Nie módlcie się wy za mną, tu modłów nie potrzeba,
Bym jeszcze młodą piersią odetchnąć mógł głęboko,
By duch mój śmiały, dzielny unosił się do nieba
I stamtąd ku swej ziemi miłośne zwracał oko.
Jeżelim ja nie zamarł, jeżeli to możebne, Muszę się jeszcze zbudzić jak ogień w łonie skał, I wulkaniczną pieśnię w krainy szląc podniebne Wypowiem ból wulkanu i piersi ludzkiej szał.
Życia mi tylko dajcie! Dajcie szerokie pole
I drobnych trosk codziennych zerwijcie twardą sieć;
Puśćcie w świat, gdzie na czołach myśli się skrzą sokole,
By dźwignąć trud olbrzymi, coś kochać, czegoś chcieć!
Wtenczas ja sam powstanę i wstrząsnę mem wezgłowiem I jak potężny mocarz dźwignę poezyi berło, I wspomnień się przeszłości oprzędę złotogłowiem I ku przyszłości błysnę zaklętą pieśni perłą.
Gdy cierń na drogę padnie — ja cierni nie poczuję;
W spiż twardy się zamienię od skroni aż do stóp,
Lud cały zamknę w łono, z łez jego broń ukuję
Zwycięzką — lub zwyciężon jak głaz zalegnę grób.
Straszneż te głazy grobów, żywych pokoleń zmora, Choć wielbi je artysta, dla sztuki pełen czci; Wszak znacie ból kamienny, ból straszny gladjatora, Który przez wieki woła: „O Romo, hańba ci!
Ja znam sam tylko jeden mej duszy głębie ciemne,
I skalę mego głosu i dźwięk mej lutni strun;
Wy znacie tylko krater, gdzie ognie wrą podziemne,
Lub granit pokreślony znakami tajnych run.
Kędyś snem granitowym sfinksy śpią wśród pustyni — I ja śpię. — O nie budźcie! bolem jest czuć, żeś pył: Jeśli przyjdzie godzina — w duszy się cud uczyni, I orzeł moc poczuje, by się ku Niebu wzbił.
Lecz jeśli ból przebyty to serce już spopielił,
Jeśli po skarbach piękna został nadgrobny głaz —
Gdyby słuchano z góry — błagaćbym się ośmielił:
„Zagaś skrę mego życia, zbliż znicestwienia czas!“