Mohikanowie paryscy/Tom VI/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Trzy wspomnienia księcia Reichstadzkiego.

Rozena uczuła, że książę bierze ją za rękę i podnosi z ziemi; bo przypominamy sobie, że ciągle klęczała. W tedy rzuciła na niego spojrzenie. Niemniej wzruszony od niej, oczy miał wzniesione ku niebu, a dwie łzy spływały mu po twarzy.
— O! łzy drogie! łzy Achilesa! zawołała Rozena chwytając je ustami, łzy upadłe z synowskiego serca na grób ojcowski, oby was Francja zebrała do swej skarbnicy!... O!... mówiła dalej z zapałem, takim cię lubię, mój śliczny książę; widząc cię przemienionym dziękuję Bogu, że mnie umieścił przy tobie, jako kielich przeznaczony do przyjęcia rosy twych łez. Płacz, płacz, póki jesteśmy sam i; łzy twoje są jak fiołki, rozwijają one się tylko w cieniu...
I mówiąc to Rozena okrywała pocałunkami, czystemi jak pocałunki siostry, twarz księcia wilgotną od łez. A on odpowiedział całując ją namiętnie, ale jednak z myślą, która zdawała się unosić po nad chmury.
— Tak, tak, droga moja, masz słuszność: Bóg umieścił cię przy mnie, jak anioła. Przed tobą jedną, istoto wybrana, to źródło tkliwości, martwiejące wobec innych, tryska i płynie...
— Panie mój!
— Bądź błogosławioną! mówił dalej książę, nie ocierając łez, które zdawały się ulgę piersiom jego sprawiać, bądź błogosławioną za słodkie godziny, jakie daje mi wspomnienie o tobie i za drogocenne życie, jakie mi daje obecność twoja! O! prawdę powiedziałaś, z tobą tylko jedną mogę płakać i uśmiechać się głośno; z tobą jedną, słowem, mogę mówić o moim ojcu i o Francji!
Rozena zrozumiała, że tą tylko drogą może trafić do celu.
— O ojcu! o Francji! o! a czy ty ich pamiętasz, śliczny mój książę, zapytała. Mów mi o nich proszę! Ja także, ja także, dodała z westchnieniem, miewam marzenia, jak ty, o matce i o kraju straconym.
— Tak, rzekł książę, którego piękne i przejrzyste oka zdawało się patrzeć w przeszłość, tak, przypominam sobie ojca, ale w jednej tylko okoliczności; Pewnej nocy, zbudziłem się w kolebce, tak jak kiedy ktoś we śnie czuje przy sobie osobę kochającą. Dwie osoby stały przy mnie:; matka moja, księżna Parmy...
Młodzieniec wymówił te wyrazy z głęboką goryczą.
— I ojciec mój, cesarz Napoleon...
I na odwrót wymawiając te słowa, książę podniósł rękę, jak gdyby dotknąć chciał nieba.
— Schylił się nad moim łóżeczkiem i pocałował mnie. Objąłem mu szyję rękami i pocałowałem go także, ale rzecz szczególna! po tym uścisku ojcowskim pozostaje mi takie wspomnienie, jakby po pocałunku posągu.
— I wciąż czujesz ten pocałunek, nieprawdaż, książę?
— Tak.
— O! zachowaj wspomnienie to w sercu! nie zapominaj go nigdy!
— Nie ma obawy, rzekł młodzieniec z melancholijnym uśmiechem, kładąc rękę na piersi: wszystko to, co mi po nim pozostało!... Ty nie masz pojęcia, jaki on był piękny, Rozeno; piękny jak starożytne popiersie, piękny jak medal Aleksandra, jak medal Augusta!
— Powiadają, że do niego podobny jesteś mój luby książę.
— Tak, jak cień ulotny i bezcielesny podobnym jest da< posągu spiżowego!... Nie, dodał tonem bolesnym, nie; ja mam oczy matczyne, włosy matczyne; ja jestem Austrjak, na imię mi Franz!
— Jesteś Francuzem, na imię ci Napoleon, ja ci to powiadam, odparła Rozena. Pomówmy tedy o ojcu, pomówmy o Francji.
— Powiedziałem ci już, że to jedyne wspomnienie, jaki© mi po nim zostało. Wybierał się na tę wielką i świetną wyprawę w roku 1814, której wszelka chwała jest po stronie zwyciężonego. Jam często ojca mego porównywał z Hannibalem zwyciężonym przez Scypiona, większym jednak w obliczu potomności od zwycięzcy.
— Tak, tak, on większym jest od Scypiona, większym od Cezara, większym od Karola Wielkiego, większym niż wszyscy! O! mój książę, jakiż to przykład!
— Gnębiący, Rozeno! i to mnie właśnie dręczy. Co uczynić po takim człowieku?... Słuchaj, często przychodzi mi na myśl, że los umyślnie przy tej wielkiej postaci umieścił mnie, niby blady i melancholijny cień, przeznaczony do lepszego jej uwydatnienia; tak jak Egipcjanie, których malarz stawia u stóp piramid, by wykazać miłość człowieka, a wielkość pomnika.
— A jednak, mój książę, Arab może wejść na piramidę, Arab może sięgnąć na szczyt olbrzymiej budowli.
— Upadłbym przy tem Rozeno; nie mam dość siły, ażeby być wielkim. I wyczerpany osunął się na kanapę. Nie mam naw et dość siły, ażeby być szczęśliwym.
Rozena wsparła się u nóg jego i uważała, że czas go sprowadzić na weselsze tory.
— A powiedz mi teraz, jakie są twe wspomnienia o Francji?
— Jest ich tylko dwa.
— Opowiedz mi, kochany książę, wyrzekła Rozena opierając się oburącz na kolanach młodzieńca, którego czoło zamyślone, nikło pod kędziorami włosów.
— Pewnego dnia, było to podobno w rocznicę moich urodzin, dnia 28. marca 1814 roku, na tydzień przed opuszczeniem Paryża, może na zawsze... pierwsze promienie wiosny jaśniały na niebie, wracaliśmy powozem moim, pani de Montesquiou i ja. W tem spostrzegłem masę kwiatów, gdzie? nie umiem powiedzieć. Ty wiesz jak lubię kwiaty, Rozeno. Zawołałem też: „O! kwiaty! ja chcę kwiatów! dużo kwiatów, chcę ich pełen powóz!“ Posłano po najpiękniejsze kwiaty. Patrzyłem przez okno karety i na piętrze domu, przed którym zatrzymał się powóz, spostrzegłem przy oknie młodego człowieka i panienkę, zajętych robotą: młodzieniec robił zegarki, dziewczyna kwiaty.
— „Proszę pani, rzekłem do hrabiny de Montesquiou, myślałem, że to Pan Bóg robi kwiaty!
— „Tak jest, mości książę“, odpowiedziała hrabina.
— „Ależ nie, rzekłem, pokazując jej dziewczynę, to kobiety“.
Ona uśmiechnęła się, a ja wciąż patrzyłem i słuchałem. Dziewczyna śpiewała piosnkę, a młody człowiek wtórował jej. Na nieszczęście, musiano im powiedzieć, że to ja byłem pod ich oknem, bo ustali nagle w pracy i oboje zaczęli wołać: Niech żyje król Rzymu! A ja znów ze swej strony wołałem: Niech śpiewają, proszę, żeby śpiewali! Powóz odjechał... Rozeno, dziś jeszcze widzę tych dwoje młodych, pięknych ludzi przy oknie; nieraz od tego czasu mówiłem o nich z panią de Montesquiou. Kiedy byłem dzieckiem, ona powiedziała mi, że to byli brat i siostra; ale później zrozumiałem, że to kochanek z kochanką. Dwa szczygły skakały w klatce, dziewczyna śpiewała... Rozeno, jabym robił zegarki, wziąłbym się zaraz do pracy tej nocy, gdybym mógł zabrać się do tego w Paryżu, w izdebce nad brzegami Sekwany. A ty robiłabyś kwiaty i śpiewałabyś tę piosnkę, która pozostała w mej pamięci...
Rozena spojrzała na zegar, za dziesięć minut miała wybić godzina druga. Domyśliła się, że generał de Premont, lub Sarranti, a może obaj razem, czekają naprzeciw okna umówionego znaku. Piękna i szlachetna dziewczyna zrozumiała, że te poetyczne wspomnienia, oddalają umysł młodzieńca od celu wymagającego energicznych postanowień i zimnej krwi. Przeszła więc do drugiego wspomnienia jakie książę Reichstadzki wyniósł z Francji.
— Mówiłeś, książę, o jednem jeszcze zdarzeniu swych lat dziecinnych, o wspomnieniu z dni dawnych; proszę dokończyć.
— O! wspomnienie to, rzekł książę opuszczając głowę na piersi, dotyczy chwili, kiedy trzeba było opuścić Tuilleries i dążyć do Rambouillet... Nieprzyjaciel miał otoczyć Paryż; matka powiedziała do mnie: „Pójdź, Karolu!“ Ale ja zawołałem: „Nie, nie; nie pójdę, nie opuszczę Tuilleries!“ I czepiałem się firanek, łóżka i drzwi, wołając: „Nie pójdę, nie pójdę!“ Wyniesiono mnie przemocą, mówił dalej książę głosem stłumionym. Przeczucie jakieś mówiło mi, że już nigdy nie zobaczę Tuilleries: przeczucie mnie nie omyliło!
— Otóż, mości książę, rzekła Rozena, jeżeli zechcesz, możesz Tuilleries zobaczyć. Jeżeli zechcesz, zamieszkasz tam...
I pobiegła do okna, do trzeciego okna na prawem skrzydle zamku wychodzącem na Meidling, a chwytając jedną ręką firanki, drugą podniosła i zniżyła trzy razy świecę.
Był to, przypomniany sobie, znak umówiony przez generała Lebastard de Premont.
Książę postąpił zrazu dla wstrzymania Rozeny; ale powstrzymując natychmiast pierwsze poruszenie słabości, rzekł:
— Ha! niech się spełni przeznaczenie każdego człowieka. Dziękuję ci, Rozeno!
W pięć minut potem usłyszano tentent konia pędzącego cwałem po wielkim gościńcu, w kierunku z Meidling do Wiednia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.