Moloch/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Moloch
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 20.4.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


O północy

Dziwny dość zamknął za sobą powoli drzwi i trzymając jeszcze rękę na klamce, rzekł spokojnie:
— Oto jestem... Musimy z sobą porozmawiać, Jumper!
— Chętnie... Oczekuję tej rozmowy z niecierpliwością — odparł Raffles, nie spuszczając zeń oczu.
— Przed chwilą dowiedziałem się, że miałem już dzisiaj zaszczyt gościć cię u siebie w nocy. Przyznaję, że zaskoczyło mnie to nieco... Stwierdziłem bowiem, że obrałeś trochę niezwykłą drogę. Czyż nie prościej było wjechać windą zamiast wdrapywać się po stromej drabince strażackiej aż na piąte piętro? Dziękuję ci w każdym razie za pozostawienie mi karty wizytowej.
— Żarty na bok, Jumper, musimy pomówić o ważnych rzeczach — przerwał Tydall.
Posunął się o kilka kroków naprzód. — Raffles zauważył, że prawa jego ręka spoczywała w kieszeni.
— Gdy przyszedłem dzisiejszej nocy tutaj, nie zastałem cię w domu... Czekałem na ciebie przez kilka godzin... Sprawa jest poważna i nie cierpi zwłoki.
— Domyślam się teraz o co ci chodzi — odparł rzekomy Jumper uprzejmie. — Miło jest mieć do czynienia z ludźmi, zmierzającymi prosto do celu. Chodzi ci prawdopodobnie o objęcie przeze mnie stanowiska wodza naszej organizacji?
— Zgadłeś — odparł Tydall.
— Czyżbyś nie zgadzał się na wybór mojej osoby?
— Ja sam pragnę zostać wodzem i ta odpowiedź powinna ci wystarczyć. Znasz mnie dobrze, Jumper. Wiesz, że jestem ambitny i że od dłuższego czasu jedynym moim celem jest przywrócenie bandzie jej dawnej świetności. Banda „Upiornego Oka“ chyli się ku upadkowi i tylko ja potrafię wlać w nią nowe życie. Krótko mówiąc, posiadam wszystkie zalety, które czynią ze mnie jedynego kandydata na stanowisko wodza. Żądam, abyś się wycofał i abyś niezwłocznie o tej decyzji zakomunikował naszym ludziom. Jest już dzień i przyznaję, że niebezpiecznie byłoby teraz wszczynać walkę. Zapewniam cię jednak, że nie byłbyś uszedł z życiem, gdybym dzisiejszej nocy zastał cię w domu. Słuchaj mnie uważnie: albo ustąpisz, albo jeden z nas musi umrzeć.
— Nie mam nic przeciwko temu, abyś ty umarł — odparł Raffles uprzejmie.
Człowiek w czarnym ubraniu posunął się o dwa kroki naprzód i pochyliwszy ku przodowi głowę, jak byk, gotujący się do natarcia na arenie, rzekł:
— Zapytuję cię kategorycznie, czy zgadzasz się wycofać swoją kandydaturę?
— Odpowiadam kategorycznie: nie!
— Czy to twoje ostatnie słowo?
— Ostatnie.
— Dobrze... Nie miej mi za złe, jeśli sprawa przybierze dla ciebie zły obrót. Ostrzegam cię, Mam przyjaciół, którzy gotowi są oddać za mnie życie. Podnoszę rzuconą mi rękawicę! Rozpoczynamy walkę, która musi się skończyć twoją porażką i to szybko... Czy się nie rozmyśliłeś?
— Dziękuję ci, Tydall. Przemyślałem wszystko gruntownie. Przyjmuję wypowiedzenie wojny. Ciekaw jestem kto zwycięży: czy ty ze swymi przyjaciółmi, czy też ja sam?
Tydall zbladł i oczy rozszerzyły mu się z wściekłości. Czynił wrażenie, jakby lada chwila miał rzucić się na swego przeciwnika. Opanował się jednak i zbliżywszy się do drzwi rzekł z ironią:
— Powinieneś wykazać więcej sprytu i rozumu, Jumper! Nasi ludzie wybrali mnie na wodza i mnie tylko obdarzają zaufaniem. Czy słyszałeś kiedyś o Tomaszu Harrisie?
— Tak... To ten sam, który wsławił się podczas wojny dostarczaniem zatrutego mięsa? Cóż się z nim stało?
— Dowiesz się o tym wkrótce. Powiem ci tylko tyle, że postanowiłem wydobyć z tego człowieka ćwierć miliona dolarów. Czy nie namyśliłeś się?
— Nie — odparł Raffles.
— Sam będziesz sobie winien, jeśli spotka cię nieszczęście.
— Nie tak prędko, mój przyjacielu!
To, co nastąpiło po tym, stało się w tak błyskawicznym tempie, że trudno się było zorientować, kiedy nastąpił początek a kiedy koniec zajścia.
Raffles stał na pozór obojętnie z ironicznym uśmiechem na ustach. Nagle zbliżył się o jeden krok. Spostrzegł, że znajdował się tuż obok krzesła, którego nogi obite były od dołu miedzianymi gwoździami. Dzięki tym gwoździom, krzesła te mogły posuwać się łatwo po wyfroterowanej posadzce. Zaledwie trzy metry dzieliły go wówczas od Tydalla. Raffles prawą nogą pchnął jedno z krzeseł w kierunku Tydalla tak silnie, że bandyta trafiony w kolano stracił równowagę. Zachwiał się i aby odzyskać równowagę, wyciągnął obydwie ręce w górę. Skorzystał z tej chwili Raffles, z tygrysią zręcznością skoczył ku niemu, i wymierzył mu potężny cios w podbródek. Tydall nie zdążył krzyknąć i powalił się na ziemię. Raffles chwycił go i nie stawiającego już oporu zaniósł na sofę.
Tydall leżał bezwładnie rozciągnięty. Raffles spojrzał nań uważnie i szepnął do siebie.
— Sądzę, że to był najlepszy sposób... Zaoszczędzi mi to wiele trudu. Jego przyjaciele nie pokwapią się z rozpoczęciem ze mną walki a wrogowie jego przejdą natychmiast, na moją stronę. Należałoby się zastanowić, co mam z nim dalej począć? Mógłbym dać znać policji, ale jest tu pewne ryzyko. A nuż bandyta potrafił za sobą tak zręcznie pozacierać ślady, że policja nie posiada jeszcze dostatecznych przeciwko memu dowodów i wypuści go na wolność? Byłoby to dla mnie niesłychanie niebezpieczne. Pozostaje tylko, aby zatrzymać go u mnie... Sądzę, że będzie to najlepsze wyjście z sytuacji.
W tej właśnie chwili Tydall ocknął się z omdlenia i sięgnął ręką do prawej kieszeni.
Raffles zdążył jednak uprzedzić go i wyjął z kieszeni mały rewolwer.
— Ładna broń — rzekł — wolę jednak chwilowo ci ją zabrać, gdyż strzał w mym mieszkaniu mógłby sprowadzić nam policję na kark.
Mówiąc to, włożył rewolwer do swej lewej kieszeni. Z walizki, którą przyniósł ze sobą, wyjął niewielka strzykawkę i lewą ręką przytrzymał wyrywającego mu się z całych sił Tydalla. Mimo oporu, Raffles szybko zastrzyknął całą zawartość strzykawki w obnażone przedramię Tydalla. — Co robisz? Czy chcesz mnie zatruć jak psa?
— Ależ, mój przyjacielu, za kogo mnie bierzesz? — odparł Raffles łagodnie. — Chcę tylko, abyś pospał sobie spokojnie...
— Pospał? — wyszeptał Tydall zdumiony. — Dlaczego? Kim jesteś, dziwny człowieku?
Ostatnie słowa wymówił z dużym trudem i prawie niewyraźnie. Ogarniała go dziwna niemoc... Starał się otworzyć usta, lecz język odmawiał mu posłuszeństwa. Z gardła jego wydobywał się już tylko jakiś niezrozumiały charkot. Oczy jego obserwowały jeszcze postać tajemniczego przeciwnika, którego głos dochodził do uszu jego jak gdyby z oddali.
— Pytasz mnie, mój przyjacielu, kim jestem? Słuchaj uważnie, ponieważ to nie jest tajemnicą: jestem John Raffles! A twój prawdziwy rywal znajduje się w bezpiecznym miejscu, którego ci chwilowo bliżej określić nie mogę. Sądzę, że ani dla niego, ani dla mnie nie jesteś groźnym. Leżysz bezwładnie i żadna ludzka siła nie zdoła cię ocucić przed upływem dwudziestu czterech godzin.
Raffles ułożył znieruchomiałe ciało wygodnie na sofie, podsunął mu pod głowę poduszkę i rzekł do siebie:
— Ta wizyta zaoszczędziła mi wiele przykrości... Musiałbym bowiem czekać tu na przybycie imć pana Tydalla. Wiedziałem wprawdzie, że przyjść musi, lecz nie spodziewałem się, że to nastąpi tak prędko. Mamy jeszcze dwadzieścia cztery godziny, aby przenieść go w inne miejsce. Sądzę, że moje piwnice będą nadawały się doskonale do tego celu. Będzie mógł w nich rozmawiać dowoli z czterema pustymi ścianami. Teraz będę mógł wyjść. Na szczęście nie widzę tu żadnego służącego i Tydall może spokojnie pozostać na tej sofie.
Raffles opuścił sypialnię, zamknął starannie okna, zasunął firanki, po czym, przekręciwszy klucz w zamku, wyszedł z mieszkania. Zjechał windą na dół. W hallu portier ukłonił mu się uprzejmie. Zdziwił się widocznie, że wysoki, czarno ubrany mężczyzna, który niedawno wszedł do mieszkania Jumpera, zdołał wyjść wcześniej przez niego niespostrzeżony...
Na ulicy Raffles skierował się w stronę małej restauracyjki, należącej do jakiegoś Włocha. Jumper musiał być tam widocznie częstym gościem, gdyż sam gospodarz wyszedł na jego spotkanie i wszczął z nim uprzejmą rozmowę.
Gospodyni natomiast rzuciła mu przeciągłe spojrzenie.
Raffles zjadł bez pośpiechu obiad, składający się ze sporej ilości spaghetti, kartofli smażonych na oleju i kilku innych włoskich przysmaków, poczym powrócił do mieszkania.
Tydall leżał nieruchomo w takiej samej pozycji, w jakiej go zostawił. Raffles przystąpił do starannego przeszukiwania pokoju. Miał on nadzieję, że w mieszkaniu Jumpera natrafi na jakieś dokumenty, które pomogą do wykrycia członków tajnej organizacji.
Przeszukał kolejno wszystkie szuflady biurka, następnie począł opukiwać ściany. Nie pozostawił ani jednego ubrania, któregoby nie przetrząsnął należycie. Nigdzie jednak nie znalazł nic podejrzanego. Wpadło mu w ręce kilka listów panny Daisy Bluette oraz od jakiegoś przyjaciela... Listy te jednak nie zawierały w sobie nic ciekawego. Jumper musiał być bardzo ostrożny, gdyż w mieszkaniu nie trzymał nic, co mogłoby stanowić przeciwko niemu jakiś materiał obciążający. Rewizja ta trwała około dwóch i pół godzin i nie dała żadnego rezultatu. Znalezione listy rzucił Raffles ze zniecierpliwieniem do kosza i po raz ostami wszedł do sypialni. Odsunął firanki i rolety, aby oświetlić pokój i rozpocząć nowe poszukiwania. W szufladzie stołu znalazł paczkę zapłaconych i niezapłaconych rachunków. Po środku stało wielkie mahoniowe łóżko. Raffles ściągnął pościel i przewrócił materac. I tu jednak nic nie znalazł podejrzanego. Przez chwilę spoglądał na potężne łóżko w zamyśleniu, poczem nachylił się i zaczął opukiwać jego potężne, rzeźbione nogi. Przy czwartej nodze na ustach jego pojawił się tajemniczy uśmieszek.
— Zupełnie inny dźwięk — rzekł do siebie.
Obejrzał starannie nogę i spostrzegł, że jest ona przykręcona do łóżka. Z łatwością podniósł je do góry, odkręcił nogę i w wydrążonym jej wnętrzu znalazł starannie zwinięte papiery. Papiery te zapisane były jakimś szyfrem. Prócz nich leżała tam mapa wschodniej dzielnicy New-Yorku, na której czarnymi krzyżykami oznaczone były pewne punkty.
— To są niewątpliwie miejsca tajnych zebrań i kryjówki — szepnął Raffles, spoglądając na mapę.
— Tę znam... Ta również nie jest mi obca! To są piwnice, należące do tak zwanego profesora. Odznaczają się tym, że nacisnąwszy na guzik, można je w jednej chwili zalać wodą i wszyscy ci, którzy się tam znajdują, giną w jej falach. A tu mamy prawdopodobnie listę z nazwiskami i adresami... Wspaniale! Teraz wiem wszystko... Z dwudziestu trzech nazwisk, siedem jest wykreślonych. Należą one niewątpliwie do siedmiu poruczników bandy, którzy zostali uwięzieni. Szkoda tylko, że nie ma tu listy kapitanów...
Wyszedł do sąsiedniego gabinetu, usiadł za biurkiem i począł starannie odcyfrowywać dokumenty oraz mapę. Trwało to blisko godzinę. Gdy Raffles, ukończywszy swą pracę opuścił powtórnie mieszkanie Jumpera, na wieży pobliskiego kościoła zegar wydzwaniał godzinę siódmą.
Raffles zjadł kolację w tej samej włoskiej restauracji, nie rozstając się przez cały czas ze swą walizką z instrumentami. Stała ona na krześle tuż obok niego. Około godziny wpół do dziewiątej udał się do teatru rewiowego, gdzie siedział przez pewien czas. Bez najmniejszego zainteresowania przyglądał się znanej baletnicy, która była jednym z najbardziej groźnych członków bandy. Około godziny jedenastej wieczorem wrócił z powrotem do mieszkania Jumpera.
Zastał je w takim stanie, w jakim je zostawił. Tydall leżał na sofie, blady jak papier. Raffles zamknął drzwi na klucz i zapalił papierosa. Czekał cierpliwie, rozmyślając nad najrozmaitszymi sprawami. Trudno było się pogodzić z faktem, że na świecie króluje zawsze podłość i złość ludzka, karmiona głupotą i tchórzostwem swych ofiar. Spojrzał na zegarek i spostrzegł, że za minutę wybije północ. W tej samej chwili dało się słyszeć ciche pukanie do drzwi. Raffles odsunął zasuwę. Uczynił to bez obawy albowiem wiedział, że w ten sposób pukać może jedynie Henderson albo Brand.
Istotnie, w otwartych drzwiach ukazała się postać jego przyjaciela.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.