Na gałązce wierzbiny Chciałabym się kołysać!
Szarem skrzydłem ptaszyny W mgle porannej szlak pisać... I chciałabym błękitną Niezabudki mieć głowę, Lub jak kwiatki, co kwitną, Białe, lila, różowe...
Po źródełku, co wzdycha Pod olszniakiem cienistym,
Lekka, chyża i cicha, Tańczyć w rąbku śnieżystym... I snuć nici pajęcze W białych palcach na łące — I malować je w tęcze, Albo w słonko wschodzące...
W modre, mgliste pierścienie Rzeczułka się rozpryska...
Ej, chciałażbym ja z blizka Zmieszać z wodą me tchnienie... I w krwi szybkim obiegu Czuć, jak serce bijące
Pcha te fale do brzegu W skręty lekkie, niknące...
Białe, giętkie ramiona, Jak ta brzózka szemrząca,
Wznieśćbym chciała stęskniona Do srebrnego miesiąca... Lub z gałązką chmielową Objąć drzewo miłośnie, Z przytuloną doń głową Marzyć cicho o wiośnie.
Muszka leci i brzęczy, Ponad wodą bąk hula...
Niżej maczek zajęczy Złote oczki roztula... Ej, dałażby mi dola Dwa skrzydełka motyle! Lecę w łąki — w las — w pola — I znów wracam za chwilę...
Z trawką młodą, zieloną W chłodnej kąpię się rosie...
W wieczór głowę znużoną Tulę miękko we wrzosie... I nim oczy odsłonię, Nim sen pryśnie ułudny, Światła, dźwięki i wonie Zwijam w wianek przecudny.