Przejdź do zawartości

Milion na poddaszu/XXXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Zachariasiewicz
Tytuł Milion na poddaszu
Podtytuł Obrazek z niedawnej przeszłości
Wydawca Mieczysław Leitgeber i Spółka
Data wyd. 1870
Druk Czcionkami Ludwika Merzbacha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.

Na poddaszu tymczasem dziwne działy się rzeczy. Podczaszyc jak dawniéj grał na cytrze przy świetle księżyca, a Terenia słuchała go całą duszą, snując sobie przytem jak najroskoszniejsze marzenia...
Aż tu jednego dnia zaczęły się pokoiki napełniać różnemi ludźmi dziwnych fizyonomii...
Przemijały między nimi starozakonni handlarze starzyzną i tandetą.
Wszyscy ci wchodzili do pokojów w czapkach, opatrywali meble, pukali po stołach, macali zwierciadła...
— Cóż to jest takiego? zapytał podczaszyc szambelanowę, która z twarzą surową siedziała na krześle.
— Czy aspan nie widzisz? odpowiedziała krótko, jest to, co zwykle spotyka ludzi biednych — licytacya
— Licytacya! krzyknął podczaszyc i zbladł cały bo to słowo było grobem miliona...
Terenia załamała ręce, krzyknęła z boleści i zaczęła rzewnie płakać.
Płacz dziecię moje, płacz, mówiła spokojnie szambelanowa, może zasłużyłaś u Boga na te łzy!... Bóg nigdy na darmo nie wymaga łez od człowieka... tylko łzami radości wolno szafować człowiekowi, łzy boleści należą się Bogu, jako expiacya grzechów naszych!... Płacz dziecię, może Bóg nam przebaczy!...
Podczaszyc nie chciał dłużéj słuchać moralnego obroku... odszedł do swego pokoiku, aby rozmyśleć co tu robić. Groziło mu wielkie nieszczęście, stał się śmiesznym... Może to jeszcze wszystko nie prawda?
Wyszedł do sieni, zapytał jakiegoś piegowatego człowieka, który zdawał się mieć jakiś interes w téj licytacyi... I dowiedział się, że licytacya odbędzie się rzeczywiście, że tylko czekają na rejenta... że szambeanowa winna tysiąc złotych i nie ma czém zapłacić...
W téj chwili przecisnął się listowy i oddał podczaszycowi list opieczętowany.
List był z Paryża i adresowany do niego na poddaszu.
Podczaszyc zadziwił się i prędko rozdarł pieczątkę.
W liście czytał:
— „Drogi przyjacielu! Za pożyczone dwieście dukatów winienem ci wdzięczność. Piszą mi z Warszawy, że wybrałeś się na romantyczną wyprawę, aby na poddaszu ułowić milion!... Otóż oznajmiam ci, że wiadomość, jakoby szambelanowa posiadała milion gotówką, była moim wymysłem, aby złośliwe dowcipy oddalić od siebie z powodu owéj nieszczęśliwéj marchwi! Pamiętaj więc, abyś się nie zgubił, bo tam prócz obroku moralnego, nie znajdziesz ani złamanego szeląga!... P. S. Zapomniałem donieść ci, że wziąłem w kościele św. Magdaleny w „chapelle de mariage“ ślub z pułkownikową... i tobie radzę coś podobnego zrobić, bo życie krótkie, czas uchodzi, a im późniéj, tem trudniéj o pieniądze... tout à vous: Podkomorzyc.“
Gdy podczaszyc ten list przeczytał zbladł cały i zatrząsł się, jakby miał febrę. List wypadł mu na ziemię.
Ale namysłu nie było... Obok płakała Terenia... w sieniach czekali żydki z łachmanami na rękach... Za godzinę mógł przyjść rejent... Świat cały dowie się o jego nieszczęsnéj wyprawie po milion...
Podczaszyc wymknął się cicho z pokoiku i pędem do swego mieszkania na Nowy Świat pobiegł. Z tamtąd wysłał prędko służącego na Leszno po złotą miednicę, złoty kubek i inne drobiazgi kosztowne...
Szambelanowéj kazał powiedzieć, że ważne rzeczy muszają go do opuszczenia pokoiku...
Gdy służący z tem zleceniem do szambelanowéj przyszedł, zastał już tam urzędnika sądowego. Szambelanowa rozśmiała się złośliwie i odpowiedziała służącemu, że tych rzeczy wydać nie może, bo na wszystko w domu położony jest areszt. Potrzeba więc, aby podczaszyc osobiście się stawił, i swoją własność w obec sądu reklamował.
Służący odszedł z tą smutną wiadomością do podczaszyca.
Podczaszyc zbladł znowu ze złości, że tak srogo prześladuje go dzisiaj gwiazda jego. Pozostawione na poddaszu rzeczy były kosztownym zbytkiem, obliczonym właśnie na efekt dla świata. Była tam część jego fortuny, któréj tak prędko nie mógł się wyrzec!...
Ale cóż począć w takim razie? Jakże tam stanąć w obec urzędnika sądu, w obec Tereni i Szambelanowéj i być świadkiem smutnego aktu egzekucyi sądowéj, dopełniającego się na ubogich?
Podczaszyc walczył niejaki czas, ale szlachetny kruszec przemógł...
Wszedł na poddasze z czołem zimnem, miedzianem i w obec urzędnika sądowego zareklamował pozostawione w pokoiku rzeczy.
Po długiéj rozprawie, przy któréj musiał opowiedzieć całą historyą swego wybryku artystycznego i zajęcia tego pokoiku, zezwolił wreszcie urzędnik na oddzielenie jego rzeczy pod warunkiem, że w sądzie zaprzysięże swoje tutejsze zeznania...
Podczasyc stał blady i zimny jak posąg... Wkoło niego odbywała się licytacya... Szambelanowa z najwyższą pogardą patrzała na niego... Nawet żydzi potrącali go...
Terenia zapłakane oczy odwróciła teraz od niego... Jedna miednica mogła zaspokoić nielitościwego lichwiarza... On patrzał na jéj łzy i rozpacz i stał zimny, jak bryła kamienia...
Jakże brzydką wydała jéj się teraz ta twarz blada, bez życia, zużyta i zniszczona!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Zachariasiewicz.