Na ludzkim targu/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Staś
Tytuł Na ludzkim targu
Rozdział VIII. W mroku
Wydawca Księgarnia St. Sadowskiego
Data wyd. 1911
Druk Ksawery Trębiński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.
W mroku.

W dwa tygodnie po wyżej opisanych wypadkach, widzimy Romińskiego o zmierzchu dnia, siedzącego w swoim dawnym pokoju, gdzie tyle błogich rojeń wypełniało, rwące się do miłości życie. Przed nim na stoliku leży otwarty list, a on sam zda się nieświadomy, i otaczającego go mroku, i nawet samego siebie, błąka bez celu myślą w nieznanej atmosferze życia, podobny atomowi nie znającemu swej drogi.
Huragan zabrał mu wszystko co stanowiło treść życia, — zabrał mu miłość i wiarę. Zabrał światło ducha i zostawił w rozpacznej rozterce, w ciemnicy. Ale duch żyje. Znieczulony na razie ohydą i gwałtem, dźwiga się jednak i mimowoli przenosi w nieznane światy marzeń. Błąka wśród nich jak błędny ognik, ale pojmuje już nowego życia objawy. Zaczyna drgać pragnieniem światła i ruchu. — Chce żyć!
Ale jak? gdzie? w jakiej atmosferze?
Bezradny — na razie pragnie ciszy.
Zdaje mu się, że tę iskrę własnego życia widzi zapędzoną przez burzę w odludne stepy, gdzieś daleko, gdzie zbrodnia jeszcze nie doszła. — Że tam stawia ołtarz pięknu ducha i sprawuje ofiarę...
— Komu? zajęczało na dnie potępieńca.
— Bogu — szepnął w Romińskim może duch Anny.
Ale sprofanowane przez sługę Bożego piękno w duszy Romińskiego — nie odczuło zagrobnego szeptu. A nawet jakby w obronie, zerwał się na równe nogi, wpatrzył w daleki ciemny nieba widnokrąg, na którym podobnie, jak na widnokręgu jego myśli, zaledwie gdzie niegdzie błyszczała niepewna gwiazdeczka i z bólem wyrzekł głośno:
Boże ojców moich — który ciemnością, fałszem i rozpustą się otoczyłeś — idę precz od Ciebie! Z złamaną wiarą idę w słotę łez moich, szukać drogą bólu — prawdy żywota. Złamana wiara w uczciwość Twych sług, zachwiała wiarą kościelną!
W słotę łez moich, odarty z szat marzeń, osmagany hańbą przez wykonawcę Twej woli — pójdę szukać Prawdy za murami kościoła, może świętszą ją znajdę.
Z temi myślami przeszedł się kilka razy po pokoju, zapalił światło, rzucił okiem na leżący list i znów pogrążył się w zadumę.
List, który już czekał jego przybycia, był od miejscowego proboszcza, ze zwolnieniem go od dalszych obowiązków w parafji.
Romiński jeszcze w zakładzie obłąkanych postanowił był, skoro tylko wyjdzie na wolność, dochodzić swej krzywdy, a mianowicie nieprawnego uwięzienia go. Wobec wypowiedzenia mu posady zachwiał się w postanowieniu! — bo i czemże mógł dowieść swej niewinności? — Gwałciciel jego praw miał świadka w osobie Reginy, on nikogo. A że większość uwierzy tamtej stronie, najlepszy dowód w wypowiedzeniu mu miejsca. — Dwutygodniowy pobyt w domu warjatów, chociaż uznano go zdrowym na umyśle, także przemawiał na jego niekorzyść. Wszędzie go spotka upokorzenie i podejrzenie.
Zerwać z całą przeszłością i wyjechać jak najdalej biło myślą w skołatanej głowie. Dalej od miejsca zbrodni, dalej od własnych myśli, dalej od ślepej wiary przeszłości.
Zaczął zbierać rzeczy. Napotkał jeszcze kilka pamiątek po Annie, ale się już nad niemi nie roztkliwiał. Wobec hańby i bólu, jaki nim szarpał, widmo Anny i wszystkie związane z nią wspomnienia, blademi się wydały.
Zrywał z przeszłością: to, co niegdyś wypełniało jego istotę, roztkliwiało ją i stroiło w szaty piękna — rzucał na dno niepamięci.
Nie objęty ideałami — wolny duch — gotował się w drogę boju — po prawdę żywota!...
Jakby na potwierdzenie tej myśli zerwał ze szyi ukryty skarb wspomnień, dołączył do innych pamiątek i rzucił razem na dno kufra.
W kilka godzin później, gdy zegar wybijał mistyczną godzinę północy, Romiński siadał w pociąg, udający się do Kalifornji.
W początku podróży, przymknąwszy oczy, nie myślał o niczem innem tylko o łoskocie lokomotywy i jej rozmachu. Pragnąłby pędzić tak dalej i dalej bez końca. Ale gdy w okna wagonu zajrzało ciepłe słońce, gdy podróżni, podziwiając cuda południowej natury — zaczęli robić głośne uwagi, wyjrzał też na świat Boży i Romiński. Jednakże piękno kaliforniejskiej przyrody nie zbudziło w nim podziwu, — nie potrafiło przemówić do tonącego w bólu człowieka. Ono świadczyło o życiu promieniejącem miłością, a życie Romińskiego odarte było z miłości, odarte nawet z jej aluzji. Przemocą zamykał oczy, wsłuchiwał się w łoskot maszyny, w świst pary, prującej czyste powietrze i w dysharmonji tej znajdował ulgę. Lecz poruszone przyrodą myśli, choć uciekały od niej, zaczęły jednak w koło niej wirować. Więc mimowoli zaczął porównywać krajobraz do widoków ojczystego kraju. Ale i tu doznał rozczarowania. Najwspanialsze palmy niczem były w porównaniu z płaczącemi wierzbami i brzozami. Stęskniona, zbolała dusza tuliła się wyobraźnią pod ich cienia. Gdybyż choć na chwilę posłyszał szelest ich gałęzi, odetchnął ich wonią, napoił oczy ich zielenią; o — pewno! ukoiłby ból, wypłakałby łzy, uciszył zbuntowaną duszę. O! bo tam w kraju, wszystko takie dobre, serdeczne, takie kochane, takie mówiące o tem co dusza czuje.
Oderwał się na chwilę od własnego cierpienia, a utonął cały w wspomnieniach ojczystych. Żywiej mu nawet zapłonął wzrok gdy rozbujałą wyobraźnią ujrzał ukochaną ojczyznę, jak siebie samego odartą z przeszłości piękna, shańbioną przez tych, którzy sterem jej ducha kierować mieli.
Biedny niewolnik ideałów, zrzucał z siebie jedne pęta, a zacieśniał silniej drugie...
Śnij jeszcze trochę, bo jeszcze mrok cię otacza, jeszcze do świtu daleko...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Staś.