Na zgubnej drodze/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Na zgubnej drodze
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1879
Druk Drukarnia L. Chodźki w Piotrkowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

Postanowienie Marty, które dala ona poznać Varades’owi po grubijańsku, bez ogródek, z całą energiją kobiety walczącej z najświętszemi obowiązkami i gotowej wszystko dla kochanka poświęcić, wywołało więcej gniew jego, niż mu sprawiło boleści. Duma Varadesa ucierpiała bardziej niż serce. Przez kilka dni rozmyślał nad jej słowami, to zapytując siebie, jaką ma dać na nie odpowiedź, to znów oczekując jakiegoś dowodu skruchy i żalu ze strony Marty, gdyż nie mógł uwierzyć, aby postanowienie jej miało być nieodwołalne. Skoro jednak spostrzegł, że mu nie chciano ustąpić, postanowił zemścić się i z tak krytycznego położenia jakąś korzyść dla siebie wyciągnąć. Rzecz szczególna! nie powziął żadnego uwłaczającego sławie Marty podejrzenia. Miotany niepewnością swego położenia, opowiedział nawet Rajmundowi Vilmort o nieszczęściu jakie go spotkało, nie obawiając się bynajmniej śmieszności, na jakąby się naraził, gdyby Rajmund odkrył komuś tajemnicę i zdradził położone w nim zau tanie. Tym więc sposobem, Rajmund przekonał się, że ukochana spełniła jego życzenia. Powstrzymał się od rad, jakich Varades od niego żądał i powiedział mu, że jedynie on sam mógł w tej delikatnej i tak drażliwej sprawie działać i wpłynąć na jej pomyślne rozwiązanie. Niedługo, co prawda, przyszło na nie czekać.
Pewnego wieczora, o północy, Marta powróciła sama do domu karetą z teatru Opery, gdzie mąż nie chciał jej towarzyszyć. Z wielkiem swojem zdziwieniem zastała go oczekującego na nią u wejścia. Otworzył drzwiczki karety i ofiarował jej ramię, przyjęcia którego odmówić, wobec służby, nie mogła! Postąpiwszy jednak kilka kroków, skierowała się do swego pokoju, gdzie miała zwyczaj się zamykać i dokąd wstęp od tygodnia był Varades owi wzbroniony. Ten ostatni zatrzymał ją.
— Zapewne zziębłaś — rzekł — wejdźmy tutaj. Mamy z sobą do pomówienia.
Martę zdziwił i przestraszył zarazem łagodny ton jego mowy. Czyżby się posunął do ostateczności, chcąc siłą dostać to, czego dobrowolnie otrzymać nie mógł? Chodziło tu jednak o coś zupełnie innego. Zaniepokojona weszła za mężem.
— Lekką i jasną suknię, w jaką tego wieczora była ubraną, okrywało sute, wyszywane złotem i obłożone szarem futerkiem, kaszmirowe okrycie. Z pod kapturka, okrywającego głowę, ubraną, w białe fijołki, widać było spadające na czoło pukle czarnych jak heban włosów. Zbliżyła się do palącego się na kominku ognia, chcąc przy nim ogrzać nogi, obute w jedwabne trzewiki i ażurowe pończochy. Suknię nieco uniosła, nóżkę wysunęła naprzód, rękę wsparła na marmurze kominka: czyż można przybrać pełniejszą wdzięku postawę?
Spoglądała w lustro, w którem odbijała się jej postać i dojrzała po za sobą siedzącego w fotelu i trzymającego wlepiony w nią pożądliwy wzrok Varades’a. Na twarzy jego mieszał się wyraz uwielbienia z wyrazem gorzkiej ironii.
— Dobrze bawiłaś się? — zapytał jakby dla rozerwania żony, czekając zanim będzie wstanie wysłuchać bardziej poważnych rzeczy, o których chciał z nią pomówić.
— Grano Mojżesza — odrzekła.
— To sztuka niezbyt wesoła, o ile mi się zdaje?
— Przedewszystkiem jest bardzo ładna.
— Miałaś kogo u siebie w loży?
— Pana Vilmort z kuzynką, panią Saubonnes. Pan Saubonnes przyszedł nieco później. Miałam przytem kilka wizyt.
Marta przenikając niemal myśli męża, w czasie, gdy z zupełną swobodą umysłu odpowiadała na zapytania, odeszła od kominka, zdjęła okrywający głowę kapturek i odpięła okrycie, które zsunęło się na obnażone jej ramiona. Usiadła trochę w cieniu naprzeciwko Varades’a, jednakowoż tak, że przy jasnym blasku lampy mógł on dokładnie, z poza mgły muślinów, podziwiać tę płeć delikatną, figurkę o linijach doskonałych i to prześliczne, pełne życia, jej ciało. Ach! gdyby miał odwagę, gdyby pozostawiono mu chociaż cień nadziei, byłby w tej chwili cały drżący upadł na kolana i czołgał się u nóg tej okrutnej bez serca istoty, żebrząc miłości, niby miłosierdzia! Zanadto jednak dobrze znał ją teraz. Nie taiła się z niechęcią i wzgardą, jaką miała dla niego, — dla niego, któremu winna była całe swe bogactwo!
Przerywając opryskliwie milczenie Varades’a.
— Powiesz mi nareszcie dla czego chciałeś ze mną mówić? — spytała. — Już jest późno. Źle spałam ostatniej nocy i czuję się bardzo znużoną.
Patrząc na żonę i starając się nie ulegać jej wpływowi, odrzekł pewniejszym głosem:
— Kilka dni temu dałaś mi poznać swe postanowienie. Jeżeli postanowienie to jest nieodwołalne, pozwól, że ja ci nawzajem zakomunikuję moje.
— Czekam.
Wyrzekła te słowa tak krótko, tak obojętnie, z taką stanowczością w głosie, że Varades powstał z gniewem.
— O! strzeż się! — zawołał — nie przyprowadzaj mnie do ostateczności.
— Czekam, abyś mi dał poznać swoja wole — odparła równie ozięble.
Varades, którego gniew coraz bardziej wzrastał, ledwie się powstrzymywał. Chodził z jednego końca pokoju w drugi, ściskając rozpaloną głowę rękami. Wreszcie podszedł do żony i rzekł:
— Nic, nie, ty nie doprowadzisz do tego, żeby mnie opuściła krew zimna, którą chcę, którą muszę zachować.
Stojąc, oparł się o kominek i mówił dalej:
— Powzięte przez ciebie nagle postanowienie zerwania pomiędzy nami bliższych małżeńskich stosunków, zmusiło mnie do głębszego zastanowienia się nad przyszłem swem postępowaniem; pragnę bowiem zachować osobistą godność i nie narazić się na śmieszność. O ile mi się zdaje, znalazłem na to środek. Przedewszystkiem musze cię uprzedzić, że dobiega dwieście lat, jak w rodzinie Varades ow była kobieta, która objawiła podobne twemu postanowienie; z tą jednak różnicą, że go powzięła nieco wcześniej niż ty, bo w sam dzień ślubu. Utrzymywała, że ja wydano zamąż przeciwko jej woli. Wieczorem zamknęła się na dobre w swoim pokoju. Mąż sądził, że to kaprys chwilowy i ustąpił, spędziwszy noc samotnie. Nazajutrz żona była równie upartą, mąż trochę więcej nalegającym; gdy jednak upór ten jej nie zmniejszał się, na trzeci dzień rzekł: „Chcesz moja kochana żebyśmy byli rozłączeni — dobrze. Pozostaniesz więc samą, aż do chwili“...
— A żona? — zapytała Marta.
— Po upływie trzech tygodni ustąpiła. Gdyby nie ta bowiem okoliczność, ród Varades’ów zaginąłby, a pani nie miałabyś zaszczytu widzieć mnie przed sobą.
— Dałby to Bóg! — pomyślała Marta, której twarz pozostawała niezmienioną.
— Zapytywałem siebie — ciągnął Varades — czybym nie mógł użyć podobnego środka. W zamknięciu możebyś się okazała bardziej uległą. Nie chcę jednak używać tak wstrętnego sposobu. Znalazłem lepszy. Odtąd, cokolwiekby mnie to miało kosztować, będziemy żyli stosownie do twego życzenia — każde oddzielnie, mieszkając jednak pod tym samym dachem. Tylko nie weźmiesz mi za złe, że moje ustępstwa zastosuję do twego postępowania. Mówiłaś mi kiedyś, że jesteś w stanie własnemi środkami wystarczyć na osobiste wydatki i zbytki, — rozumiem przez to toaletę, konie, powozy, służbę i przyjęcia jakie urządzasz. Pozwól, że skorzystam z tego. Mam zamiar ograniczyć sposób prowadzenia domu, nie utrzymywać dłużej zwierząt i ludzi, któremi mnie otoczyłaś, umniejszyć wydatki twoje osobiste, zwłaszcza na ubranie, do umiarkowanej summy sześciu tysięcy franków, i zacząć na nowo skromne życie, jakie prowadziłem dawniej. Jednem słowem, jeżelibyś się chciała zastosować do mego sposobu życia, gotów jestem łożyć na wszystko. Jeżeli nie, jeżeli pragniesz dalej prowadzić to życie zbytkowne, jakie dotąd prowadziłaś, to życie, które mnie rujnuje, to owszem — prowadź go, ale swemi własnemi środkami. Oto moje ostatnie słowo.
— Spodziewałam się tego — rzekła Marta powstając i chcąc odejść.
Pozostała jednak na miejscu. Varades mówił dalej:
— Zwróć jednak uwagę, że doszedłem do tej ostateczności, przez twe niegodne i uparte postępowanie. Byłbym może wyrozumialszym, gdybyś mi była nie tak opryskliwie i stanowczo objawiła swą wolę, gdybyś mi zostawiła chociaż cień nadziei, gdybyś naprzykład powiedziała, że w braku miłości, możesz mi przynajmniej przyjaźń ofiarować.
— Eh! mój panie — zawołała Marta wyniośle — wiedziałeś pan o tem dobrze, że mu tego ofiarować nie mogłam.
— Dla czego? — zapytał Varades, w którego twarzy widać było gniew ledwo hamowany. — Zaślubiłaś mnie przecież.
— Małżeństwo nie wymaga jeszcze przyjaźni. Przyjaźń można ofiarować tylko tym, których się szanuje.
— A więc ty mnie nie szanujesz? Nie uczyniłemże, co tylko było w mej mocy, ażeby zasłużyć na twa miłość i szacunek? Czyż nie starałem się odgadywać wszystkich twych życzeń? Czyż nie dogadzałem wszystkim twoim zachciankom?
— Dobrze więc, jeżeli tak sądzisz! Mnie się jednak zdaje, że tak w jednem, jak w drugiem, chybiałeś celu.
— A więc cóż miałem czynić?
— Czy nie widziałeś, że duma moja jedynie oddała mnie w twoje ręce? Trzeba więc było ulegać mym chęciom; trzeba było iść drogą przezemnie wskazaną, starać się pozyskać me serce. Cóżeś jednak zamiast tego uczynił? Dziwi cię to, że nie posiadasz mego szacunku! Czyż go nie utraciłeś w owym dniu, w którym chciałeś mnie zrobić swoją kochanką? Jedynie niezadowolnione pragnienie skłoniło cię, żeś się ze mną ożenił. Czyś pomyślał o tem, żeby odzyskać to, co utraciłeś przez swe niegodne postępowanie? Nie; trzymałeś mnie jak jakiego kosztownego ptaszka w klatce złoconej. Nie wytrwałeś nawet długo w swem pierwotnem uczuciu. Opuściłeś mnie, pozostawiłeś samą, okazując mi jedynie oklepane, zdawkowe przywiązanie, płynące więcej z przyzwyczajenia, niż miłości. Jeżeli w ostatnich czasach obudziła się jakakolwiek w tobie miłość — to dla tego, że spostrzegłeś z jakiem uwielbieniem przyjmowaną, byłam przez tych, którymi się otoczyłam, a wśród których nie chciałeś mi towarzyszyć. Robiłam ci zaszczyt moją osobą, powróciłeś więc do mnie. Nie powinieneś się teraz dziwić, jeśli honor mój się oburzył na myśl, że jestem w twem ręku jedynie narzędziem pychy; nie powinieneś się dziwić, że nie chciałam i nie chcę być nadal przedmiotem twych przyjemnostek.
Varades słuchał, z trudnością tłumiąc gniew i oburzenie.
Marta w balowej toalecie, z ożywioną twarzą, błyszczącemi oczyma i z rozpuszczonem w nieładzie na różowym gorsie i ramionach włosami, była zachwycająca. Przez pewien czas trwało głuche milczenie.
— Zresztą na co te wymówki? — dodała po chwili. — Dałam panu poznać moją wolę; znam pańską i przystaję na wszystko. Zgadzamy się więc zupełnie, chyba że pan życzysz sobie, żebym i dom jego opuściła.
— Nie, nigdy! — zawołał Varades — nosisz moje nazwisko.
Lękał się on skandalu, a bardziej jeszcze procesu, wskutek którego mógł być zmuszonym do płacenia żonie dożywotnich alimentów, odpowiednio do majątku, jaki posiadał.
— Pozostanę więc — rzekła Marta głosem nieco łagodniejszym. — Umowę naszą, zatrzymajmy w tajemnicy. Niechaj nikt nie wie o tem, co zaszło pomiędzy nami; nikt niech się nie dowie, żeśmy się z wzajemnych zobowiązań zwolnili. W domu naszym ta tylko zajdzie zmiana, że na wydatki, które pan uznasz za niekoniecznie potrzebne, ja łożyć będę. Czy się to zgadza z pańskiem życzeniem?
Varades, zdziwiony zimną krwią Marty, z jaką przyjęła jego wolę, — zdziwiony, że udało mu się wprowadzić ją w kłopot, w milczeniu pochylił głowę. Marta podjęła z krzesła złożone okrycie i owinęła się w nie.
— Jesteś więc pani bardzo bogatą? — zagadnął Varades.
— Mówiłam już panu, że z pieniędzy dawanych mi przez pana w pierwszym roku małżeństwa, porobiłam małe oszczędności. Nie miałam wtedy wydatków, gdyż byłam w żałobie i żyłam samotnie. Pozwolisz pan, że więcej mu się zwierzać nie będę.
To powiedziawszy, skierowała się ku drzwiom. GdyVarades ujrzał ją odchodzącą, w całym majestacie piękności, z niewypowiedzianym wdziękiem, uwydatniającym w całej pełni doskonałość jej kształtów — wyciągając ręce, łkającym głosem zawołał:
— Marto!
Ona, zwróciwszy na niego wzrok pełen pogardy i nienawiści, nie zatrzymując się, odeszła i znikła.
Pozostał sam, przygnębiony boleścią. Wkrótce jednakowoż gniew jego wybuchł w całej sile. Wtedy to przypominając sobie owo stanowcze sprzeciwienie się niegdyś Marty, kierowanej niby bezstronnością, co do zawarcia intercyzy — sprzeciwienie, które postawiło ich w stanie majątkowej wspólności:
— O ja nieszczęśliwy! — zawołał. — Gdybym umarł, odziedziczyłaby cały mój majątek! Nie! tak nie będzie! Postaram się wyrwać go z jej rak, a przynajmniej większą część jego!
Gdy się znalazł w swoim pokoju, przed udaniem się na spoczynek, napisał list do Walentyny de Chantocé, polecając jej jak najśpieszniejszy przyjazd.
Marta, po tej burzliwej z mężem rozmowie, spała snem niespokojnym i przerywanym dręczącemi widziadły. Myliłby się jednakowoż ten, ktoby sądził, że główną jej myślą był honor i spokój, jaki przez to zerwanie pragnęła pozyskać. Zerwanie to obchodziło ją tylko ze strony finansowej.
Czytelnik wybaczy nam, że chociaż pobieżnie, śledzić będziemy w tym kierunku myśli Marty.
Dla łatwiejszego zrozumienia dopiero co opowiedzianego dramatu domowego, koniecznym jest pewnego rodzaju rachunek, jaki tu nam przytoczyć wypada. Wydatki, na które Varades przestawał łożyć, wynosiły około sześćdziesięciu tysięcy franków. W stajni było trzy konie, w wozowni kilka powozów, do nich stangret, lokaj i stajenny. Raz w tydzień Marta dawała obiad na dwanaście osób. W popołudniowej porze przyjmowała zawsze liczne towarzystwo. Bawiono się rozmową, grą w karty lub muzyką; niekiedy tańczono. Abonowała bezustannie jedną lożę we Włoskiej Operze. Dodawszy do tego stroje kobiety bywającej w towarzystwach, dwumiesięczny pobyt w kąpielach morskich lub u wód niemieckich, przytem wydatki nieprzewidziane, łatwo dojdziemy do powyższej cyfry.
Na pokrycie tych wydatków, Marta miała przyrzeczoną przez męża pensyję sześciu tysięcy franków, Rajmund miał dodać resztę. Prawda, że kilka miesięcy temu wręczyła kochankowi do czterdziestu tysięcy franków oszczędności, które, dzięki szczęśliwym operacyjom, wzrosły do stu dwudziestu tysięcy. Summa ta, ulokowana w rękach tak zręcznego i umiejącego korzystać z okolicznosci człowieka jak Rajmund, mogła przynosić ogromne dochody. Ryzykowność jednak operacyj giełdowych, nie pozwalała rachować stanowczo na to źródło dochodów, tak, że szczupłość zaczynała Martę przestraszać.
Zaraz z rana udała się do Rajmunda, aby zwierzyć się ze swym kłopotem. Rajmund zaślepiony miłością, szedł prosto w przepaść. Myślał tylko nad tem, jakby okazać Marcie swe przywiązanie, jakby się wywdzięczyć za tyle poświęcenia z jej strony. Nic przeląkł się położeniem i postanowił wszelkiemi siłami starać się o zdobycie dochodów, wystarczających na ich wspólne utrzymanie.
— Wszystko od ciebie przyjmę — rzekła Marta. — Nie będę się rumienić twoich pieniędzy, zwłaszcza, że kiedyś, skoro mnie poślubisz, cały mój majątek będzie do ciebie należał.
Upojony radością Rajmund, widząc się tak kochanym, był zdania, że Marta nie powinna w niczem zmieniać trybu życia i niczego od męża żądać.
Jednakowoż, stosownie do jego rady, zaprowadziła pewne zmiany w sposobie urządzenia domu. Znosiła się bezpośrednio ze stangretem we wszystkiem co się tyczyło stajni; z kucharzem zaś, co do tygodniowych obiadów i przyjęć. Wydatki jej były jakby w jakiem państwie ściśle oznaczone i z góry przewidziane. Wynikiem tych zmian, było pewnego rodzaju ich ograniczenie i — zmniejszenie zajęcia.
Pozostawała tylko do przezwyciężenia jedna okoliczność. Marcie, podczas wystawnych obiadów i przyjęć, nie wypadało samej czynić honorów domu, bez względu na to, że Varades zrzekł się ponoszenia wydatków. Rajmund więc skorzystawszy z posiadanego zaufania Varades’a, wymógł na nim, że w interesie opinii obojga małżonków, przyjmie w obec świata tytuł gospodarza domu. Varades, który w ciągu roku przywykł poczęści do zbytku, jaki go otaczał, i znajdując dla siebie wygodnem korzystać z niego a nie ponosić wydatków, z ochotą, przystał na podobną propozycyje. Wspaniałomyślność swą posunął nawet do tego stopnia, że pozwolił żonie korzystać ze znajdujących się w pałacu stajni i wozowni; pod warunkiem... że natomiast będzie mógł używać jej powozów i koni.
Wszystkie te drobne zastrzeżenia, wynikające z nowego stanu rzeczy, były szczegółowo przez małżonków, jakby przez jakich wspólników przedsiębierstwa, roztrząsane. Skoro już wszystko, za obustronną zgodą, zostało uregulowane, Varades zakończył te oryginalną umowę, w następujący sposób:
— Miałbym teraz prawo zawiadomić wszystkich dostawców, że odtąd długów pani płacić nie będę. Przez wzgląd jednak na panią, nic uczynię tego. Lecz racz pamiętać o tem, że jeżeli kiedykolwiek zwróconoby się do mnie z podobnym żądaniem, nie zaniedbam skorzystać z przysługującego mi prawa. Skoro traktujesz mnie pani jak obcego, a nie jak męża, staraniem więc mojem będzie nie ulegać dłużej jej zachciankom.
— Uspokój się pan co do tego zupełnie — odrzekła Marta stanowczo. — Po tem, co między nami zaszło, wstydziłabym się przyjąć od pana cośkolwiek.
Tak wiec, bez żadnej na pozór zmiany, bez skandalu, bez zwrócenia czyjejkolwiekdądź uwagi, spokojnie, zostały na zawsze zerwane węzły, łączące Martę z Varades’em.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: anonimowy.