Na ludzkim targu/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Staś
Tytuł Na ludzkim targu
Rozdział XV. Wyzwoleniec w bezsile
Wydawca Księgarnia St. Sadowskiego
Data wyd. 1911
Druk Ksawery Trębiński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.
Wyzwoleniec w bezsile.

Upłynęło dwa tygodnie.
W kieszeni Romińskiego nie ma już ani centa; a mieszkanie i stół wypowiedziano mu rano. — Spostrzegamy go powracającego pieszo z śródmieścia, gdzie chodził do agencji wyszukającej pracę. Przystawa chwilami i jak lunatyk patrzy na szybko wymijający go tłum: doznaje wrażenia, jakoby na innej znajdował się planecie. Wszystko i wszyscy tacy mu obcy — tacy obojętni...
Wskutek bezrobocia, jeden drugiemu wydziera zajęcie, jeden pod drugim kopie dołki — jeden drugiego nienawidzi. Nigdzie szczerego słowa — szczerej dłoni, a pomiędzy „swemi” najgorzej.
Wszechświat taki piękny, słońce świeci tak jasno, a świat ludzki taki poczwarny, taki skłębiony w sobie taki — jak tuman zamieci na pogodnym systematycznym wszech-ogromie.
Przed wzrokiem duszy, przemknął układ planetarny z całą punktualnością obrotów, i zdziwił się niemal — że ludzkość jako wyobraźnia wszech-natury czyli Boga — na wzór swego Twórcy — nie próbuje nadać sobie również stałych systematycznych praw i dróg.
Nie zatrzymał się dłużej na tej myśli, a nawet wyrzucał sobie, że sięga gwiazd nieba, gdy raczej gruntu pod nogi wypadało szukać. Mimo to, co chwilę zaglądał w nowy zakątek bożego świata i co chwilę jakoby mu coś do duszy z niego przybywało. Szybował w przestworzu, spoglądał na ziemię, dotykał człowieka i coraz to dalej biegł rozradowany jasnemi drogi.
Gdybyż zajęcie znaleźć, wiedziałby teraz, jak żyć i jak na boskie dzieła patrzeć.
Jakkolwiek piękne to były myśli, wytwarzające coraz szersze pojęcia, nie dawały wszakże kawałka chleba, którego skurczony żołądek rozpacznie się dopominał.
Powlókł się do znanego sobie parku, gdzie bezsilny opadł na ławkę. Rwąca się do lotu myśl, to wybiegała ponad poziom, to zniechęcona, zmordowana, spadła bezsilna — w kałuże nędzy. Były chwile, gdzie z wściekłością odzywały się w nim dzikie nieznane mu dotąd instynkta; — gotów był mordować, burzyć cały społeczny układ.
Ideały!...
Czemże są ideały wobec pustego żołądka?......
A jednak choć szturmowane głodem, występowały coraz silniej na obronne szańce. — A może właśnie dlatego.
W rozpaczliwym wysiłku chwytała myśl za wszystko, — pobiegła nawet do obojętnej mu dotąd socjalistycznej rzeszy i... o dziwo!... czy bieda go do nich zbliżyła? — bo dotknął ich tkliwem uczuciem?!...
„Ciężka tłocząca maszyna” jak mu się niegdyś zdawało, ukazała się teraz jako pierwsza armja narodów, biegnąca ku zdobyciu szczęścia. — Z zatraceniem w sobie uczuć piękna, z zagładą starej wiary, kroczy silna naprzód, torując drogę ideałowi, którego dziś w swoim rozmachu nawet nie spostrzega.
I znów wyobraźni nędzarza — z szczytu głodowego, jak z wyżyn gór wschód słońca, ukazał się zbliżający — wszystkich narodów ideał.
Kilku go zaledwie dopiero spostrzega, reszta zaś w przeczuciu zbliżającego się światła, stara się wykorzystać panujący jeszcze pół mrok, by w nim na „ludzkim targu” łatwiej spieniężyć boskie ideały w figurkach, patrjotyczne w ubezpieczeniu na życie, polityczne w zachłanności praw człowieka.
— A jednak — westchnął Romiński, handlarzom tym, trzeba mimo wszystko, wybijać czołobitność — trzeba do nich się zbliżać.
Trzeba!...
Trzeba nawet teraz iść do katolickiego wydawnictwa, gdzie robiono mu także nadzieję jakiejś posady.
Wstał, powlókł się prosto przed siebie.
Czy przeznaczenie igrało z nim?...
Skoro bowiem otworzył drzwi wydawnictwa, ujrzał spotkaną już dwa razy kobietę. — Wychodziła właśnie, jak mu się zdawało, w dość dobrym humorze.
I tu — podobnie jak w domu Związkowym — czekając za zarządcą, był mimowoli świadkiem rozmowy tegoż — z drugim mężczyzną. Rozmowa tyczyła się kobiety i brzmiała niepochlebnie.
— Heród, baba! tej bieda nie dokuczy, mówił z sarkazmem katolicki zarządca, a gdy drugi mężczyzna nie odezwał się na to, — po małym przystanku ciągnął dalej: — Ona podobno do kościoła nie chodzi...
Romiński chciał już oświadczyć, że widział ją w kościele, ale w obawie, by nie podejrzewano go o bliższą znajomość z kobietą zachwianej w ich oczach opinji, co mogło mu szkodzić u nich — zamilczał.
Zbyty później przez katolickiego zarządcę kilku lakonicznymi słowy, wyrzucał sobie swój postępek. — Przyznał, że cała ohyda samolubstwa wzięła nad nim górę.
Jakżeż można było śnić odrodzenie ducha — starą drogą fałszu.
To nic!...
To tylko starych dróg wyboje, o które nowy wyzwoleniec nieraz potknąć się musi...
Po raz też pierwszy od pamiętnego majowego obchodu, przypomniały mu się pamiętne słowa — siedzących obok niego poczciwców, — „Ciekawość gdzie prawda siedzi?”
— Skryła się w ciemnym kąciku, żeby jej bogaty zły pan nie znalazł.”
Tak istotnie! — bo i on także ukrył prawdę w milczenia kąciku.
— O! — westchnął, może przyjdzie czas, gdy wydobędę jak z ciemnego kątka na światło dzienne!
A tymczasem, choć oglądał już „jasność”, musiał się jeszcze ukrywać za starego fałszu cieniami.
Mocą krzywdy, wyzwolony z niewoli starych ideałów, błąkał się jeszcze na ludzkim targu duch, przykuty kajdanami głodu.
Jak nowonarodzone dziecię, które bezradne, zmuszone jest ciągnąć z piersi matki soki żywotne, i on w swej bezsile zmuszony był szukać pokarmu, u starej wiary ludzi.
Zatopiony w nowych myślach, ciągle naprzód, rozwiązując tajemnicze węzły życia, aż przy głębszym wysiłku hen w górze, opadły go siły i... wyczerpany — bezsilny — zapukał do pierwszego domu — prosząc o posiłek...


∗             ∗

O szczęście ludzkie ty tajemnico boska! nie pierwszych wyzwoleńców ty będziesz udziałem.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Staś.