Natręty/Akt trzeci

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Natręty
Podtytuł Komedja w trzech aktach, z baletem
Część Akt trzeci
Pochodzenie Dzieła / Tom drugi
Wydawca Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom drugi
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



AKT TRZECI.
SCENA PIERWSZA.
ERAST, GORKA.

ERAST:
To prawda, poszczęściło mi się w jednym względzie,
Gniew mej pięknej bogini osłabł w swym zapędzie;
Lecz skądinąd niełaska spotyka mnie świeża,
I przeciw mej miłości znów los się sprzymierza.
Tak, Damis, jej opiekun, ma najcięższa plaga,
Bym wyrzekł się Orfizy, gwałtem się domaga;
Widzieć ją wzbrania: aby zdusić rzecz w zawiązku,
Jutro pragnie ją zmusić do innego związku.
Orfiza jednak, mimo że wuj chce inaczej,
Dziś wieczór jeszcze schadzki mi udzielić raczy,
I ufność bezgraniczną pokładając we mnie,
Pozwala się odwiedzić w domu potajemnie.
Miłość lubi nad wszystko tajemnicy mroki,
W zwalczaniu przeszkód widzi najsłodsze uroki;
I najbłahszej rozmowy chwile z ukochaną
Gdy wzbronione, wraz szczęściem najżywszem się staną.
Spieszę zatem na schadzkę: nie pora się bawić!
Wolę zaczekać trochę, niż późno się stawić.
GORKA:
Mam iść z panem?
ERAST: Nie, zostań; gdyż o to się boję,
Że mogłoby mnie zdradzić towarzystwo twoje.
GORKA:
Ale...
ERAST: Nie, nie chcę.
GORKA: Rozkaz pański dla mnie święty,
Lecz przynajmniej zdaleka...

ERAST: Nudziarzu przeklęty!
Nigdy się nie rozstaniesz więc ze swym zwyczajem,
By wiecznie być nieznośnym, natrętnym lokajem?



SCENA DRUGA.
KARYTYDES, ERAST.

KARYTYDES:
Pan wybaczy, że z taką śmiałością naganną
Śmiem go trudzić w tej chwili, miasto porą ranną,
Lecz nazbyt pana trudno jest przydybać w domu:
To sypiasz, to wymknąłeś się gdzieś pokryjomu,
Tak przynajmniej twa służba ręczy, zacny panie;
Proszę więc, racz choć tutaj dać mi posłuchanie.
Żem cię pochwycił, wdzięczność losom jestem dłużny,
Chwileczka opóźnienia a trud byłby próżny.
ERAST:
Chciej pan rzec zatem zwięźle, do czego pan kroi.
KARYTYDES:
Pozwól mi wprzód dopełnić powinności mojej,
I przyjmij... Moją śmiałość niech mi pan wybaczy
ERAST:Krótko mówiąc, cóż pan życzyć sobie raczy?
KARYTYDES:
Twe stanowisko, cnoty, rozum niezgłębiony,
Które wszyscy tak wielbią...
ERAST: Tak, bardzom wielbiony.
Jedźmy dalej.
KARYTYDES: Ach, panie, w jak przykrej potrzebie
Jest człowiek, który musi zalecać sam siebie,
I przed oczyma możnych tego świata stawa
Bez poparcia, co wzbudza do ufności prawa,
I co może, przez słów swych wagę niezawodną,
Wesprzeć skutecznie naszą zasługę niegodną.
Wolałbym tedy, gdyby ktoś z braci uczonej,
Kim jestem, mógł powiedzieć panu ze swej strony.

ERAST:
Kim pan być możesz, widzę od pierwszego słowa,
Dokładnie mi objaśnia to pańska przemowa.
KARYTYDES:
Uczonym jest twój sługa w tej skromnej opończy,
Lecz nie z tych, których imię dźwiękiem us się kończy
Nic dziś pospolitszego, jak łacińskie miano:
Toż mnie greckie wyróżnia zaszczytną odmianą;
I, chcąc tych łacinników pogrążyć z kretesem,
Na es się kończę: zowię się Karytydesem.
ERAST:
Pan Karytydes, zgoda. Cóż więc powiesz, panie...
KARYTYDES:
Chciałbym panu odczytać maleńkie podanie,
I błagać o poparcie, aby jak najprościej
Mogło się dostać do rąk Króla Jegomości.
ERAST:
Wszak sam możesz je oddać, bez żadnej obawy.
KARYTYDES:
To prawda, że monarcha nasz wielce łaskawy;
Lecz właśnie przez tę dobroć króla nieskończoną,
Tyle próśb niedorzecznych doń napływa pono,
Że słusznie giną w tłumie; toż prosiłbym pana,
By ta prośba osobno mogła być oddana.
ERAST: Wszakże i to ci wolno, o stosownej porze.
KARYTYDES:
Ach, panie, tych odźwiernych któż ubłagać może!
Cóż są dla nich uczeni? ot, durnie, nudziarze:
Ledwiem dotarł do sali gdzie czuwają straże;
I to, com ścierpiał z ujmą dla swego honoru,
Nazawsze odstraszyłoby mnie już od dworu,
Gdybym nie miał nadziei, że, w losów odmianie,
Ty mecenasem moim zechcesz zostać, panie.
Twoje poparcie wszystko, jak słyszę, stanowi...
ERAST:
Dobrze więc! daj pan prośbę: oddam ją królowi.

KARYTYDES:
Oto jest, lecz wysłuchać pierwej niech pan raczy.
ERAST: Nie...
KARYTYDES:
Koniecznie; nie śmiałbym prosić go inaczej.

PROŚBA DO KRÓLA JEGOMOŚCI.

„Najjaśniejszy Panie! Twój najniższy, najpowolniejszy, najwierniejszy i najuczeńszy poddany i sługa, Karytydes, Francuz z urodzenia, Grek z zawodu, rozważywszy dobrze wielkie i rażące nadużycia, popełniane w nadpisach szyldów, domów, sklepów, szynkowni, sal do gry w piłką i innych miejsc twego wiernego miasta Paryża, przez to, iż nieokrzesani i ciemni kompozytorowie tychże nadpisów obalają, zapomocą barbarzyńskiej, zgubnej i niechlujnej ortografji, wszelakie względy rozumu i rozsądku, bez najmniejszego baczenia na etymologję, analogję i jakąkolwiek allegorję, ku wielkiemu zgorszeniu i pokrzywdzeniu rzeczypospolitej nauk i narodu francuskiego, który zniesławia się i okrywa hańbą wskutek pomienionych nadużyć i grubych błędów w oczach cudzoziemców, a zwłaszcza Niemców, ciekawych czytelników i inspektatorów tychże nadpisów...“

ERAST:
Prośba nieco przydługa i, gdybym był szczery...
KARYTYDES:
Panie, nie można ująć z niej jednej litery.

czyta dalej:

„...uprasza pokornie Twój Najjaśniejszy Majestat, aby stworzył, dla dobra kraju i chwały swego panowania, urząd kontrolora, intendenta, korrektora, rewizora i restauratora generalnego tychże nadpisów i takowym zaszczycił osobą petenta, tak w rozważeniu jego rzadkich i znamienitych wiadomości, jak też dla jego wielkich i oczywistych zasług, które oddał Państwu i twemu Majestatowi składając kunsztowne anagramma pomienionego Majestatu w języku francuskim, łacińskim, greckim, hebrajskim, syryjskim, chaldejskim, arabskim...

ERAST przerywając:
Wybornie. Oddaj prośbę do mych rąk, i kwita:
Możesz pan iść. Bądź pewien, że król ją przeczyta.
KARYTYDES:
Panie, niczego więcej nie żądam od pana:
Jeśli król ją przeczyta, już sprawa wygrana;
Bo, iż sprawiedliwością on we wszystkiem stoi,
Nie zdołałby odmówić słusznej prośbie mojej.
A teraz, byś mą wdzięczność poznał oczywistą,
Chciej mi pełne swe miano wypisać na czysto;
Poemacik zeń złożę w formie okrostychu,
Po obu końcach wiersza i w pół hemistychu.
ERAST:
Dobrze, jutro je panu przyszlę bez ochyby.
Sam. Boże, cóż to za osły, te uczone grzyby.
W innym czasiebym uśmiał się z tego niezdary.

SCENA TRZECIA
ORMIN, ERAST.

ORMIN:
Choć nader ważne wiodą mnie tutaj zamiary,
Wolałem aby odszedł, nim z panem pogadam.
ERAST:
Dobrze; lecz proszę spiesznie; mym czasem nie władam..
ORMIN:
Zgaduję, że ten cymbał, od słowa do słowa,
Wynudzić musiał pana, że niech Bóg zachowa.
To stary warjat, znam go, brak mu piątej klepki,
I jak ognia unikam z nim wszelkiej zaczepki.
W Tuillerjach, w Luksemburgu, w publicznym ogrodzie,
Każdemu on swojemi bredniami dobodzie;

Dla pana też zbliżenie pewnie nie łakome,
Tych uczeńców, co we łbie mają pustą słomą.
Mojej rozmowy pana mnie utrudzi wątek,
Bo oto chcę ci w ręce dać los i majątek.
ERAST pocichu, na stronie:
Pewnie alchemik jakiś, co, sam bez trzech groszy,
Obietnicami siebie i drugich panoszy.
Głośno: Czyżby ci się ów kamień odnaleść udało,
Za który można kupić bodaj ziemię całą?
ORMIN:
Ech, cóż znowu! pan liczysz mnie do tego bractwa?
Niechże Bóg od takiego chroni mnie warjactwa!
Nie jest w moim zwyczaju snuć takie pomysły;
To, co przynoszę, to jest pewien, bardzo ścisły,
Projekt, który królowi chcę poddać przez pana.
Cała rzecz jest o, tutaj, zapieczętowana:
Nie z tych głupich projektów, konceptów od święta,
Któremi suszą biedne uszy intendenta;
Nie z tych nędznych pomysłów, co to, całych plonów.
Mogą dać głupie dziesięć, dwadzieścia miljonów,
Ale coś, co rokrocznie, sprawa gładka, czysta,
Królowi miljoników przysporzy z czterysta;
Z łatwością, bez ryzyka, bez ludów ucisku,
Jako rzekłem, miljonów czterykroć da w zysku.
Słowem, koncept wspaniały, co się zowie walny,
I co ważniejsza, zaraz, z miejsca wykonalny.
Tak, o ile pan tylko swą pomoc mi raczy...
ERAST:
Owszem; pomówim o tem. Teraz, pan wybaczy...
ORMIN:
Jeśli mi pan zaręczysz milczenie najświętsze,
Gotów mu jestem zdradzić tajemnicy wnętrze.
ERAST:
Nie, nie, cudzych sekretów nie słucham z zasady.
ORMIN:
Panie, zbyt panu ufam, by lękać się zdrady.

W dwóch słowach mu najszczerzej całą rzecz opowiem.
Trzeba wprzód spojrzeć, czy kto ni słucha, albowiem...

Rozejrzawszy się naokoło czy nikt nie słucha, nachyla się do ucha Erasta:

Ten projekt wiekopomny, co tak niesłychanie
Mógłby się...
ERAST: Nieco z dalsza mów pan, dobry panie.
ORMIN:
Wszyscy ogromne zyski wszak widzim naocznie,
Jakie król z morskich portów swych ciągnie rokrocznie.
Otóż tedy, mój projekt — myśl, jak sądzę, świeża —
Jest, aby całe Francji naokół wybrzeża
Zabudować portami, tak, wdłuż całej wody:
Pomyśl pan, jakie z tego byłyby dochody.
Ja...
ERAST: Myśl dobra i króla ucieszy z pewnością —
Do zobaczenia.
ORMIN: Racz choć z królem jegomością
Pomówić nieco o tem, by otworzyć pole...
ERAST: Tak, tak.
ORMIN: Gdybyś użyczyć chciał mi dwa pistole,
Które ściągniesz z mojego wynalazcy prawa...
ERAST dając mu dwie sztuki złota:
Owszem, chętnie.
sam:Przynajmniej niedroga zabawa.
Gdybym wszystkich natrętów po tak miernej cenie
Mógł się pozbyć! Czy djabeł mi ich na kark żenie?
Myślę, że może w końcu stąd się wydobędę;
Czy też znów mnie kto wplącze w przeklętą gawędę?



SCENA CZWARTA.
FILINT, ERAST.

FILINT: Już słyszałem, markizie, tę nowinę sławną.

ERAST:
Cóż takiego?
FILINT: Żeś się z kimś posprzeczał niedawno.
ERAST: Ja?
FILINT: I po cóż przedemną kryć się, mój kochany?
Wiem z najlepszego źródła, że jesteś wyzwany,
I, jak o twój przyjaciel w jakiejbądź potrzebie,
Oświadczam ci, żem gotów stanąć obok ciebie.
ERAST:
Bardzom wdzięczen, lecz wierzaj, że z twojej pomocy...
FILINT:
Zaprzesz się; lecz bez służby przemykasz się w nocy.
Zostań w mieście, lub skryj się by w najdalszą puszczę,
Możesz być pewny, że cię na krok nie opuszczę.
ERAST na stronie;
Oszaleję!
FILINT: I pocóż przeczyć tak uparcie?
ERAST:
Przysięgam ci, markizie, że chyba ktoś w żarcie...
FILINT: Napróżno się zapierasz.
ERAST: Mówię ci najszczerzej,
Że z nikim nic...
FILINT: I myślisz, że ci ktoś uwierzy?
ERAST:
Ech, mój Boże, powtarzam, niech mnie piorun spali,
Jeśli...
FILINT: Znamy się na tem; nikt, nic, i tam dalej.
ERAST:
Chcesz być grzecznym?
FILINT: Nie.
ERAST: Idź stąd mój najdroższy panie.
FILINT: Nie, markizie, nic z tego.
ERAST: Maleńkie spotkanie
W sprawie tkliwej natury...
FILINT: W tej, czy innej sprawie,
Uadaj co chcesz, a ja cię na krok nie zostawię.

ERAST:
Do kata, skoro gwałtem sprzeczkę wmawiasz we mnie,
Będę ją miał, twe trudy nie spełzną daremnie,
Będę ją miał, lecz z tobą, co mi włazisz w drogę,
I którego dobrocią pozbyć się nie mogę.
FILINT: Nie tak usługi druha przyjmować się godzi;
Lecz, skoro mnie tak nierad widzi pan dobrodziej,
Żegnam; jak na tem wyjdziesz, sam wkrótce obaczysz,
ERAST:
Będziesz mym druhem, jeśli zostawić mnie raczysz.

sam.

Jeden za drugim, ciągle! Ha, to istna zmora!
Przez nich gotowa minąć umówiona pora.



SCENA PIĄTA.
DAMIS, KOLKA, ERAST, RZECZKA
i jego towarzysze.

DAMIS na stronie.
Jakto! chce ją ten zdrajca dostać wbrew mej chęci?
Szczęście, że jam nie ślepy i wiem co się święci.
ERAST na stronie:
Znowu w progu Orfizy jakiś człowiek stoi!
Wszystkoż przeciw miłości spiknęło się mojej?
DAMIS do Kolki:
Tak, wiem, że, wbrew zakazom, w moim własnym domu,
Erasta ma dziś w nocy widzieć pokryjomu.
RZECZKA do swych towarzyszy:
Co oni zamierzają zrobić z naszym panem?
Podsuńmy się pocichu, by nie być poznanym.
DAMIS do Kolki:
Lecz, nim ta czarna zdrada zostanie spełnioną,
Raczej niech tysiąc ciosów rozedrze mu łono.
Zgromadź ludzi, niech przyjdą z uzbrojeniem całem
Ustawić się w zasadzce tak jak im kazałem,
I, na imię Erasta, niech będą gotowi

Pomścić cios, który zadać chce memu domowi;
Udaremnić spotkanie tej występnej pary,
I w krwi jego utopić zbrodnicze zamiary.
RZECZKA uderzając na Damisa wraz z towarzyszami:
Nim ci się uda spełnić te podstępne plany,
Zdrajco, wpród z naszej ręki będziesz ukarany.
ERAST dobywając szpady przeciw Rzeczce i jego towarzyszom, których rozpędza:
Chociaż pragnął mnie zgubić, muszę stanąć w szranki,
By ocalić od śmierci wuja mej bogdanki.
Służę panu.
DAMIS po ucieczce tamtych:
O nieba! Z czyjejż dłoni śmiałej,
Sprawiedliwą wziął pomstę ten napad zuchwały?
Któż odwrócił odemnie to zabójcze ostrze?
ERAST wracając:
Broniąc cię, obowiązki spełniłem najprostsze.
DAMIS:
Nieba! czyż mogę wierzyć? czy słuch mój nie kłamie?
Czy to ręka Erasta?...
ERAST: Tak jest, moje ramię.
Szczęśliwym, żem na twoją obronę go użył,
Nieszczęsny, żem na twoją nienawiść zasłużył.
DAMIS: Jakto, ten, na którego dziś czyhałem zgubę,
W mem ocaleniu kładzie swą najwyższą chlubę?
Ach! to już nadto: w sercu cały gniew już mięknie,
Choć dziś ze mną postąpić chciałeś niezbyt pięknie,
Czyn twój, tak szlachetności pełen, już na zawsze
Zapewnia ci uczucia moje najłaskawsze;
Rumienią się me lica wspomnieniem niemiłem,
Iż tak długo niechęcią swoją cię krzywdziłem;
I, chcąc wszelki ślad sporów tych zmazać z pamięci,
Dziś wieczór cię połączę z przedmiotem twych chęci.



SCENA SZÓSTA.
ORFIZA, DAMIS, ERAST.

ORFIZA wychodząc z domu ze świecznikiem:
Cóż za hałas, mój wuju? moje przerażenie...
DAMIS: Miłem tylko dla ciebie będzie to zdarzenie,
Skoro ono mój upór zacięty zwycięża,
I twojego Erasta daje ci za męża.
Ramię, co mnie od śmierci zbawia niezawodnej,
W twojej dłoni niech znajdzie upominek godny.
ORFIZA:
Jeśli tą ręką spłacić wdzięczność twoją mogę,
Z radością chcę mu podać ją na życia drogę.
ERAST:
Wierzyć nie śmiem w me szczęście, i dotąd w obawie
Jestem, czy się to we śnie dzieje, czy na jawie.
DAMIS:
Weselmy się więc losem, co spad a jak z bajki,
I dla większej uciechy skrzyknijcie tu grajki.

Słychać pukanie do drzwi Damisa.

ERAST:
Hej tam, kto puka?
KOLKA: Barwnych masek tłum stugębny:
Niosą z sobą grzechotki i baskijskie bębny.
Maski wchodzą, zajmując całą scenę.
ERAST:
Co! znów natręty! jeszcze! Hej! hola! szwajcarzy!
Wygnać mi stąd co żywo przeklętych nudziarzy.



BALET TRZECIEGO AKTU.
PIERWSZA GRUPA.

Szwajcarzy z halabardami wypędzają natrętne maski i cofają się na stronę, aby opróżnić miejsce dla tańczących.

OSTATNIA GRUPA.

Czterech pasterzy i jedna pasterka, która, wedle uznania naocznych świadków, zamyka widowisko w sposób niepozbawiony wdzięku.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.