Murowanka/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Murowanka
Pochodzenie Świat. Dwutygodnik ilustrowany 1888 nr 1 i 2
Wydawca Redakcyja „Świata”
Data wyd. 1888
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

— Zkądże ty u licha tak dobrze wiesz o szczegółach? — zapytał Walenty.
— O to nie pytajcie. W istocie jestem inkwirentem; śledzić musiałem. Znalazłem świadków... Ale to co wiem, wiem dobrze.
— Idźmy dalej — dodał towarzysz — idźmy dalej.
— Już tylko słów kilka i kończę — zawołał Julian. — Wystawcie sobie straszliwą, rozpaczliwą śmierć kobiety, którą ten człowiek zabił, położenie córki, jej wstyd... jej cierpienie, gniew ojca i wygnanie z domu... sieroty. Były to sceny dramatu Diderot’a... Kto wie, Schillerowskiej tragedyi może.
Helena zniosła to wszystko ze stoicyzmem niezachwianej wiary w ukochanego. Ani jego postępowanie, ani słowa, ani odstępstwo otworzyć jej ócz nie mogło... Powtarzała konającej matce, powtarza siostrze do dziś dnia: »Wy go nie znacie... wy go nie znacie! On nieszczęśliwy! On się obawia ojca... On ma matkę... On musiał mnie porzucić... Ale on mnie kocha, on wróci!«
Starano się rozbić tę ułudę z nielitościwą surowością — napróżno. Helena utworzyła sobie raz z niego ideał i strącić go z tego piedestału nie chciała, nie mogła...
— Jakże więc, jeszcze w niego wierzy?!
— Najzupełniej... I tłumaczy go i uniewinnia... Prawie równocześnie ze śmiercią matki i wychodzącą z domu trumną, wyszła biedna Helena, nie wiedząc dokąd pójdzie, nie myśląc nawet ukrywać swojego wstydu...
Prezes drugą córkę wydał zaraz za podżyłego kolegę, aby się jej pozbyć z domu... i o pierwszej już nie myślał.
— A ten łotr? — zapytał chłodno Walenty.
— Nie widziała go więcej... Jest to istota... mniejsza, że bez serca... ale bez sumienia. Szydzi prawie z ofiary swej, która mrze we łzach i męczarni... Mąż siostry zakazał jej przyjmować Helenę, ukradkiem więc tylko widywać się mogą. Ojciec wyrzekł się zupełnie... Powiedzcież mi panowie, rozważywszy dobrze wszystko, czy sprawiedliwie pokutuje ta istota za zbytnią swą wiarę w serce ludzkie, o którego fałszach jej nie ostrzeżono? Kto tu winowajcą? ona czy on? Kto ukarany być ma? Kto cierpieć powinien?
Milczeliśmy; Julek się zapalał.
— Powiedzcież mi — dodał — maż to tak pozostać? mamyż na tego Boga, na którego ramiona wszystko składają ludzie, co nic wykonać nie chcą, złożyć i ukaranie winowajców i nagrodę nieszczęsnej ofiary? Czy społeczność chrześciańska, braterska, na obraz i podobieństwo Boże stworzona, nie ma się poczuwać do obowiązku prokuratora i zagaić tę sprawę?
— Wiem — dodał żywo, — że żądam rzeczy niesłychanej. Ale... dobrze li tak jest?
— Tak jest! — rzekł z westchnieniem Walenty... i spuścił głowę.
— Ale czy tak być powinno?...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.