Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I
ZŁUDZENIA I RZECZYWISTOŚĆ

Gdyby odźwierny ambasady, jak chciał Manoël, puścił się w pogoń za Beausirem, trudne miałby zadanie.
Pan sekretarz, pochwyciwszy pieniądze, pobiegł szybko w stronę ulicy Saint-Honore, a że na złodzieju czapka gore, starał się zatrzeć ślady, zmieniając bezustannie kierunek. Dopadł nareszcie wybrzeża pustego przy ulicy de Viarmes, gdzie stały magazyny zboża, i upadający ze znużenia, usiadł na worku ze zbożem, nawprost kolumny Medyceuszki, którą Bauchemont kupił, aby wyrwać z rąk burzycieli, i miastu ofiarował.
— Nareszcie marzenia moje spełnione — myślał — jestem bogaty! Będę mógł zostać uczciwym!... Zdaje mi się, że nabieram już tuszy... O, teraz — myślał dalej — Oliwja zostanie porządną kobietą, jak i ja sam... Ona taka piękna... takie proste posiada upodobania! Osiądziemy w wiosce zakupionej pod jakiem małem miasteczkiem, będą nas uważali za należących do arystokracji... Nicolina jest dobra... słodka... ma dwie tylko wady: lenistwo i ambicję. Uczynię z niej kobietę bez zarzutu, bo przecież będzie za co zadowolić jej kaprysy...
Odetchnął znowu, otarł spocone czoło i zastanawiał się, co dalej będzie.
— Tu, na ulicy de Viarmes, nie będą go szukali, ale niepodobna, aby nie szukali wcale... Panowie z ambasady niełatwo pogodzą się z myślą stracenia łupu... Podzielą się na oddziały i zaczną od jego mieszkania. Zastaną tam Oliwję. Opowiedzą jej wszystko, sponiewierają, mogą nawet zabrać ze sobą, uwięzić i trzymać jako zakład. Wiedzą dobrze, że kocham szalenie Oliwję, i skorzystają z tej słabości...
Na to przypuszczenie, Beausire ledwie nie oszalał.
Miłość zwyciężyła. Nie pozwoli dotknąć Oliwji, nie da wyrządzić jej najmniejszej przykrości... Puścił się, jak strzała, w stronę ulicy Delfina. Ufał nogom swoim, a nieprzyjaciele jego nie mogli go uprzedzić. Wskoczył do dorożki i kazał jechać, co koń wyskoczy, do Nowego Mostu. Tu zatrzymał się wprost pomnika Henryka IV. W owym czasie snuło się tam mnóstwo powozów. Wychylił głowę i zapuścił wzrok w ulicę Delfina.
Beausire, który od dziesięciu lat unikał starannie policji, miał wprawę w rozpoznawaniu jej agentów. Zauważył przy wejściu na most dwie podejrzane figury, przyglądające się także ulicy Delfina. Nie było w tem nic dziwnego, bo po Nowym moście snuły się podejrzane kobiety i różnorodni łotrzykowie, dla policji zatem znalazła się tu zawsze robota.
Beausire wysiadł z powozu, zmieszał się z tłumem i chyłkiem dopadł ulicy Delfina. Widział dom, w którego oknach ukazywała się często piękna Oliwja, jego przewodnia gwiazda.
Naraz Beausire ujrzał straż przed domem. Co więcej, spostrzegł strażnika na balkonie małego salonu. Zimny pot go oblał. Zebrał odwagę i przeszedł koło domu.
Co za okropny widok!
Wejście do mieszkania obsadzone policją miejską z komisarzem na czele... Beausire wprawnem okiem dostrzegł zawód, malujący się na twarzach agentów; wyglądają oni inaczej, gdy im się uda obława.
Pan de Crosne, zawiadomiony o kradzieży, chciał zapewne Beausira złapać, a zastał tylko Oliwję. Stąd zawód i niezadowolenie. Gdyby Beausire był goły, jak zwykle, gdyby nie miał stu tysięcy liwrów w kieszeni, byłby sam oddał się w ręce policji. Na myśl jednak, że z takim trudem zdobyte pieniądze dostałyby się w ręce agentów, Beausire otrząsnął się ze skrupułów miłosnych.
— Jeśli mnie wezmą... — myślał — wezmą i sto tysięcy liwrów... Jakaż korzyść dla Oliwji? Dowiódłbym, że kocham ją, jak głupiec... Zasłużyłbym na to, żeby mi powiedziała: „Bydlę głupie, co mi po twojej miłości bez pieniędzy?“... A zatem w nogi, aby ocalić bogactwo, źródło wszelkich rozkoszy, źródło wolności, szczęścia, filozofji...
Przycisnął bilety bankowe do serca i bezwiednie skierował się ku Luksemburgowi, tam, dokąd zawsze chodził dla zobaczenia się z Oliwją.
Na rogu ulicy Saint-Germain de Pres natknął się na wspaniałą karetę, pędzącą na ulicę Delfina. Zaledwie miał czas umknąć na bok, aby się nie dostać pod konie. Spojrzał tylko w okno karety i zobaczył w niej Oliwję i młodego pięknego mężczyznę, rozmawiających z zajęciem. Krzyknął, chciał biec za powozem, lecz przekonawszy się, że jedzie w ulicę Delfina, dokąd on nie mógł wracać, wyrzekł się pogoni.
— A może to nie Oliwja? — myślał — skądby się wzięła, przecież ją aresztują obecnie w mieszkaniu; musiałem się omylić, przywidziało mi się widocznie...
Biedny Beausire, zmęczony moralnie i fizycznie, skręcił w ulicę Fosses Monsieur-le-Prince, dopadł Luksemburgu, minął puste już ulice i dopiero za rogatkami, w ustronnej oberży, spoczął po całodziennych trudach.
Zamknął się tam w brudnej izbie; schował pieniądze pod podłogę, przysunął łóżko na to miejsce i wypiwszy sporą dozę wina grzanego z korzeniami, zasnął, przeklinając na czem świat stoi policję, przyjaciół swoich, a nawet i Oliwję. Pewny był, że go już nie pochwycą, a Nicolina, choćby parę dni posiedziała w więzieniu, wydostanie się na wolność, bo przecież ona nikomu nic nie ukradła...
A zresztą bogaty jest, uwolni więc Oliwję, swoją najdroższą i nierozłączną towarzyszkę.
Trudniejsza sprawa będzie z byłymi urzędnikami ambasady...
Lecz i na to znajdzie radę:
Skoro uwolni Oliwję, wyjadą do Szwajcarji, gdzie nikt ich nie zapyta, co za jedni.
Niestety, z tych marzeń przy gorącem winie, nie spełniło się żadne.
Zaraz to czytelnikowi opowiemy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.