Murowanka/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Murowanka
Pochodzenie Świat. Dwutygodnik ilustrowany 1888 nr 1 i 2
Wydawca Redakcyja „Świata”
Data wyd. 1888
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

— Jeszcze to nie tak bardzo dawno, jak ona tu sobie najęła izdebkę u mnie... a przyszła z miasta pieszo, ze służącą, w takiem skromnem ubraniu jak lada kto, z małym tylko węzełkiem pod pachą. Z początku nie wiedziałam sobie co i pomyśleć. Bo tu na tej pustyni, komuby się chciało mieszkać z dobrej woli! Wahałam się, czy jej nająć izdebkę, ale jakoś mnie łzami przekonała, bo tak milcząc płacze ciągle, że się i najtwardsze serce od tych łez otworzy... Już nic niepytając dałam jej mieszkanie... a potem mi powoli sługa, co ją bardzo kocha, wieczorami, po kawałku, jej historyę wygadała... Proszę paniczów, domyślić się to tego łatwo... dziecko biedne, a człowiek niepoczciwy... resztę zgadniecie.
Słyszę, to córka nawet bogatych rodziców, ojciec jej wysokim urzędnikiem, karetą jeździ. Siostra za mężem, za grafem; także parada wielka... nawet tu mrokiem przyjeżdżała parę razy... Tę ojciec z domu wypędził, słyszę, dlatego że biedna... ot... dała się uwieść niegodziwemu człowiekowi... a to taki dzieciak, że trzeba było bez serca być, żeby z jej niewinności robić sobie igraszkę. Ale ci mężczyźni!
Podniosła kułak groźnie... aż Julek mimo ciekawości trochę się cofnął.
— Uwiódł, a potem niegodziwiec porzucił; ani oczu nie pokaże... Ta, słyszę, pisze a pisze do niego po całych nocach; posyła z temi listami, a ten ani chce wiedzieć o niej...
Ja tam się nie rozczulam — dodała stara — bo co tam z tych łez; ani z nich na koszulę naprząść ani garnka niemi napełnić, ale na nią czasem dłużej popatrzywszy jak to siedzi a płacze a tęskni a jęczy wieczorami, to człekby bił niegodziwca, co taką biedną, niewinną panieneczkę w to nieszczęście wplątał... A jak ona to znosi! o mój miły Jezusie! Łzy to się jej toczą, ale żeby stęknęła, żeby się poskarżyła! Tylko swoję dziecinę całuje, kołysze i nią żyje, a modli się... Głód to głód, boć i to bywa, chłód to chłód! Sama sobie tam co zgotuje w garnuszeczku; jak służąca pójdzie do miasta, sama drewek przyniesie, umiecie, pierze... i ani piśnie na ciężką robotę. Gdyby to był wiek na świętych, powiedziałabym prawie święta... W dzień to jej z ust słowa nie dobędziesz, bo i nie lubi gadać i tak jej na sercu ciężko, że ust otworzyć trudno, ale wieczór jak czasem pusto, a myśli że ludzie się pospali, a dzieciak jej płacze, niekiedy zaśpiewa, aż się słuchając w człowieku wnętrzności ruszają... taka jej piosnka bolesna... Oj! mili moi panowie — dodała w sposobie nauki moralnej — niewesoła to rzecz taką niedolę cierpieć za grzech cudzy, bo co tam to dziecko winne, że je ten łotr tak wyprowadził w pole... Popatrzywszy na nią, człek myśli, że ten co jej łzy wyciska, taki z piekła nie wylezie.
Stuknęła pięścią w stół i odeszła żywo do alkierza.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.