Michał-Anioł i Tycjan Vecelli/Michał-Anioł (Dumas)/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Michał-Anioł i Tycjan Vecelli
Wydawca Drukarni S. Orgelbranda
Data wyd. 1845
Druk Drukarni S. Orgelbranda
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Alojzy Kuczyński
Tytuł orygin. Michel-Ange suivi de Titien Vecelli
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Roku 1474, 6 Marca, w poniedziałek, o godzinie czwartéj z rana, urodziło się w zamku Kaprez, w obrębie miasta Arezzo, dziecię płci męzkiej, które na chrzcie odebrało imie Michał-Anioł.
Szczególne przeznaczenie, które niepodobieństwem jest prawie przypisać przypadkowi. Sanzio! Buonarroti! dwóch największych malarzy Włoch i świata odebrało przy urodzeniu imie Anioła! i zbliżenie to jeszcze dziwniejsze! Rafael nie jest że istotnie aniołem czułości, litości i miłości; Michał nie jest że aniołem sprawiedliwości, potęgi i zagłady?
Ojcem nowonarodzonego dziecięcia był Ludovico di Leonardo di Buonarroli, podestat[1] miast Kjuzi i Kaprezy, potomek sławnego domu hrabiów Kanossa, należącego do jednéj z najdawniejszych familij Toskańskich.
Przepraszam bardzo uczonych biografów, którzy mnie poprzedzili; ale ja pozwolę sobie, sprostować zaraz błąd, który zresztą nie wiele wpływa na wypadki, jakie nastąpią. Ojciec Michała-Anioła nazywał się Ludovic, albo, jeżeli się podoba, Ludwik Buonarroti. Dziad to jego nosił imie Leonarda. Włosi z piętnastego wieku, idąc za zwyczajem starożytnych, obok swego imienia umieszczali imie ojca, które tym sposobem poprzedzało nazwisko. Gdy powszechnie historycy wielkiego artysty, którego życie z kolei opowiedzieć przedsięwziąłem, poniewierali bardzo podestatem Kaprezy, za sprzeciwianie się powołaniu swojego syna, chciałem imie biédnego Leonarda oczyścić z zarzutu, na jaki wcale nie zasłużył, bo już od dawna nie żył, kiedy wnuk jego na świat przyszedł.
Proszę wierzyć, że mnie nie unosi żadna pedanterja; jest to po prostu dobry uczynek.
Messer Ludovico ostatni już miesiąc piastował swój urząd, gdy podobało się niebu obdarzyć go tém dziecięciem, które miało nań sprowadzić tyle trosk i tyle chwały. Wybierał się w drogę, w celu opuszczenia miejsca swego pobytu i powrócenia do swojéj ziemi w Settignano, zaraz po odbytym chrzcie. Późniéj, nie wahał się on poświęcić innych synów swoich zawodowi handlowemu, uważanemu przez Florencjan za jeden z najszlachetniejszych, i któremu oni winni byli po części swoją potęgę. Jednakże dla swego syna starszego poczciwy podestat marzył o przyszłości świetniejszéj, zawodzie wznioślejszym i bardziéj znakomitym. Przeznaczał go za następcę w swoich urzędach cywilnych. Zczasem jego Michaś miał być podestatem, sekretarzem, posłem a może i naczelnikiem jakiéj rzeczypospolitéj! Tak dalekim godny ten człowiek był od myśli, że w swoim rodzie wychowa mularza!...... jak się późniéj wyrażał w naiwnym gniewie.
W życiu wielkich ludzi wszystkiem Opatrzność rządzi! Settignano jest krainą kopalni, gdzie się spotyka więcej rzemieślników, aniżeli uczonych. Jedyna piastunka, jaką można było dać „dla przyszłego urzędnika, była żoną scarpellino. Dziecię silne i czerstwe wzrastało na otwarłem powietrzu i słońcu; w rączkach swoich zgrubiałych przed czasem obracało dłóto i głaz; jego piérwsze krzyki były przytłumione przez skrzyp piły i stuk młotów.
Można sobie przedstawić, jaką żałośną minkę musiało przybrać biedne dziecię, kiedy mu dano płaszczyk na ramiona, birecik na głowę, grammatykę pod pachę i posłano do Messire Francesco d’Urbino uczyć się przypadkowania i czasowania.
Instynktową jest u ojców owa zapamiętałość w zmuszaniu swoich dzieci do wybrania tego właśnie zawodu, do którego najmniéj mają upodobania i usposobienia. Bądź poetą jak Owidiusz albo Petrarka, będą ci ładować głowę prawem rzymskiém i dekretaliami; bądź artystą jak Michał-Anioł albo Cellini, będą cię zmuszać do uczenia się greczyzny, lub do grania na flecie.

Dante, w napadzie wysokiego gniewu zawołał:

„Ma voi torcete alla religione
„Tal ch’era nato a cingersi la spada,
„E fate re di tal ch’e da sermone:
“Onde la traccia yostra é fuor di strada!”

„Lecz wy zwracacie do nabożeństwa tego, „który się urodził do miecza, lecz chcecie zrobić królem tego, który dobry był tylko na kaznodzieję. Dla tego zbaczacie z drogi prawej!“
Z przestrogi nikt nie korzystał, i wszyscy ojcowie będą tak postępować aż do skończenia świata. Ojciec Bounarroti, jakkolwiek był podestatem, nie opierał się długo. To prawda, że miał do czynienia z bardziéj upartym od siebie. Ale z tém wszystkiém i tego poczciwca można jeszcze usprawiedliwić. Wszystkie dzieci zaczynają od rysowania nosów węglem, a wszystkie dzieci nie stają się Michałem-Aniołem. Skoro się niejako przeświadczył o fatalizmie, i o tém, że nieszczęśliwy syn jego przenosił stanowczo pęzel nad szpargały, i kielnię nad pióro, zmienił swe zdanie, zapewne nie bez trudności, z niesmakiem, z uniesieniem, ale dość że zmienił.
Niezaprzeczenie messir Ludovico ciągłych doświadczał przeciwności. W szkole nawet, gdzie się jego syn uczył, był mały swawolnik nazwiskiem Granacci, który mu potajemnie dostarczał wzorów do przerysowywania. Działo się to jakby umyślnie. Pewnego dnia trzpiot ten zbuntował Michała-Anioła i pociągnął z sobą do warsztatu, czyli, jak się dawniéj z większą szlachetnością wyrażano, do sklepu swego nauczyciela. Granacci przedstawił śmiało swego towarzysza Ghirlandajo’wi, który go jak najmiléj przyjął i zapytał, czyby nie mógł pokazać jakiéj próbki. Młody Michał-Anioł, którego charakter z przyrodzenia był lękliwy i dziki, zarumienił się zlekka i spuścił oczy nic nie odpowiedziawszy; lecz będąc ujęty wyrazami zachęcającemu nauczyciela, wydobył nareście z swojéj kieszeni rycinę, koloryzowaną przez siebie z pracą wielką i cierpliwością niesłychaną. Był to sztych Marcina Schoen z Hollandyj, wyobrażający kuszenie S. Antoniego. Przedmiot mógł unieść wyobraźnią młodą i ognistą. Były to gromady szatanów obrzydliwych albo pociesznych, pobudzające świętego pustelnika rzęsistetmi razami kija. Michał-Anioł nietylko nadał nowe życie rycinie, łącząc cienie z kolorami jasnemi, lecz poprawił rysunek podług swego widzimi-się, obrócił dziwacznie kilka postaci, powytrzeszczał oczy, poroztwierał gęby, najeżył kudły, wydatnił miny potępieńców w postawach najdziwaczniejszych i najrozmaitszych, i potrafił z roboty mechanicznéj utworzyć obraz oryginalny i zajmujący. Nauczyciel zdziwiony i nieco zazdrosny téj wczesności geniuszu, przypatrywał się dziełu w milczeniu, zadając sobie pytanie, czyli przez zimną pogardę nie należy mu przytłumić w zarodku sławy, która zagrażała pochłonięciem wkrótce jego własnéj i wielu innych; lecz gdy uwielbienie wzięło górę nad zazdrością, zawołał, że nic nie widział piękniejszego, i wskazując palcem na młodzieńca, dodał z westchnieniem:
„Jest to gwiazda wschodząca, która zaćmi nie jedną, jaka teraz jaśnieje na niebie, uwieńczona światłem i otoczona sateliitami!”
Nazajutrz, Dominik Ghirlandajo pukał do drzwi ex-podestata Kaprezy.
Messir Ludovico przyjął go z tą pełną serdecznością i tą braterską prawie uprzejmością, jaka panowała wówczas pomiędzy wszystkiemi obywatelami jednéj partyi, i która pozwalała im nazywać się słodkiém imieniem sąsiadów, chociaż fizycznie byli oddaleni jeden od drugiego.
„Przyszedłem prosić pana o jedną łaskę, messer Buonarroti, rzekł malarz po zwykłych grzecznościach, i spodziewam się, że mi jéj pan nie odmówisz.”
— Mów mistrzu Ghirlandajo, odrzekł Ludovico tonem małéj zarozumiałości, jaką pozostawia zawsze po sobie piastowanie wyższych urzędów, u ludzi nawet najlepszych i najłagodniejszych. Czy żądasz rady? rozrządzaj do woli mojém doświadczeniem i światłem. Żądasz pomocy? moja familja i moi przyjaciele są na pańskie usługi. Chcesz pieniędzy? mój worek otwarty dla pana.
— Składam tysiączne dzięki, messir, grzeczność pańska dobrze mi jest znaną, i nie omieszkam udać się do jego dobroci, skoro się tylko okoliczność nadarzy. Ale w chwili obecnéj nie przychodzę prosić ani o radę, ani o pomoc, ani o pieniądze.
— Czegóż więc sobie życzysz mistrzu Ghirlandajo?
Artysta wahał się chwilkę wprzód nim zaczął traktować o przedmiocie, delikatnéj nieco materyi, ze względu na uporczywe usposobienie starego szlachcica. Lecz, ukrywając swoje niepokoje pod postacią najbardziéj naturalną, jaką tylko mógł przybrać, dodał tonem mniej więcej poufałym.
„Przychodzę prosić pana o syna, ażeby z niego zrobić artystę.”
Na propozycją tak niespodziewaną, podestat podskoczył na krześle i zapałał chęcią gwałtowną wyrzucenia swego sąsiada za okno. Lecz tłumiąc w sobie natychmiast gniew przez jedną z tych zmian nagłych, które zupełnie dadzą się usprawiedliwić u ojca Michała-Anioła, kazał zawołać swego syna, rzucił na niego spojrzenie] pełne nieokreślonego wyrazu, i nie przemówiwszy ani słowa do malarza zdziwionego, który nie pojmował zgoła téj pantominy, i poczynał żywo pragnąć znajdować się gdzie indziéj, zbliżył się do stołu, umoczył pióro w kałamarzu i zabrał się do pisania na pergaminie, powtarzając głośno wyrazy, w miarę tego jak je kreślił.
„Roku tysiąc czterysta ośmdziesiąt ósmego, dnia pierwszego kwietnia, ja Ludwik, syn Leonarda Buonarroti, umieszczam swego syna Mi»chała-Anioła u Dominika i Dawida Ghirlandajo’w, na trzy lata, licząc od dnia dzisiejszego, na warunkach następujących: rzeczony Michał-Anioł „zobowiązuje się pozostawać u swoich mistrzów, „podczas tych trzech lat, w stopnia ucznia, dla wyćwiczenia się w malarstwie i wykonywania nadto wszystkiego tego, co mu jego melrowie rozkażą, a w nagrodę za jego usługi, Dominik i Dawid wypłacą mu kwotę dwudziestu czterech florenów, sześć pierwszego roku, ośm drugiego i dziesięć ostatniego; w ogóle dziewięćdziesiąt sześć liwrów.”
„A teraz, mistrzu Ghirlandajo, dodał głosem o ile mógł stałym, racz mi zapłacić dwanaście liwrów, jako pierwszą ratę z żołdu mego syna. Oto mój kwit.”
Przy tych wyrazach, Buonarroti jaśniał istotnie wzniosłem uczuciem godności, zaparcia się, boleści. Brutus, podpisując wyrok śmierci swego dziecięcia, nie mógł mieć innego głosu, innego spojrzenia!
Ghirlandajo pośpieszył wypłacić kwotę umówioną, nie mając zamiaru zbytecznymi słowy bardziéj rozjątrzać drażliwego arystokratę i interes był załatwiony.
Podestat powstał z powagą, odprowadził gościa aż do drzwi, i wskazując na syna gestem godnym i surowym, rzekł:
„Możesz pan wziąść z sobą tego chłopca, i zrobić z nim, co się tylko panu podoba; odtąd do pana należy.”
Co do Michała-Anioła, ten jednym susem zeskoczył ze schodów ojcowskich, i wyszedłszy na ulicę rzucił na wiatr togę, na znak święta i radości.







  1. Podestat, urzędnik miejski w niektórych miastach włoskich. — P. T.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Alojzy Kuczyński.