Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII
SEN GORĄCZKOWY

Marja-Antonina oczekiwała niecierpliwie powrotu pani Misery, lecz nie spodziewała się wcale doktora, który ze zwykłą swobodą stanął przed nią.
— Najjaśniejsza Pani — rzekł głosem podniesionym — chory, którym się Wasza Królewska Mość interesuje, o tyle ma się dobrze, o ile to być może przy gorączce.
Królowa wiedziała doskonale, iż doktor ma wstręt do tych, którzy, jak się wyrażał, krzyczą na całe gardło, będąc nawpół chorymi. Wyobraziła sobie zatem, ze Charny może trochę się pieścić. Kobiety silnego charakteru lubią wyobrażać sobie mężczyzn niewytrzymałymi.
— Przecież ta jego rana — powiedziała to śmiechu warta...
— E! e! — przerwał doktor.
— Draśnięcie jakieś....
— Wale nie, Najjaśniejsza Pani; zresztą zadraśnięcie czy rana, wszystko jedno, wiem tylko, że gorączkuje.
— Biedny chłopiec!.. Czy to silna gorączka?
— Straszna, okrutna.
— Nie przypuszczałam — rzekła królowa przerażona — żeby tak... natychmiast... gorączka...
Doktór patrzył pilnie na królowę.
— Różne są rodzaje gorączek — odpowiedział.
— Mój drogi Louis, przestraszasz mnie. Zawsześ taki spokojny, pocieszający... nie poznaję cię dzisiaj...
— Nic dziwnego...
— Kręcisz się, patrzysz na lewo, na prawo, wyglądasz jakbyś chciał zwierzyć mi tajemnicę jakąś straszną.
— A któż mówi, że nie?
— Zgadłam zatem, czy to sekret i powodu gorączki?
— Tak.
— Z powoda gorączki pana de Charny?
— Tak.
— I przychodzisz, aby mi powiedzieć o tem?
— Ma się rozumieć!
— Mówże prędko! Wiesz, że jestem ciekawą. No, zaczynaj od początku.
— Otóż, proszę pani...
— Czekam doktorze.
— Nie, to ja czekam.
— Na co?
— Żeby mnie Wasza Królewska Mość pytała. Opowiadam fatalnie, lecz zapytywany, mówię jak z książki.
— Zaczynam tedy. Co jest panu de Charny?
— Nie tak, to zły początek. Zapytaj, Najjaśniejsza Pani, dlaczego zabrałem pana de Charny do jednego z dwóch moich pokoików ciasnych, zamiast zostawić go w galerii lub w mieszkaniu oficerów straży królewskiej?
— Dobrze, pytam oto, bo rzeczywiście to dziwne.
— Nie chciałem pozostawić pana de Charny ani w galerii, ani w owem mieszkaniu, dlatego, że choroba pana de Charny nie jest zwyczajną.
— Co mówisz, doktorze?
— Pan de Charny w gorączce gada od rzeczy, jak szalony.
— O mój Boże! — zawołała królowa, składając ręce.
— W dodatku — ciągnął Louis, przysuwając się do królowej — biedny chłopiec wygaduje historje niestosowne wcale dla uszu panów ze straży królewskiej, lub kogokolwiek bądź innego.
— Doktorze!
— Nie trzeba było wypytywać, kiedy pani nie chciała, abym odpowiadał.
— Mów mów, kochany doktorze — rzekła królowa, biorąc, za rękę zacnego człowieka.
— Otóż ten młody człowiek jest ateuszem i bluźni w gorączce...
— To być nie może, przeciwnie, on taki religijny.
— Może tylko egzaltowany?
— Tak, to najpewniej.
Królowa przybrała maskę obojętności i zimnej krwi, która pokrywa uczucia wielkich tego świata, przyzwyczajonych do powszechnego szacunku i panowania nad sobą bez zdradzenia się z wewnętrznym stanem duszy. Pan de Charny — rzekła — jest mi polecony jako siostrzeniec walecznego pana de Suffren. Mnie osobiście oddał wielką przysługę; chcę być względem niego jak krewną jak przyjaciółką... Powiedz pan prawdę całą, powinnam i chcę ją usłyszeć.
— Ale ja nie mogę jej powiedzieć — odparł Louis — a ponieważ wasza Królewska Mość pragnie ją poznać znam tylko jeden sposób: niech wasza Królewska Mość sama posłucha.
— Jeżeli ten młody człowiek mówi coś niewłaściwego, jeżeli w błędzie przekracza granice dozwolone, królowa wybaczy i mnie, com go zdradził, i jemu, że się wydał.
— Które wasza Królewska Mość powinna koniecznie usłyszeć, aby je zrozumieć i ocenić — dodał poczciwy doktór.
Ujął delikatnie drżącą rączkę królowej.
— Pamiętaj pan jednak! — zawołała królowa — każdy krok mój, każde poruszenie jest śledzone, otoczona jestem szpiegami!
— Ja sam tylko będę dziś wieczorem.
— Trzeba przejść mały korytarz z dwoma wejściami. Zamknę te, któremi wejdziemy, i będziemy sami zupełnie.
— Oddaję się z całą ufnością w opiekę kochanemu panu — rzekła królowa. Wzięła za rękę doktora i wyszła z nim drżąc z ciekawości.
Doktór dotrzymał słowa. Nigdy żaden król w bitwie lub podczas wycieczki z miasta oblężonego, ani żadna królowa, idąc na schadzkę tajemną, nie byli tak nędznie oświeceni przez swoich przewodników. Doktór zamknął drzwi pierwsze i, zbliżywszy się do drugich, nadsłuchiwał.
— Więc tam jest twój pacjent? — zapytała królowa.
— O, nie! w drugim pokoju. Gdyby tu się znajdował, słychaćby go było na końcu korytarza. Proszę tylko posłuchać już pod temi drzwiami!
Dochodziły rzeczywiście niewyraźne jęki.
— On jęczy, cierpi, doktorze.
— Ale gdzie tam; aż za nadto wyraźnie mówi. Pozwól, Najjaśniejsza Pani, zaraz drzwi otworzę.
— Ależ za nic w świecie nie wejdę do niego! — zawołała, cofając się królowa.
— Ja także tego nie chcę. Proszę tylko o wejście do pierwszego pokoju, a stamtąd bez obawy zdradzenia się można słyszeć wszystko.
— To ukrywanie się, te przygotowania, strachem mnie przejmują — szepnęła królowa.
— A co to będzie, jak pani usłyszy wszystko — odparł doktór, i wszedł sam do pokoju chorego. Charny w mundurze oficerskim, który poczciwy doktór porozpinał na nim, w białych jedwabnych pończochach ze sprzączkami z konchy i opalu, w których nogi jego zgrabnie się rysowały, z rękami jak u trupa, sztywno wyciągniętemu, usiłował unieść z poduszki ociężałą głowę.
Pot kroplisty spływał mu z czoła, pokrytego spadającemi włosami.
Osłabiony, bezwładny, żył tylko jedną myślą, uczuciem jednem, pochłaniającem; ciało, martwe prawie, drgało co chwila, pożerane wewnętrznym płomieniem, palącym się jak w lampie alabastrowej.
Nie napróżno uczyniliśmy to porównanie, bo płomień ten, w którym skupiało się życie całe Charny‘ego, oświecał blaskiem swym, fantastycznym, a łagodnym, niektóre epizody, jakich wspomnienie żyło w nim, jak cudny poemat...
Właśnie opowiadał spotkanie z damą, niemką, jak sądził, na drodze z Paryża do Wersalu.
— Niemka! niemka! — powtarzał bezustannie.
— Tak, niemka, wiemy o tem — rzekł doktór, zwracając się do królowej — to podróż do Wersalu.
— Królowa Francji! — wykrzykną! naraz chory.
— A co! — rzekł Louis, zaglądając do pokoju, gdzie była królowa — to ciągle tak samo. Co pani na to?
— A! to okropne — rzekł Charny — ukochać anioła, kobietę; kochać ją szalenie, życie dla niej poświęcić... a potem zbliżasz się, patrzysz... i widzisz królowę, strojną w aksamit i złoto, i jedwab... bez serca!
— O! co on mówi — przerwał doktór, śmiejąc się przymuszenie.
Charny nie zwracał uwagi i ciągnął dalej:
— Będę kochał kobietę zamężną, będę ją kochał taką potężną, silną miłością, że zapomni o wszystkiem... Tak... powiem jej.. Możemy być szczęśliwi chwil kilka na tej ziemi, czyż warto się ich wyrzekać? Pójdź, ukochana, pójdź w objęcia moje, miłość wzajemna to życie wybranych!...
A potem... więc cóż ma być potem? nastąpi śmierć, czyli życie, jakie teraz wiedziemy... Korzystajmy z czasu... używajmy miłości!
— Wcale nieźle dowodzi, jak na chorego — mruknął doktór.
— A dzieci!... — zawołał nagle Charny z wściekłością — ona nie opuści swoich dzieci.
— Otóż tu przeszkoda, hic nodus — rzekł Louis, obcierając pot z czoła wyrazem litości i drwin zarazem.
— O! — zaczął młodzieniec, nie zważając na nic — dzieci to bagatela, można je zabrać w połę płaszcza podróżnego.
— No cóż, Charny — ciągnął dalej — skoro bierzesz w ramiona matkę, lżejszą od piórka makolągwy, ponieważ podnosząc ją czujesz dreszcz miłości, zamiast ciężaru, czyżbyś nie zabrał i dzieci Marji?... A! — krzyknął przeraźliwie!
— Dzieci królewskie, to ciężar, nieporównany! Czuć byłoby pustkę na calem świecie...
Louis odstąpił pacjenta i zbliżył się do królowej.
Zastał ją zmienioną i drżącą, ujął za rękę, była zimna.
— Miałeś rację, doktorze — rzekła.
Nikt nie powinien słyszeć, co mówi, to więcej, niż gorączka — to obłęd straszliwy, narażający go na niebezpieczeństwo, gdyby się dowiedziano...
— Słuchaj pani! słuchaj! — przerwał doktór.
— Nie, ani słowa więcej nie chcę...
— Uspakaja się... Zaczyna błagać.
Charny uniósł się, wyciągnął ręce i utkwił wzrok błędny w przestrzeni.
— Marjo — mówił głosem dźwięcznym i miękkim: — Marjo, ja wiem dobrze, że mnie kochasz. O, bądź spokojna, nie powiem nikomu. Pamiętasz, Marjo ubóstwiona, w powozie nóżka twoje dotknęła mojej, myślałem, iż skonam z radości... Rączka twoja maleńka spoczęła w dłoni mojej na chwilę... tam... tam... nie powiem, nie, z życiem mi nawet nie wydrą tej tajemnicy. Krew moja płynęła dla ciebie, Marjo; nieprzyjaciel umoczył w niej szpadę — ranę mi zadał; domyśla się mojej tajemnicy, ale twojej nie, nigdy. Nie obawiaj się niczego, Marjo; nie mów nawet, że mnie kochasz: ja wiem, o tem, rumieniec cię zdradził; poco mi słowa twoje...
— Oho — rzekł doktór — to już nie gorączka; widzisz pani, jaki on tu spokojny... to jest...
— To jest? — zapytała królowa przerażana.
— Jest to zachwycenie; mówi, jak przeniesiony w nadziemskie krainy. To pamięć duszy, upominającej niebo.
— Dosyć już słyszałam — szepnęła królowa, tracąc prawie przytomność i, chciała uciekać.
Doktór wstrzymał ją za rękę.
— Pani, pani — zawołał — co chcesz uczynić?
— Nic, nie, doktorze.
— A jeżeli król zapragnie odwiedzić pana de Charny?
— A! to byłoby prawdziwe nieszczęście.
— Co mu powiem wtedy?
— O, doktorze, zlituj się, puść mnie, ani myśleć ani mówić nie mogę.
— A jednak uleczyłaś go pani z gorączki, tego niepoprawnego marzyciela — rzekł doktór cicho — jaki puls wolny! Królowa nie odpowiedziała, wyrwała rękę i znikła w ciemności.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.