Mohikanowie paryscy/Tom XIII/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom XIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
Pieśń radości.

Nie powiedzieliśmy dla czego ubrał się Petrus ani gdzie poszedł, ale czytelnik zapewne się domyślił.
Petrus wybiegł jak na skrzydłach. Zatrzymał się u odźwiernego po to, co powiedzieliśmy; przez przyzwyczajenie zapytał czy nie ma dla niego listów prócz stryjowskiego, machinalnie rzucił oczyma na te, które mu podano, a nie znajdując na nich pisma, którego szukał, odsunął je na bok, wziął do kieszeni malutki liścik zapisany drobnym charakterem, w kopercie delikatnej i wonnej, przyłożył do ust i wybiegł na ulicę.
Był to list Reginy otrzymany w Saint-Malo.
Oboje pisywali do siebie codziennie: listy Petrusa adresowane były do jej pokojówki Nany, listy Reginy do samego Petrusa.
Regina w wyjątkowem swem położeniu, czerpała pewną moc łagodzącą rozłączenie. Petrus jednakże sam pierwszy powiedział Reginie, ażeby nie pisała podczas jego nieobecności: jeden list zaginiony albo ukradziony zgubiłby ich oboje.
Młodzieniec zamykał listy Reginy w pewnej szkatułce żelaznej przedziwnie wyrobionej, a tę zapieczętowywał w biurku. Rozumie się, że biurko to wyłączone było ze sprzedaży: było ono świętem. Petrus z religlią miłości, jaką ma człowiek dla pewnych przedmiotów, kiedy prawdziwie kocha, sprzedanie tego biurka uważałby za świętokradztwo.
Z kluczem od biurka nigdy się nie rozstawał; nosił go na szyi na złotym łańcuszku. Z tej więc tylko strony Petrus nie miał się czego obawiać. Tylko, tak jak królowie francuscy oczekują na schodach podziemia św. Djonizego, by ich zluzował następca, tak jeden list Reginy zawsze oczekiwał na piersiach Petrusa, by go zastąpił drugi. Wtedy, dawniejszy list szedł do składu w skrzyneczce żelaznej.
Ucałowawszy list i włożywszy do kieszeni, Petrus wybiegł na miasto, przeszedł kilka ulic i udał się na bulwar zewnętrzny.
Potrzebujemyż wskazywać cel jego drogi?
Idąc wciąż krokiem gimnastycznym, zatrzymał się dopiero przed kratą żelazną, za którą położony był pałac marszałka de Lamothe-Houdan.
Po rozejrzeniu się na bulwarze i przekonaniu, że był prawie pustym, Petrus odważył się przejść koło kraty. Nie widział nic, i zdawało mu się, że nie był widzianym; cofnął się więc, i oparty o ogromną lipę, wzniósł oczy na okna Reginy.
Niestety! Słońce pełnemi promieniami strzelało w te okna, zasłony były spuszczone, ale był pewnym, że przed nadejściem wieczora, ukaże się biała postać ukochanej.
Tymczasem nasuwały mu się rozmaite myśli. Co ona robi teraz? czy jest u siebie? czy myśli o nim w tej właśnie porze, kiedy on jest tak blisko?
Jakkolwiek pusty zazwyczaj, przez bulwar Inwalidów przechodzi jednak czasami jakiś zbłąkany podróżny. Jeden z takich przeszedł obok właśnie.
Petrus odstąpił od drzewa. Znał on oddawna zakręty, ażeby zmylić podglądania przechodniów lub inkwizycję sąsiadów.
Jął znowu chodzić krokiem gimnastycznym, przeszedł mimo podróżnego z szybkością człowieka nadzwyczaj zajętego i dążącego jak można najspieszniej do celu.
Czasami niepodobna było Reginie pokazać się, dać znak jaki; lecz potrafiła jednak to skinąć rączką, kwiatek rzucić.
Petrusa bardzo uszczęśliwiał kwiatek, bo to miało znaczyć: „Powróć dziś wieczorem, mam nadzieję, że będziemy się mogli widzieć z sobą przez kilka chwil“.
Ale najlepszemi godzinami były wieczorne i nocne, nawet kiedy nie miał nadziei zobaczenia Reginy.
Czy młoda kobieta upuściła czy nie, kwiatek, który spadając oznaczał schadzkę, Petrus zaraz za nadejściem mroku, szedł oprzeć się o drzewo. Miał on takie drzewo, upodobane, z pod którego widział lepiej, pod którem sam mniej był widzianym.
Rozumie się, że chwilowo spłoszony przez przechodnia, powrócił zaraz po jego zniknieniu.
Dusza jego bujała po niebie.
Najmniejszy jednak ruch nie zachwiał zasłon. Sekundy, minuty, godziny upływały, musiał Petrus przyjść zapóźno, Regina wyjechała.
Lecz jest, czy niema jej, Petrus rozmawiał z nią, opowiadał jej długą elegię swych nieszczęść. Jak on mógł myśleć, szalony! że aby się jej podobać, powinien wydawać się tem, czem nie jest, błyszczeć blaskiem bogactwa, a nie blaskiem geniuszu, a w jego wyobraźni Regina śmiała się, słucha go, wzruszała ramionami, nazywała go dzieckiem, gładką i delikatną rączkę przeciągała po płowych zwojach jego włosów, patrzyła swem pięknem iskrzącem okiem, mówiąc:
— Dalej, dalej, opowiadaj jeszcze!
A on, sam żartując z siebie, opowiadał wszystko aż do odwiedzin ojca, aż do szczegółów o folwarku, a Regina nie śmiała się już, nie żartowała, łzy się jej toczyły z oczu, i mówiła płacząc:
— Pracuj, mój Petrusie, bądź człowiekiem genialnym. Ja patrzeć będę, przysięgam ci, na rękę trzymającą pędzel a nie na rękawiczkę okrywającą tę rękę. Pracuj, a nie spotykając cię w lasku na siwym arabczyku powiem sobie: „mój Van-Dyck pracuje i przygotowywa żniwo chwały na przyszłą wystawę*. Pracuj, ukochany, bądź człowiekiem genialnym!
Takie snując marzenia, Petrus usłyszał turkot powozu jadącego od strony Inwalidów. Obrócił się: była to Regina powracająca z margrabiną de Tournelle i z ojcem.
Petrus powtórnie oddalił się od drzewa, ażeby mógł być poznany tylko przez Reginę. Nie śmiał odwrócić głowy. Usłyszał skrzyp kraty żelaznej, zgrzyt olbrzymiego klucza obracającego się w zamku. Wtedy dopiero obrócił się: powóz odszedł.
Wpół do szóstej biło u Inwalidów. U stryja jego podawano obiad punkt o szóstej: miał jeszcze wolnego czasu około dwudziestu minut.
Mogła Regina zaraz po powrocie pójść do swego pokoju i stanąć przy oknie; ale czy widziała go? Wszak Petrus nie śmiał nawet odwrócić głowy.
Wybiło trzy kwadranse. Kiedy drgało jeszcze ostatnie uderzenie młotka, zasłona uniosła się i przepuściła najpierw płową główkę Pszczółki. Ale Pszczółka była zawsze poprzedniczką Reginy; po za główką dziewczynki ukazała się głowa starszej siostry. Pierwsze jej wejrzenie dało znać Petrusowi, iż wiedziała, że on tam jest.
Jak długo bawił? Oto czego Petrus zupełnie zapomniał, czego nie umiałby powiedzieć. Co do Reginy, mówiła ona wyraźnie oczyma:
— To nie moja wina, zabrano mnie, nie chciałam wyjść, wiedziałam, że przyjdziesz, czekałam na ciebie. Przebacz mi, nie mogłam przybyć wcześniej, ale jestem.
Potem Regina uśmiechnęła się, jakby powiadając jeszcze:
— Bądź spokojny, mój luby, nagrodzę ci czas, który straciłeś czekając na mnie, mam dla ciebie niespodziankę.
Petrus złożył ręce. Cóż to jest za niespodzianka? Regina uśmiechała się wciąż.
Petrus nie pomniał już, że czas upływa, że stryj czeka z obiadem, i że ten stryj, jak Ludwik XIV, płonął gniewem, kiedy o mało nie czekał.
Nareszcie Regina wzięła różę wystającą z płowych włosów Pszczółki; podniosła do wysokości ust, i upuściła, rzucając na wiatr pocałunek.
Petrus wydał okrzyk radości; zobaczy się z Reginą wieczorem.
Następnie kiedy zasłona zapadła oddał milion pocałunków w zamian za przesłany, przypomniał sobie o stryju, dobył zegarek i spojrzał na godzinę.
Brakowało pięć minut do szóstej! Puścił się na ulicę Plumet, pędząc jak młody daniel.
Szybkobiegacz z profesji potrzebowałby dziesięciu minut na drogę z pałacu Lamothe-Houdan do Courtenay, Petrusowi wystarczyło siedm.
Generał Herbel był tyle uprzejmym, że czekał na synowca dwie minuty; ale znudzony zasiadł do stołu, kiedy odezwały się dwa dźwięki dzwonka, oznajmiające przybycie zapóźnionego.
Generał zjadł już do połowy zupę rakową. Na widok siostrzeńca brwi jego zmarszczyły się nadmiernie, tak że Austrjak Franz, który bardzo lubił Petrusa, odmówił w cichości modlitwę w swym ojczystym języku, na jego intencję.
Ale na oblicze generała wróciła zwyczajna pogoda, ze względu na opłakany stan synowca.
Z Petrusa lał się pot strumieniem.
— Mogłeś był przecie, rzekł, zostać chwilkę w przedpokoju, żeby się osączyć mój chłopcze, zalejesz mi całe krzesło.
Petrus wesoło przyjął strofowanie stryja.
Generał mógłby był wyzionąć wszystkie płomienie piekła: Petrus miał raj w sercu. Wziął stryja za ręce, ucałował i usiadł naprzeciw niego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.