Mohikanowie paryscy/Tom XVII/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom XVII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
W którym gwiazda pana Rappta poczyna blednąć.

— O! szepnął głucho, spostrzegłszy hrabiego Rappta marszałek de Lamothe-Houdan, a twarz jego przybrała uroczysty wyraz, ta twarz wyrażająca zazwyczaj dobroć. On! powtórzył, rzucając na hrabiego błyszczącem okiem i spoglądając na sposób pioruna gotującego się uderzyć.
Hrabia Rappt, jak to widzieliśmy, był odważny, śmiały, pełen krwi zimnej i odwagi, a jednak niech kto chce rozwiąże ten fenomen, jego krew zimna, odwaga, śmiałość znikły odrazu przed marszałkiem, jak wały miasta obleganego przed nieprzyjacielem zwycięzcą! Tyle błyskawic tryskało z oczu obrażonego starca, tyle strasznych pogróżek rzucał wzrok jego, iż hrabia nic nie odgadując, zadrżał mimowoli.
Sądził, że pan de Lamothe-Houdan dostał pomieszania zmysłów po śmierci żony. Przypisywał bystrość jego spojrzenia warjacji, wziął jego gniew za rozpacz i przedsięwziął go pocieszać. Próbował tedy nabrać potrzebnego spokoju, żeby wyrazić z całą przyzwoitością zmartwienie, jakiego doznał, z powodu śmierci księżnej i współczucia, jakiem był przejęty dla boleści marszałka. Zbliżył się do pana de Lamothe-Houdan, schylając głowę na znak smutku i współczucia.
Marszałek pozwolił mu postąpić trzy czy cztery kroki. Pan Rappt wyrzekl głosem, który usiłował uczynić wzruszonym:
— Marszałku, wierzaj, jestem głęboko dotknięty nieszczęściem, jakie na ciebie spada!
Marszałek nie przeszkadzał mu mówić.
Pan Rappt ciągnął dalej.
— Nieszczęście ma to w sobie przynajmniej pocieszającego, że nam czyni droższymi przyjaciół, jacy nam zostają.
Marszałek milczał. Hrabia mówił dalej:
— W tem smutnem zdarzeniu, jako i w każdem innem, wierzaj mi, panie marszałku, że jestem zawsze na usługi twoje.
Tego było zanadto. Słysząc te wyrazy, pan de Lamothe-Houdan podskoczył.
— Co panu jest, marszałku? zawołał przestraszony hrabia Rappt.
— Co mi jest, nędzniku? wyszeptał półgłosem marszałek, pod stępując ku hrabiemu.
Ten cofnął się w tył.
— Co mi jest, niegodziwcze, zdrajco podły? zapytał marszałek spoglądając na hrabiego, jakby go chciał pożreć.
— Panie marszałku, zawołał hrabia Rappt, poczynając przeczuwać prawdę.
— Zdrajco! nędzniku! powtarzał pan de Lamothe-Houdan.
— Obawiam się, panie marszałku, wyrzekł, kierując się do drzwi hrabia Rappt, żeby głęboka boleść nie pomieszała ci zmysłów i dlatego przepraszam, ale się oddalę.
— Nie wyjdziesz ztąd! zawołał marszałek, rzucając się ku drzwiom i zagradzając mu przejście.
— Panie marszałku, zauważył hrabia, wskazując palcem na łoże śmiertelne, podobna scena w takiem miejscu, jakakolwiek byłaby jej przyczyna, nie przystoi, ani panu, ani mnie; proszę więc mnie puścić.
— Nie! powiedział marszałek, tu doznałem zniewagi i tu chcę dopełnić zadość uczynienia.
— Jeśli pana dobrze rozumiem, wyrzekł chłodno hrabia, jeżeli dla tego lub owego powodu chcesz się pan ze mną rozmówić, jestem na twoje usługi, ale, powtarzam, winnym czasie i na innem miejscu.
— W tej chwili i tu właśnie! odpowiedział marszałek głosem nakazującym, który nie dopuszczał odpowiedzi.
— Jak pan chcesz, rzucił krótko hrabia.
— Czy znasz to pismo? zapytał pokazując hrabiemu Rappt paczkę listów.
Hrabia wziął listy, obejrzał je i zbladł.
— Czy znasz to pismo? powtórzył pan de Lamothe-Houdan.
Hrabia Rappt zbladł jak śmierć i spuścił głowę.
— A więc, ciągnął dalej marszałek, uznajesz się za autora tych listów?
— Tak! odpowiedział głucho hrabia.
— A więc księżniczka Regina jest twoją córką? Hrabia skrył twarz w rękach, możnaby powiedzieć, że chce uniknąć piorunu, który od czasu wejścia jego do śmiertelnego pokoju ryczał mu nad głową.
— A więc, mówił dalej marszałek de Lamothe-Houdan, który, zdawało się, że nie potrafi wymówić tych słów, więc twoja córka... jest... żoną twoją?
— Przed Bogiem pozostała moją córką, panie marszałku, zawołał żywo hrabia.
— Zdrajco! nędzniku! szeptał marszałek. Nędzarz, którego wyciągnąłem z kału, którego dobrodziejstwy obsypałem, któremu uczciwie podawałem rękę przez dwadzieścia lat, wchodzi do składu mojej rodziny, jako uczciwy człowiek, a przez dwadzieścia lat okrada mnie, jak złodziej! Nędzniku! czyż żaden lęk, żadna zgryzota nigdy nie odezwały się w twem sercu! Twoja dusza jest więc zgniłem śmietniskiem, gdzie powietrze czyste nigdy nie wniknęło! Zdrajco! Złodzieju mego dobra! Zabójco mojego szczęścia! I czyż nigdy nie przyszła ci myśl, że mogę o wszystkiem się dowiedzieć i że mogę zażądać od ciebie straszliwego rachunku z twoich dwudziestoletnich kłamstw i nikczemności!
— Panie marszałku! jąkał hrabia Rappt.
— Cicho bądź, nędzniku! wyrzekł twardo pan de Lamothe-Houdan, i słuchaj mnie od początku do końca. Wszak ja nauczyłem cię trzymać pałasz?
Hrabia nic nie odpowiedział.
— Ja, czy nie ja? zapytał starzec.
— Ty, panie, odpowiedział hrabia.
— Wiesz tedy, w jaki sposób, ciągnął dalej urywanym głosem marszałek, mogę się nim posłużyć?
— Panie marszałku! przerwał hrabia.
— Cicho bądź, powiadam ci! Mogę cię więc zabić?
— Możesz mnie zabić natychmiast, panie marszałku, zawołał hrabia Rappt, gdyż, na honor, nie będę się bronił.
— Nie chcesz się bić ze starcem, powiedział drwiąc głucho marszałek, przez uszanowanie dla siwych włosów, nieprawdaż?
— Tak, wyrzekł ze stanowczością hrabia.
— Ależ, nieszczęsny, zawołał starzec podchodząc do hrabiego z rękami skrzyżowanemi i prostując się w całej wysokości swej nakazującej postawy, nie wiesz tedy, że gniew dodaje nadludzkich sił i że ta ręka, mówił dalej wyciągając prawą dłoń i kładąc ją na ramieniu hrabiego, ta ręka? silnie nacisnąwszy, zmusiłaby cię zgjąć się do ziemi.
Bądź że ręka starca była istotnie ciężaru nadzwyczajnego, bądź, że gniew mu dodał sił nadludzkich, nogi hrabiego zgjęły się i padł na kolana w głowach łóżka umarłej.
— O tak, na kolana! wyrzekł surowo marszałek, oto postawa, jaka przystoi nikczemnikom i zdrajcom. Bądź przeklętym, ty, który wniosłeś w dom mój kłamstwo i wstyd! Bądź przeklętym, ty, który mnie obrzuciłeś sromotą; ty, któryś mi zaszczepił nienawiść; ty, którego zniewaga przejęła mnie zwątpieniem o całej ludzkości, przeklętym bądź!
O rozpaczy! ten waleczny mąż, ten prawy człowiek zbliżywszy się do hrabiego, chcąc go w twarz uderzyć, zbladł i upadł na kobierzec, jak gdyby nędzny zdrajca, któremu groził i którego chciał ukarać, przewrócił go.
Uśmiech radosny przebiegł po wargach hrabiego i rozjaśnił mu twarz. Przyglądał się starcowi rozpostartemu na podłodze, tak, jak się przygląda drwal ściętemu dębowi.
— Panie marszałku, wyrzekł półgłosem.
Ale starzec nie słyszał.
— Panie marszałku, powtórzył cicho, potrząsając nim z lekka.
Lecz pan de Lamothe-Houdan pozostał nieporuszony i milczący.
Hrabia Rappt przyłożył rękę do piersi marszałka, czoło mu się zachmurzyło, bo uczuł uderzenia serca.
— Żyje! szepnął, patrząc na niego obłąkanym wzrokiem.
Potem, wstając nagle, rzucił oczami w tę i ową stronę, szukając czegoś, jakiego narzędzia śmierci zapewne. Lecz kobiecy ten pokój nie posiadał ani pistoletu, ani puginału, ani żadnej broni. Zbliżył się do łóżka zmarłej i pociągnął żywo na bok prześcieradło, którem była przykrytą; lecz, zgrozą przejęty, ujrzał, jak prawa ręka zmarłej podniosła się w górę, trzymając koniec prześcieradła.
Cofnął się przerażony.
W tejże chwili cień jakiś stanął przed nim.
— Czego tu chcesz? Zadrżał, poznając głos księżniczki Riny.
— Nic! ostro odpowiedział, rzucając strasznym wzrokiem na księżniczkę.
I wyszedł nagle, zostawiając biedną Rinę między trupem matki a nieruchomem ciałem marszałka de Lamothe-Houdan.
Księżniczka zadzwoniła, weszła Gruska, a za nią lokaj marszałka.
Ocucono starca i przeniesiono do sypialni, gdzie za staraniem lekarza spiesznie przybyłego, przyszedł wkrótce do życia.
Spojrzał naokoło siebie, mówiąc:
— Gdzie on jest?
— Kto, mój ojcze? spytała księżniczka.
Ten wyraz, ojcze, jakim mianowała go Regina, przejął marszałka dreszczem.
— Twój mąż, wymówił z wysileniem, hrabia Rappt.
— Czy chcesz z nim mówić? spytała księżniczka.
— Tak, odpowiedział pan de Lamothe-Houdan.
— Przyślę ci go ojcze, skoro tylko będziesz się miał lepiej.
— Czuję się zupełnie dobrze, wyrzekł marszałek, podnosząc się i prostując dumnie.
— Przyślę ci go, mój ojcze, powiedziała księżniczka, usiłując odgadnąć w oczach starca, co może mieć za interes w tej chwili do hrabiego Rappta.
Wyszła z sypialni, a w parę minut potem ukazał się hrabia Rappt.
— Chcesz pan ze mną mówić? powiedział sucho.
— Tak, odrzekł krótko marszałek. Uniosłem się przed chwilą przeciwko tobie w pogróżkach i niepotrzebnej gwałtowności, miałem ci tylko jedno słowo powiedzieć i tego słowa właśnie nie powiedziałem.
— Jestem na rozkazy, panie marszałku, odrzekł hrabia.
— Czy raczysz bić się ze mną? powiedział wzgardliwie starzec.
— Tak, odparł z postanowieniem hrabia.
— Na szpady, naturalnie?
— Na szpady.
— Bez świadków?
— Bez świadków, panie marszałku.
— Tu, w ogrodzie?
— Gdzie się panu podoba, marszałku.
Marszałek rzucił surowem spojrzeniem na hrabiego.
— Bardzoś prędko zmienił postanowienie, powiedział.
— Rozważyłem, panie marszałku, iż odmowa moja byłaby nową zniewagą, odpowiedział hrabia.
— Może mi uczynisz zniewagę i nie będziesz się bronił?
— Będę się bronił, panie marszałku, przysięgam, dodał.
— Według upodobania, panie. Lecz czy będziesz bronił się, czy nie, ja cię nie myślę oszczędzać.
— Niech się wola Boska spełni! wyrzekł obłudnie hrabia, wznosząc oczy w górę z namaszczeniem, któregoby mu ksiądz Bouquemont pozazdrościł.
— Co do dnia, podjął znów marszałek, może być dzień pogrzebu pani marszałkowej. Przeczekamy obrzęd żałobny, i z powrotem zejdziemy się w narożnej altance. Bądź więc gotów na ten czas.
— Będę gotów, panie marszałku.
— Dobrze! kiwnął głową pan de Lamothe-Houdan, odwracając się plecami do hrabiego.
— Czy już nie masz nic więcej do powiedzenia, panie marszałku, spytał tenże.
— Nic! odpowiedział starzec. Możesz odejść.
Hrabia skłonił się z uszanowaniem i wyszedł.
Na progu drzwi ujrzał księżniczkę Reginę.
— Ty tu? zawołał.
— Tak! rzekła po cichu księżniczka. Słuchałam, słyszałam, wiem wszystko! Będziesz się pan bił z marszałkiem?
— W samej rzeczy, odparł hrabia chłodno.
— Zabijesz tego starca, mówiła dalej Regina.
— Być może, odrzekł hrabia.
— Jesteś nikczemnikiem! zawołała księżniczka.
— Większym nikczemnikiem aniżeli sądzisz, księżniczko, bo mam zamiar przed pojedynkiem zawiadomić go o tem, czego nie wie.
— Co chcesz przez to powiedzieć? spytała przerażona księżniczka.
— Pójdź do siebie, a powiem ci, wyrzekł hrabia Rappt, miejsce, w którem się znajdujemy, nie wydaje mi się stosownem na taką rozmowę.
— Idę z tobą, odrzekła księżniczka.
Opowiemy w rozdziale przyszłym rezultat konferencji hrabiego Rappta i księżniczki Reginy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.