markizo, iż musi być zimną i bezduszną? Ja myślę zupełnie inaczej. Jakież zdumiewające dary tkliwości trzeba posiadać, aby przelewać je aż na swojego męża i aby kochać stale jakiś przedmiot stale nieobecny? Jakiegoż silniejszego dowodu mogłabyś jeszcze pragnąć? A jednak, ja umiałem postarać się o jeszcze inny.
Pokierowałem wspólną przechadzką w ten sposób, że znaleźliśmy się wszyscy w konieczności przebycia dość głębokiego rowu; zaś pani de Tourvel, jakkolwiek bardzo zręczna, jest jeszcze bardziej bojaźliwa: pojmujesz, że jako skromnisia lęka się każdego fałszywego kroku! Trzeba się było zatem powierzyć mojej pomocy, i oto to wcielenie skromności znalazło się w moich objęciach. Nasze przygotowania i przeprawa mojej starej ciotki pobudziły do głośnego śmiechu rozbawioną prezydentową; zaś, skoro ją z kolei uniosłem w górę, dzięki mojej zręcznej niezaradności ramiona nasze oplotły się wzajemnie. Przycisnąłem jej łono do mojej piersi i, w ciągu tej króciutkiej chwili, uczułem, że jej serce bije żywszem tętnem. Powabny rumieniec okrasił jej twarzyczkę a skromności pełne zakłopotanie przekonało mnie dostatecznie, że serce jej zabiło z miłości, a nie ze strachu. Moja ciotka jednakże popełniła tę samą omyłkę co i ty, markizo, i rzekła: „Przestraszyła się dziecina“; lecz cudowna prostota dzieciny nie pozwoliła jej na kłamstwo, to też odparła naiwnie: „Och, nie, tylko...“ To jedno słowo oświeciło mnie. Od tej chwili słodka nadzieja zajęła miejsce okrutnego niepokoju. Będę miał tę kobietę; odbiorę ją mężowi, który nie jest jej godzien, ośmielę się ją wydrzeć nawet Bogu, którego uwielbia. Cóż za rozkosz być kolejno powodem i zwycięzcą jej wyrzutów! Daleki jestem od myśli niszczenia przesądów, które ją pętają! one to właśnie przysporzą mi szczęścia i chwały zarazem. Niech wierzy w cnotę, lecz niech ją dla mnie poświęci; niech z przerażeniem patrzy na własny upadek, niezdolna zatrzymać się w drodze i niechaj, miotana nieustannymi wyrzutami, nie umie zapomnieć o nich, ani przed nimi się ukryć, jak tylko w moich ramionach. Wówczas niechaj, mi powie: „Ubóstwiam cię“; zgoda na to; ona jedna, z pośród wszystkich kobiet, będzie godna wymówić to słowo. Będę w istocie Bogiem, którego uwielbiła ponad wszystko inne.
Bądźmy ze sobą szczerzy; w stosunkach naszego światka, zarówno chłodnych, jak łatwych, to, co nazywamy szczęściem, wszak jest zaledwie przyjemnością. Mam ci się przyznać, markizo? byłem pewny, iż serce moje zwiędło już zupełnie; i, nie znajdując w sobie nic, jak tylko zmysły, ubolewałem nad moją przedwczesną zgrzybiałością. Pani de Tourvel wróciła mi czarowne złudzenia młodości. Przy niej, nie potrzeba mi nawet posiadania, abym się czuł szczęśliwy. Jedyna rzecz, jaka mnie przeraża, to ilość czasu, jaki mi zajmie cała ta przygoda; bowiem nie ważyłbym się tutaj nic zdawać na los przypadku. Napróżno przywodzę sobie na pamięć rozmaite moje tryumfalne zuchwalstwa; nie mogę się zdecydować tutaj na tę drogę. Abym się mógł czuć zupełnie szczęśliwy, ona musi mi się oddać; a to nie jest wcale ladajaka sprawa.
Pewien jestem, markizo, że podziwiałabyś moją ostrożność. Nie wymówiłem jeszcze słowa miłość; ale już zdołaliśmy dotrzeć do zaufania i sympatyi. Aby ją okłamywać najmniej jak tylko można, a zwłaszcza, aby uprzedzić wrażenie opowieści, jakie mogłyby dojść do jej uszów, ja sam, niby to obwiniając się, opowiedziałem jej parę moich najbardziej głośnych figielków. Uśmiałabyś się słysząc, z jaką prostodusznością ona mi prawi kazania. Pragnie, powiada, nawrócić mnie. Ani jej w głowie nie świta, ile ją będzie kosztowała ta próba. Daleką jest od przypuszczenia, że przemawiając (to jej styl) imieniem tych nieszczęsnych, które ja zgubiłem, ujmuje się z góry za swoją własną sprawą. Ta myśl nasunęła mi się wczoraj w ciągu jednego z jej kazań i nie mogłem odmówić sobie przyjemności przerwania jej zapewnieniem, iż mówi jak prorok. Do widzenia, moja urocza przyjaciółko. Widzisz więc, że nie jestem jeszcze zgubiony bez ratunku.
P. S. Ale, ale, czy ten biedny Kawaler nie odebrał sobie życia z rozpaczy? Doprawdy, markizo, ty masz w sobie sto razy więcej szelmostwa odemnie, i gdybym posiadał nieco miłości własnej, czułbym się głęboko upokorzony.

Zamek  *** , 9 sierpnia 17**.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Pierre Ambroise François Choderlos de Laclos.