Przejdź do zawartości

Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXXV.

Na poddaszu tymczasem dziwne działy się rzeczy. Podczaszyc jak dawniéj grał na cytrze przy świetle księżyca, a Terenia słuchała go całą duszą, snując sobie przytem jak najroskoszniejsze marzenia...
Aż tu jednego dnia zaczęły się pokoiki napełniać różnemi ludźmi dziwnych fizyonomii...
Przemijały między nimi starozakonni handlarze starzyzną i tandetą.
Wszyscy ci wchodzili do pokojów w czapkach, opatrywali meble, pukali po stołach, macali zwierciadła...
— Cóż to jest takiego? zapytał podczaszyc szambelanowę, która z twarzą surową siedziała na krześle.
— Czy aspan nie widzisz? odpowiedziała krótko, jest to, co zwykle spotyka ludzi biednych — licytacya
— Licytacya! krzyknął podczaszyc i zbladł cały bo to słowo było grobem miliona...