Na polskiej fali/XXXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Na polskiej fali
Wydawca Dom Książki Polskiej, Sp. Akc.
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXVII.
Rybackie Zapusty. Dziwne zwyczaje i przesądy.

Karnawału na Rybakach opisywać nie mogę, bo za mojej bytności tak jakby go nie było i ludzie nie bawili się, bo nie mieli pieniędzy. Odbyły się dwie zabawy, ale wszystko skończyło się na tańcach i wypiciu pewnej ilości koniaku i piwa. To samo można widzieć w każdym mieście, zwłaszcza, że rybacy tańczą wszystkie modne tańce salonowe, swoich tańców nie mają, a o polskich ani nawet nie słyszeli. Trzeba przyznać, że na takich zabawach zachowują się bardzo przyzwoicie, a że prócz tego wszyscy są w ciemnych marynarskich ubraniach, więc taka zabawa naogół wygląda naprawdę eleganco. Pan Żebrowski mówi, że mają nadzwyczajny humor i fantazję w przebieraniu się, ale za mego pobytu maskarady żadnej nie było, więc nic nie mogę powiedzieć.
Wogóle dużo różnych dawnych zwyczajów zniknęło, tak że tylko pamięć po nich została, a i to nie wszędzie. Naprzykład zapusty rybackie związane były ściśle ze sporządzaniem niewodów łososiowych, tak zwanych laskornów, i poświęcaniem ich, przyczem istniały różne zabobony i dziwaczne obrzędy.
Przedewszystkiem trzeba wiedzieć, że rybak znacznie więcej ceni sobie niepewnego łososia, niż pewnego — gdy jest — szprota, albowiem szprot wymaga stałej, żmudnej pracy na morzu, podczas gdy połów łososia to pełna wzruszeń gra o grubą stawkę. Jeden szczęśliwy dzień może przynieść więcej zysku, niż cały sezon szprotowy. To więcej od wytrwałej pracy odpowiada zmiennej, lubiącej hazard, naturze rybaka.
Do połowu łososi wielkim niewodem łososiowym czyli laskornem, rybacy dzielą się na maszoperje, do których należy cała ludność wioski bez względu na płeć, nie wyjmując nawet dzieci. Przy takim masowym połowie każdy może coś zarobić, nawet mały dzieciak za to, że zwija wyciągniętą linę, zarobi czasem w jednym dniu na trzewiki.
Niewód jest długi. Matnia niewodu ma dziesięć metrów długości a sześć szerokości, skrzydła po sto metrów i więcej, liny do ich ciągnięcia mogą mieć i do ośmiuset metrów. Na tak wielki niewód składa się cała maszoperja i każdy maszop musi dostarczyć pewną jego część. Te części pod koniec zimy przygotowują po domach poszczególne rodziny. Do tego celu służą kółka żelazne, umocowane w każdej izbie rybackiej na dwuch przeciwległych ścianach. Do tych kółek uwiązywało się laskorn tak, aby cała rodzina mogła swobodnie przy nim pracować. Niewód łososiowy różni się od bretlinźnika czyli niewodu szprotowego tylko rozmiarami i wielkością oczek (od 50 do 70 mm.).
Za dawnych czasów praca nad niewodami musiała być ukończona na Zapusty. Wówczas rybacy posyłali do Kuźnicy po wódkę, wino i piwo, którego nie mogło zabraknąć, choćby się musiało je wlec siedem kilometrów po lodzie. Dopiero zaczynał się bal — taniec z niewodem. Rybacy schodzili się wraz ze swemi rodzinami, znalazł się zawsze ktoś, umiejący grać na harmonji ręcznej, pili wszyscy, nie wyłączając dzieci, a potem zaczynały się tańce, przy których zależało na tem, aby jak najwięcej osób zamotało się w niewód — na dobrą wróżbę, żeby się tak łososie motały.
Rozumie się, gdzie wino, wódka, muzyka i tańce — tam łatwo może przyjść do bitki. Rybacy naogół bawią się spokojnie, gdy się pokłócą, krzyczą, hałasują, grożą sobie wzajemnie, zdawałoby się, że się nożami dźgać będą — ale to tylko tak wygląda. Wywrzeszczawszy się, najspokojniej w świecie częstują się tabaką i — już po burzy. Ale wtedy podczas tego tańca z niewodem zależało na bójce, bo stare przesądy głosiły, iż krew na niewodzie przynosi szczęście, więc rybacy rozmyślnie doprowadzili do bójki, podczas której bili się karkulcami, pałkami do zabijania łososi, tak, aby krew na niewód padła.
Nie koniec jednak na tem.
Niewodu nie wynoszono z domu, jak się wynosi każdą inną rzecz, lecz przeciągano go pod progiem przez ostrze siekiery. Aby go ustrzedz od urzeczenia przez „złe oko“, w które rybacy wierzyli, a częściowo i dziś wierzą, strzelano przez niewód pięciogroszową monetą, a oprócz tego okadzano go poświęcanym wiankiem. Szkoda, że ten ostatni obrzęd zginął, bo był ładny i nie miał nic zdrożnego.
Mianowicie maszoperja dawała na uroczyste nabożeństwo w kościele, dokąd też przynosiła wianek lub bukiet kwiatów, które ksiądz poświęcał. Po nabożeństwie cała maszoperja szła z kwiatami i nowym niewodem na strąd, gdzie bukiety zapalano i przeciągano nad nim niewód.
Dużo różnych przesądów przestrzegano też podczas połowu łososi niewodem. Kiedy matnia z łososiami dopływała do brzegu i rybacy chwytali za karkulce, żeby dobić szamocące się ryby, odpędzano wszystkie dzieci daleko do lasu, aby matni nie zaczarowały. Złowione i dobite karkulcem łososie układano na piasku głowami w stronę lasu, a Boże broń! nie w stronę wody, bo wtedy wszystkie łososie uciekały daleko od strądu, podczas gdy leżące z głowami zwróconemi w stronę „ gór“ i lądu, przyciągały łososie ku brzegowi.
Takich przesądów, często niedorzecznych i barbarzyńskich, było mnóstwo, ale z czasem duchowieństwo je wytępiło. Zostało jedno, a mianowicie: Rybak nie lubi, jak go ktoś obcy podczas pracy podgląda i zawsze mu się zdaje, że ktoś chce mu wykraść jakąś jego nadzwyczajną tajemnicę w rzeczywistości albo nie posiadającą żadnego znaczenia albo wprost — nieistniejącą.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.