Na zgubnej drodze/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Na zgubnej drodze
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1879
Druk Drukarnia L. Chodźki w Piotrkowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

W kilka dni Rajmund Vilmort znalazł sposobność przedstawienia się Varades’owi. Ułatwił mu to przemysłowiec, który z tym ostatnim miewał częste stosunki. Rajmund, dzięki swemu nowemu stanowisku, jako przyjaciel i powiernik giełdowego ajenta, mógł nawet być Varades’owi użyteczny. Wkrótce zrobili plan wspólnych interesów i zapoznali się dokładnie z tą. dziwną, spekalacyją, polegającą nietylko na umiejętności samego kupna papierów na giełdzie, ale i na sprzedaży w razie podniesienia się ich wartości i na przewidzeniu zmian, jakim ta uledz może. Rajmund posiadał wszelkie przymioty do giełdowych spekulacyj niezbędne: przezorność, bystrość i zimną krew. To też umiał niedługo podobać się kilku wpływowym osobom. Varades zrozumiał wlot korzyść, jaką z tej przyjaźni mógł wyciągnąć. Zaprosił go na obiad. Rajmund przedstawił mu się jak człowiek uprzejmy i usłużny. Pod pozorem dostarczenia Varades’owi rozrywki, zaproponował pierwszy zaprowadzić go do teatru. W reszcie przysłał lożę, aby i Marta mogła towarzyszyć mężowi. W jakiś czas potem, idąc czy to do teatru, czy na koncert — wszędzie, gdzie tylko spodziewał się spotkać ze swą. kochanką, zabierał z sobą zamężną swą kuzynkę. Obecność i towarzystwo kobiety, oddalało od Marty wszelkie możliwe podejrzenia. Nie uszło sześciu tygodni, a dom Varades’a stał dla niego w zupełności otworem, i odtąd upływało kochankom życie spokojnie bez przeszkód.
Niewiara małżeńska nie ma już dzisiaj tego okropnego i strasznego charakteru, jaki miała dawniej. Jest ona dzisiaj w oczach wielu prostym wypadkiem, ale nie zbrodnią. Obyczajowa ta zmiana przedstawia dla moralisty nader zajmujący materyjał. Konieczność zmusza nas nieco obszerniej o tym przedmiocie pomówić. Dawniej, zwiedziony małżonek publicznie mścił się za swą niesławę. Dzisiaj, obawa narażenia się na śmieszność, łatwy nieraz do odgadnięcia interes majątkowy, chęć powstrzymania budynku, wspólnemi wzniesionego siłami, od upadku, jakiby niewątpliwie ze zmianą stosunku męża do żony nastąpił: zmieniły pogląd jak również i sposób rozwiązania tej komedyi małżeńskiego pożycia. Z bardzo małym wyjątkiem, następstwem niewiary małżeńskiej, nie bywa już ani pojedynek, ani samobójstwo, ani zabójstwo, ani nawet proces separacyjny, — lecz głuche tylko milczenie, lub co najwyżej, skandal, wywołany nie przez żonę, lecz przez zdradzonego nieraz z własnej winy męża, który poddając się z rezygnacyją swemu losowi, stara się wynagrodzić sobie te przyjemności, jakich napróżnoby szukał u domowego ogniska. Tym sposobem małżonkowie żyją z sobą lat dziesięć, dwadzieścia. Złe prowadzenie się i pożycie rodziców, odbija się na wychowaniu dzieci. Wreszcie, z nadejściem starości, małżonkowie znajdując na około siebie tylko samotność, czują potrzebę zbliżenia się na nowo ku sobie i zyskania wzajemnej ufności, do której dochodzą za pomocą tych scen przejmujących, jakiemi przepełnione są wszystkie prawie wystawiane w dzisiejszych czasach sztuki teatralne. Wśród fałszywego i udanego uczucia, podają sobie ręce, przyznając w milczeniu i przebaczając sobie wzajemne błędy. Za zobopólną zgodą, przeszłość idzie w zapomnienie. Słowem, że straszne owo nieszczęście, które dawniej bezcześciło domy i familije, uważane jest dzisiaj jako fakt najzwyklejszy, który przez łatwą do pojęcia wyrozumiałość, powinien być pokryty milczeniem.
Podobne, coraz częściej powtarzające się przykłady, nie mogą nam powrócić tego zbawiennego wstydu, który, będąc wynikiem zeszłowiekowych obyczajów, jeżeli nie wynagradzał błędów, to przynajmniej taił w sobie pragnienie zmazania winy. Żna, która nie dotrzymuje wiary małżeńskiej, mąż, który zaniedbuje dom własny, jeżeli tylko postępują sobie rozważnie i ostrożnie, nie bywają, otoczeni pogardą i w obec świata nie tracą opinii. Mało wymagająca moralność dzisiejszych czasów, która się stała poniekąd prawem u najbardziej ucywilizowanych ludów świata, pozwala na zdradę i nie potępia jej, wymagając jedynie od winnych zachowania jakich takich pozorów. Nie potrzebują się oni obawiać ani zemsty, ani odwetu, ani pogardy. Młoda dziewczyna, którą wydano zamąż wbrew jej woli, mąż, który nie ma do żony ani przywiązania, ani szacunku, mogą się łatwo pocieszyć. To też związki zawierają się od ręki; najczęściej z powodów nic nie mających wspólnego z uczuciem, — z tą świadomością, że bez narażenia się na niebezpieczeństwo, łatwo będzie można później braki zastąpić i straty istniejące wynagrodzić. Oto myśli, jakiem i się większa część małżeństw kieruje. Czyż więc można się dziwić, że w dzisiejszych związkach małżeńskich znajdujemy brak zastanowienia się, brak zapału, brak miłości? Czyż można się dziwić tak częstym upadkom, hańbie i bezcześci?
Żona najczęściej oddaje się kochankowi, uważając podobne postępowanie za dozwolone. Porzuca jednego dla drugiego i znów do niego powraca. Niekiedy zatrzymuje się na dłużej, zawiera umowę na czas dłuższy, — słowem urządza rodzaj rządu w rządzie. Odmiany niewiary małżeńskiej bywają różnorodne, aż do nieskończoności. Pod jakąkolwiek ona jednak objawia się formą, charakter jej da się określić w ten sposób: brak wyrzutów sumienia i wstydu u kobiety; brak godności osobistej u kochanka; lekceważenie ze strony męża, lub niedbałość jego i niezaradność, jeżeli o niczem nie wie; często rezygnacyja jego dla materyjalnej korzyści, jeżeli wie o całej prawdzie. Jednem słowem, wśród największego zamieszania, panujący na oko spokój, wśród bezładu, porządek.
W życiu Marty, oddanej nowej miłości, zaszła zmiana. Chcąc już to dogodzić dumie kochanka, już też pragnąc podnieść jego uczucie, uczuła potrzebę pokazywania się światu, zapragnęła być uwielbianą i piękną. Widywano ją w bulońskim lasku tak piękną, że mogła wszystkie serca poruszyć, wzbudzić ku sobie miłość wszystkich mężczyzn i zazdrość wszystkich kobiet. Toaleta jej sprawiała zawsze wyjątkowe wrażenie. Nieznana była w tej pałacowej ciżbie przedmiotem ogólnej ciekawości.
Zdziwienie wszystkich było niezmierne, skoro się dowiedziano, że ta urocza istota zamieszkuje cyrkuł ś. Jakóba, że jest żoną oryginała, nieokrzesanego niedźwiedzia, milijonera, i że honor jej zostaje bez plamy, tak jak piękność bez zarzutu. Starano się do niej zbliżyć i zapoznać. Rozpustnicy widzieli tu łatwą zdobycz. Uważali sobie za zaszczyt być jej przedstawionymi. Wiele domów przed państwem Varades otworzyło gościnne swe podwoje. Wkrótce Marta pozawierała stosunki i znalazła móstwo przyjaciół. Wyznaczyła stałe dnie w tygodniu na przyjęcie gości, a z nadejściem zimy, towarzystwo paryskie miało jedną królowę więcej.
Pozbawiona dotychczas przyjemności, Marta oddała się im z zapałem. Kochana, szczęśliwa, nie doświadczająca wyrzutów sumiénia, bogata i rozrzutna bez obawy stracenia majątku, pokazywała się na wszystkich balach, koncertach, przedstawieniach teatralnych, wzbudzając wszędzie uwielbienie i zapał. W stosunkach zaś z Rajmundem umiała zawsze zachować tyle ostrożności, tak go zdaleka jakoś na pozór utrzymywać, że żadna obmowa nie śmiała jej dotknąć.
Jednakowoż Varades zdziwiony temi ciągłemi zmianami, jakie się na około niego odbywały, doznawał nader sprzecznych uczuć. Powodzenie żony pochlebiało mu; był dumny z hołdów, jakie jej oddawano, tak jakby część ich i na niego spaść miała. Po ożenieniu się, widząc, że dalekim jest od urzeczywistnienia upragnionych z takim zapałem życzeń, pod wpływem dziwnego, do obojętności zbliżonego znużenia, poddał się swemu losowi, żałując niemal kroku, jaki uczynił Obecnie widząc Martę w nowem otoczeniu, będąc świadkiem powszechnego uwielbienia jej piękności, doznawał tego samego, co przed ożenieniem uczucia. Było to odrodzenie się miłości.
Jednocześnie zaczął obawiać się niezmiernej rozrzutności żony. Codzień nowe suknie, co wieczór nowe przyjęcia i wizyty, wystawne objady, bale i koncerta, wreszcie całe to życie tak gorączkowe, do czego nie był przyzwyczajonym, były dostatecznym powodem do zaniepokojenia tego sknerstwa, myślącego jedynie i bez ustanku nad sposobami powiększenia swych bogactw. Pewnego razu, postanowił powstrzymać nieco, ten, jak go nazywał, potok wydatków. Zrobił kilka uwag, lecz zaraz po pierwszych słowach Marta przerwała mu, mówiąc:
— Jakiż lepszy użytek mógłbyś ze swoich skarbów wyciągnąć? Stwarzając sobie nowe stosunki i dając się ogółowi zapoznać, dobrze tylko lokujesz swoje kapitały i bądź pewny, że nie wiele tracąc, stosunkowo ogromną korzyść odnosisz. To, co dzisiaj nazywasz rozrzutnością, będzie z czasem dla ciebie niewyczerpanym źródłem dochodu.
A gdy Varades nie przekonany, kręcił głową, dodawała: — Wreszcie, gdybym tylko popełniała same szaleństwa, jeszczebym nie była w stanie roztrwonić wszystkich twych bogactw.
— Bezwątpienia; lecz tym sposobem umniejszą się nasze coroczne oszczędności, które dotychczas przyczyniły się do powiększenia mego majątku.
— Dla kogo chcesz go zostawić — wykrzyknęła Marta gwałtownie, lecz zaraz nieco słodszym głosem dodała:
— Nie uszczęśliwia cię to zatem, że mnie znajdują piękną? Skoro cię to nie cieszy, to widocznie jesteś bardzo zazdrosny, albo mnie kochać przestałeś.
Słowa te trafiły do serca Varades’a. Marta mówiła dalej:
— Zresztą, mój drogi, jeżeli nie zechcesz nadal zadawalniać moich potrzeb, muszę sama sobie radzić. Od czasu jak wyszłam zamąż, porobiłam pewne oszczędności. Postaram się więc, aby one na moje potrzeby wystarczyły.
Nie powiedziała, a o czem z łatwością Varades mógł się dowiedzieć, że mogła liczyć na Rajmunda, którem u powierzyła te oszczędności i który szczęśliwie niemi na giełdzie obracał. Varades zdziwiony słowami Marty, nie przemówił już ani słowa. Przez chwilę usiłował jeszcze przekonywać żonę, ale mu się to nieudawało.
Co do Rajmunda, to powodzenie kochanki zaniepokoiło go chwilowo. Obawiał się, że w tej powodzi przyjemności zostanie zapomniany, ale uspokoiły go słowa Marty:
— Pozwól mi działać — mówiła — zaufaj Marcie. Pracuję dla naszego przyszłego szczęścia, zarówno dla miłości, jak i dla majątku. Zresztą, czyż przyjemności, z jakich korzystam, nie zbliżają nas do siebie? Obawiasz się współzawodnika? Poznaj mnie lepiej. Ty jesteś i pozostaniesz jedynem szczęściem, jedyną, moją miłością. Umarłabym, gdyby mi ciebie kiedykolwiek zabrakło.
Mówiąc to, Marta była szczerą. Rajmundją rozumiał. Naśladował więc ją we wszystkiem: bywał tam gdzie ona bywała, szczęśliwy, gdyż był uwielbiany przez kobietę, o której względy wszyscy się ubiegali. Wkrótce jednak miłość jego stała się więcej wymagającą; — przyłączyła się do niej bowiem, nie tak często spotykająca się w podobnego rodzaju związkach — zazdrość. Pewnego dnia, gdy Marta bawiła u niego jak zwykle, podczas serdecznych zwierzeń, wyznał jej pożerającą go troskę. Nie mógł żyć dłużej spokojnie, nie będąc pewnym, czy ona wyłącznie do niego tylko należy i czy do nikogo innego należeć nie będzie. Głównie zazdrosny był o Varades’a. Pałał ciekawością dowiedzenia się, jak daleko rozciągały się stosunki między małżonkami. Marta zarumieniona, nie chciała odpowiedzieć na jego pod tym względem pytania i usiłowała uspokoić tylko podejrzliwość kochanka. Tak natarczywie jednak nalegał, że nie bez wstydu, ale wyznała mu całą prawdę. Wtedy doznał on uczucia boleści i oburzenia. Po raz pierwszy dając jej poznać swoje niezadowolenie, zapragnął wymódz na niej przyrzeczenie, które mogłoby było sprowadzić niepokój i burze na ich głowy.
— To niepodobna — rzekła zatrwożona Marta. — Będzie się ze mną obchodził jak z ostatnią sługą. Nie mogąc już niczego się odemnie spodziewać, będzie się mścił, zabraniając mi na wszelkiego rodzaju przyjemności. On byłby zdolny odmówić mi środków na najpierwsze potrzeby życia. Po za domem zechce znów szukać tego, czegoby w domu nadaremnie pożądał: da mi rywalkę, która trwoniąc majątek, odbierze cały mój wpływ, jaki posiadam nad nim.
— To dla mnie jest rzeczą najzupełniej obojętną — odparł Rajmund. — Nie ma człowieka, któryby zdołał mnie pod tym względem przekonać. W razie, jeżeliby przez zemstę chciał ci czego odmówić, czyż ja cię nie potrafię również bogactwami obsypać? Czyż nie jesteśmy kochankami, a co do mnie należy, czyż nie powinno i do ciebie należeć? czy nie powinnaś tego nazwać swojem? Wiele potrzebujesz pieniędzy, ja ci z łatwością udzielę, lecz przez litość usłuchaj mnie! Myśl, że oprócz mnie, ktokolwiekbądź inny, korzysta z praw i przywilejów, którem i mnie obdarzyłaś, przyprowadza mnie do szaleństwa!
— Dziecko! czyż nie wiesz że ciebie tylko jednego kocham, i czyż nie wiesz, że jego nienawidzę?
— Tembardziej więc nie powinnaś mu ulegać! — wykrzyknął Rajmund, z oznaką głębokiej rozpaczy w głosie. — Czyż nie pojmujesz, że należąc sercem do mnie, a oddając mu się bez miłości, popełniasz czyn haniebny? O! gdybym cię nie kochał, gdybyś była dla mnie tylko zachcianką, zwyczajnym przedmiotem zabawy: nie żądałbym od ciebie tego. Kocham cię jednak nad życie — i na wieki chcę twoim pozostać. Kiedyś, jeżeli on przed nami umrze, zostaniesz moją żoną. Hańbić cię nie chcę.
Po tych gorących słowach Rajmunda, które jej dały miarę jego miłości, spostrzegłszy łzy je go i boleść — Marta nie opierała się dłużej.
— Masz słuszność mój przyjacielu — rzekła. — Usłucham twego głosu.
I usłuchała; następstwem tego, było stanowcze acz spokojne zerwanie z mężem. Na scenę tę niech nam wolno będzie zapuścić zasłonę, za co zapewne zyskamy sobie wdzięczność czytelników.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: anonimowy.