Mgła (Unamuno)/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Unamuno
Tytuł Mgła
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. Niebla
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

Burza, która rozpętała się w duszy Augusta, zmieniła się wreszcie w straszliwy spokój. August postanowił odebrać sobie życie, aby skończyć z sobą, jako ze źródłem swoich cierpień. Lecz zanim wykonał swój zamiar, przyszła mu do głowy myśl, aby się naradzić ze mną, autorem tego opowiadania.[1] August czytał jeden z moich artykułów, który przelotnie mówi o samobójstwie, i ta lektura sprawiła tak wielkie na nim wrażenie, że przed śmiercią chciał mnie jeszcze koniecznie poznać i pomówić ze mną choćby przez chwilę. Wybrał się więc w podróż do Salamanki[2], gdzie mieszkam już od lat dwudziestu.
Gdy mnie zawiadomiono o jego wizycie, uśmiechnąłem się sarkastycznie i kazałem poprosić go do mego gabinetu. Wsunął się jak cień; spojrzał na mój portret olejny, który wisi nad szafą bibljoteczną i na znak dany mu przezemnie, usiadł w fotelu.
Zaczął mówić o mych pracach literackich, bardziej, lub mniej filozoficznych. Mówił o mej twórczości z głębokiem znawstwem, nie omieszkał także pochwalić mnie; później zaczął opowiadać o swem życiu i swych nieszczęściach.
Przerwałem mu, nadmieniając, że trudzi się niepotrzebnie, ponieważ znam lepiej od niego historję jego życia i n?a dowód, opowiedziałem mu kilka najintymniejszych szczegółów.
Spojrzał na mnie z przestrachem, jakby się znalazł oko w oko z jakąś nadprzyrodzoną istotą. Zbladł, zmienił się na twarzy, zaczął drżeć febrycznie.
— To nie do wiary — powtarzał — to nie do wiary! Uszom swoim nie wierzę! Nie wiem, czy to jawa, czy sen?
— Ani jawa, ani sen — odpowiedziałem mu.
— Nie rozumiem, nie rozumiem! Ponieważ jednak wydaje mi się, że pan wie o mnie tyle, ile ja sam wiem o sobie, więc odgaduje pan prawdopodobnie także moje zamiary?
— Tak, mój drogi — zacząłem, zwracając się do niego przez „ty“, i wymawiając to „ty“ tonem arbitralnym — zdruzgotany swemi nieszczęściami, powziąłeś szatański zamiar odebrania sobie życia.
Biedny August trząsł się, jak epileptyk. Spróbował podnieść się z krzesła, prawdopodobnie po to, aby rzucić się do ucieczki, ale siły odmówiły mu posłuszeństwa.
— Nie ruszysz się stąd — powiedziałem rozkazującym tonem.
— Ależ... ja... bełkotał August.
— Nie zabijesz się, nie będziesz mógł się zabić, choćbyś nie wiem jak tego chciał.
— Jakto? — wykrzyknął, jakby mi chciał zaprzeczyć.
— Czego potrzeba na to, aby ktoś mógł sobie odebrać życie? — zapytałem.
— Odwagi — odpowiedział.
— Nie! Przedewszystkiem ten, który ma sobie odebrać życie, musi być człowiekiem żyjącym.
— Naturalnie!
— A ponieważ ty nie żyjesz!
— Jakto, nie żyję? Czyżbym już umarł? I August instynktownie jął dotykać ręką swego ciała.
— Nie, nie o to mi chodzi. Przed chwilą powiedziałem, że ani śnisz, ani nie śnisz, teraz dodaję, że nie jesteś ani żywy, ani martwy!
— Może mi pan nareszcie raz po wszystkie razy wytłumaczy, o co panu chodzi? Na miłość Boską, niech pan przestanie igrać ze mną! — błagał August. Dzisiejszego rana słyszałem tyle, że mi się już miesza w głowie i obawiam się, abym nie zwarjował...
— Prawda polega na tem, mój Auguście — rzekłem słodkim głosem — że nie możesz się zabić, ponieważ nie istniejesz.
— Ja nie istnieję? — wykrzyknął.
— Istniejesz tylko jako osoba fikcyjna, jesteś wyrazem mojej imaginacji i imaginacji czytelników, którzy czytają o twych przejściach i przygodach, spisanych przezemnie. Jesteś tylko bohaterem noweli, czy też nivoli. Teraz poznałeś już zagadkę swego istnienia.
Usłyszawszy te słowa, biedny człowiek spojrzał na mnie spojrzeniem, od którego oczy w słup idą, później nagie opanował się, uspokoił, oparł łokcie na poręczy fotela, uśmiechnął się i rzekł, cedząc powoli słowa:
— Czy przypadkiem nie myli się pan, don Miguelu? Czy nie mamy tu do czynienia z czemś wręcz przeciwnem?
— Z czemś wręcz przeciwnem?... nie rozumiem!
— Może to pan, a nie ja, drogi don Miguelu, może to pan jest właśnie istotą fikcyjną, istotą, która w świecie rzeczywistym nie istnieje... może pan jest tylko pretekstem, potrzebnym na to, aby moja historja mogła się pojawić na świecie?...
— A to sobie dobre! — krzyknąłem ze złością w głosie.
— Niech się pan nie obraża, panie de Unamuno, niech pan siedzi spokojnie. Wyraził pan wątpliwość co do mego rzeczywistego istnienia.
— Nie mam żadnych wątpliwości... mam pewność absolutną, że istniejesz tylko w mojej twórczości powieściowej.
— W takim razie niech się pan nie gniewa, że ja z kolei mogę wątpić nietyle w swoją, ile w pańską egzystencję. Czy to nie pan, nie pan, don Miguelu, powtarzał kilkakrotnie, że Don Quichote i Sancho Pancha są nie tylko rzeczywiści, ale bardziej rzeczywiści, niż Cervantes.
— Nie przeczę... ale moją ideą, gdy to mówiłem... było...
— Pozostawmy pańskie idee na stronie i przejdźmy do innej rzeczy. Gdy człowiek leży w łóżku i śni o czemś, co będzie istniało przedewszystkiem, według pana: jego sen, czy też jego świadomość, która śni?
— A jeżeli ten, który śni, śni, że istnieje? — wtrąciłem.
— W tym wypadku, drogi don Miguelu, proszę się zastanowić, w jaki sposób on by istniał? Czy jako człowiek, który śni, czy też, jako sen sam w sobie, sen, sam przez się? Proszę także zważyć, że rozpocząwszy dyskusję ze mną, już przez to samo dał pan dowód, że uznaję pan, iż istnieję, zupełnie niezależnie od pana.
— Nie, nie, odpowiedziałem z pośpiechem. Ja muszę dyskutować! Nie mógłbym żyć bez dyskusji. Gdy niema nikogo, ktoby mógł dyskutować ze mną, lub mnie przeczyć, wymyślam kogoś w mojej duszy! Moje monologi są dlatego dialogami.
— I odwrotnie, dialogi, które pan fabrykuje, są tylko monologami.
— Możliwe! Ale mówię ci i powtarzam po raz setny, że poza mną nie istniejesz...
— A ja ucieram się, że pan istnieje tylko w zależności odemnie i od tych typów, o których pan sądzi, że pan je stworzył. Jestem przekonany, że don Firmin, don Avito Carrascal, czy Wiktor są tego samego zdania!
— Nie mów mi teraz o nich!
— Dobrze! Zmieńmy temat rozmowy. Co pan myśli o mojem samobójstwie?
— Ponieważ istniejesz tylko w mojej wyobraźni, ponieważ możesz myśleć i robić tylko to, co mi się podoba i ponieważ nie podoba mi się, abyś się miał zabić, więc nie zabijesz się! Zrozumiano?
— Ten sposób mówienia: „ponieważ mi się tak podoba“ jest bardzo hiszpański, ale bardzo mało uprzejmy, don Miguelu.
Przypuśćmy nawet, że pan ma rację, że ja w istocie nie istnieję, że jestem tylko istotą fikcyjną, wytworem pańskiej fantazji romantycznej, to jeszcze wcale nie dowód, abym się miał stosować do pańskich kaprysów i widzimisię, abym miał ulegać we wszystkiem pańskiej imaginacji. Istoty fikcyjne mają także swoją logikę wewnętrzną...
— Tak, tak... znam tę piosenkę!
— Romansopisarz, czy dramaturg nie mogą czynić tego, co im się podoba z osobą, stworzoną przez siebie. Także i fikcyjna istota powieściowa nie może, według reguł sztuki, uczynić ze sobą tego, co jej przyjdzie raptem do głowy... musi się liczyć z czytelnikami, którzy spodziewają się i oczekują pewnych rzeczy, a pewnych nie!
— Tak... fikcyjna istoto z powieści... to możliwe!...
— A więc?
— Ale nie fikcyjna istota z „nivoli“!...
— Pozostawmy te błazeństwa, które mnie obrażają! Wiem, że mam swój charakter, swoją indywidualność, swoją logikę wewnętrzną i nie wchodząc w to, czy mam to wszystko od pana, czy nie od para, stwierdzam, że moja logika wewnętrzna prowadzi mnie do samobójstwa.
— Mylisz się:
— Dlaczego miałbym się mylić? Na czem polega mój błąd? Ponieważ najtrudniejszą sztuką jest sztuka poznania samego siebie, więc możliwe zresztą, że się mylę, że samobójstwo nie będzie najlogiczniejszem w tym wypadku rozwiązaniem... ale proszę mi tego dowieść, proszę dowieść!!!
— Jeżeli poznanie samego siebie jest sztuką, tak trudną, to sztuką jeszcze trudniejszą, jest...
— Co?
August uśmiechnął się drwiącym uśmiechem i rzekł powoli, akcentując każde słowo:
— Sztuką jeszcze trudniejszą, jest dla romansopisarza, czy dramaturga poznanie protagonistów, których tworzy, a raczej o których jest przekonany, że ich tworzy!
Zaniepokoiły mnie trochę te polemiczne racje Augusta. Zacząłem tracić cierpliwość.
— Gdyby pan mi nawet dał to życie fikcyjne, o którem pan mówi, nie będzie pan w stanie przeszkodzić teraz memu samobójstwu. Że się panu to nie podoba — to jeszcze mało: Nie będę się liczył z pańskiemi kaprysami!
— Dosyć tego! — krzyknąłem, uderzając pięścią w stół. Milcz! Nie będę słuchał dłużej twoich impertynencyj. Rozpanoszyłeś się zabardzo! Znudziłeś mi się już; zresztą nie wiem, co mam dalej robić z tobą? Życia sobie nie odbierzesz, natomiast ja ciebie zabiję! Umrzesz wkrótce, umrzesz za kilka dni.
— Co takiego? — wrzasnął August, zrywając się na równe nogi. Pan chce, abym umarł, pan chce mnie zabić?
— Tak zrobię, tak, że umrzesz!
— Nigdy, nigdy, nigdy! — zawołał z uniesieniem.
— Ach, więc! — rzekłem, spoglądając na Augusta z wściekłością i politowaniem zarazem — chciałbyś odebrać sobie życie, a nie chcesz, abym ja cię zabił?
— Tak, gdyż to nie jest jedno i to samo.
— Istotnie, słyszałem o faktach analogicznych: pewien kandydat na samobójcę, uzbrojony w rewolwer wyszedł nocą z domu, z zamiarem odebrania sobie życia. Napadli na niego złodzieje. Jednego z nich zabił, pozostałych zmusił do ucieczki, i widząc, że kupił swoje życie za cenę innego życia, zrezygnował ze swoich projektów.
— To zupełnie zrozumiale! Istotą rzeczy było odebrać życie komukolwiek, zabić kogoś, a ponieważ taki ktoś się znalazł, więc pocóż kandydat na samobójcę miał jeszcze mordować samego siebie? Większość samobójców to niedoszli mordercy. Zabijają samych siebie, ponieważ brak im odwagi do zabicia innych.
— Teraz rozumiem cię, Auguście! Gdybyś miał odwagę zabić Eugenję, lub Maurycego, nie myślałbyś o popełnieniu samobójstwa... nieprawdaż?
— O nich nie myślałem...
— A więc o kim?
— O panu!
— Co takiego? — wrzasnąłem, podnosząc się z krzesła. Co takiego? Masz zamiar zabić mnie? Ty, ty? Ty chcesz mnie zabić?
— Niech pan siada i zachowuje się spokojnie. Czy pan sądzi, że to poraz pierwszy istota fikcyjna, jak mnie pan nazywa, chce zabić tego, kto dał jej to życie fikcyjne?...
— Ach, tego już nadto... wykrzyknąłem, przechadzając się po gabinecie... to przechodzi wszelkie granice... to...
— ..Zdarza się tylko w powieściach — dodał August z nonszalancją.
— Zamilcz! Przybywasz do mnie po radę, a zaczynasz od dyskusji na temat mojego istnienia... Powtarzam ci, że mogę uczynić z tobą, co mi się będzie podobało, tak, co mi się będzie podobało.... co mi...
— Niech pan nie będzie tak bardzo Hiszpanem, don Miguelu!
— Idjota! Właśnie, że jestem i będę Hiszpanem, Hiszpanem z urodzenia, wychowania, z ciała, z ducha, z języka, a nawet z profesji; nadewszystko i przedewszystkiem Hiszpanem. Moją religją jest kult Hiszpanji, niebo, w które wierzę, jest nieśmiertelnem niebem Hiszpanji, a moim Bogiem, jest Bóg hiszpański, Bóg Don Quichota, Bóg, który powiedział po hiszpańsku: „Niech się stanie światło!“.
— Więc cóż z tego? — rzekł August, sprowadzając mnie do rzeczywistości.
— Mówisz, że chcesz mnie zabić? Ty, ty chcesz mnie zabić? Ja mam umrzeć zabity przez jednego z moich tworów? Żeby poskromić twoje zuchwalstwo, żeby zniweczyć w zarodku te anarchistyczne, rozkładowe teorję, które wygłaszasz, postanawiam, że masz umrzeć. Powróciwszy do domu, umrzesz.
Umrzesz, mówię ci, umrzesz!
— Na miłosierdzie Boskie — wykrzyknął August, błagalnym głosem. Stracił pewność siebie i zbladł ze strachu.
— Twoje błagania nie zdadzą się na nic! Umrzesz!
— Ale ja chcę żyć, don Miguelu, chcę żyć!
— Czy nie miałeś zamiaru odebrania sobie życia?
— Jeżeli o to chodzi, to gotów jestem przysiąc panu, że się nie zabiję, że nie odbiorę sobie tego życia, które mi dał Bóg i pan... Przysięgam! Teraz, gdy pan chce mnie zabić, pragnę żyć!!!
— Ech... takie tam życie! — wykrzyknąłem.
— Jakiekolwiekby było! Chcę żyć... gdyby mnie nawet jeszcze raz oszukano, gdyby jakaś inna Eugenja znowu mi rozdarła serce. Chcę żyć, chcę żyć!...
— To niemożliwe!
— Chcę żyć, chcę żyć i być sobą!!!
— To niemożliwe, powtarzam!
— Zaklinam pana, dom Miguelu, zaklinam pana na miłość pańskich dzieci, na miłość pańskie; żony, zaklinam na wszystko, co jest panu drogie! Niech pan sobie wyobrazi, że pan, to nie jest pan... że pan ma umrzeć!...
Rzucił się przedemną na kolana, błagając:...
„Don Miguelu! Ja chcę żyć, chcę żyć!!...“
— To niemożliwe, Auguście — rzekłem biorąc go za rękę, aby go podnieść, — to niemożliwe: Już o tem napisałem, a to, co napiszę jest zawsze nieodwołalne. Nie wiem zresztą, co miałbym zrobić z tobą? Bóg, gdy nie wie, co z nami począć, zabija nas. I nie zapominaj, że miałeś zamiar zabić mnie...
— Ależ, dom Miguelu!...
— Dość! Wiem, co mówię! Obawiam się, że w istocie, gdybym ci prędko życia nie odebrał, gotów byłbyś mnie zgładzić!
— Czyśmy się jednak nie zgodzili, że...
— To niemożliwe, Auguście, niemożliwe! Twoja godzina wybiła! Napisałem już o twojej śmierci i nie myślę niczego zmieniać. Umrzesz!
— Lecz... na miłość Boga...
— Niema tutaj żadnego „lecz“... Idź już sobie...
— A więc, nie? — rzekł August. A więc, nie? To jest pańska odpowiedź ostateczna? Nie chce pan, abym był sobą, abym się wyłonił wreszcie z mgły mego życia, nie chce pan, abym żył, czuł, myślał?
Mam umrzeć, jako istota fikcyjna? A więc dobrze, mój panie de Unamuno!...
Ale pan także umrze, pan także obróci się się w proch, z którego pan powstał... Bóg przestanie pana śnić! Umrze pan, tak, umrze pan, choćby pan nie chciał umierać. Umrą także wszyscy ci, którzy będą czytali tę historję... wszyscy, wszyscy umrą... i żaden nie pozostanie.
Oni wszyscy są także istotami fikcyjnemi, tak, jak ja.
Wszyscy umrą, wszyscy. Mówię to panu ja, August Perez, istota fikcyjna, fikcyjna tak, jak pan. Ponieważ pan don Miguelu, pan, mój twórca, jest także tylko istotą powieściową, istotami powieściowemi są pańscy czytelnicy, i ja August Perez pańska ofiara, jestem istotą powieściową.
— Moja ofiara?
— Tak, pańska ofiara! Stworzył mnie pan, aby mnie później zabić! Pan także umrze! Ten, który tworzy, tworzy siebie, a ten, który tworzy siebie, umiera! Umrze pan, don Miguelu, umrze pan. Umrą wszyscy ci, którzy mnie tworzą w swoje] myśli. Skore już tak trzeba, to chodźmy umierać!

Wypchnąłem go lekko za drzwi. Zszedł po schodach z pochyloną głową. Później dotknął się instyktownie rękami, jakby się chciał upewnić, czy jeszcze żyje? Osuszyłem ukradkiem łzę, która błysnęła w mem oku...




  1. Cały ten rozdział dowodziłby wpływu twórczości Pirandella na twórczość Unamuna. Jednakże „Mgła“ jest chronologicznie wcześniejsza od „Sei personaggi in cerca d’autore“. Powieść powstała w r. 1914, t. j. wówczas, kiedy Pirandello, jako autor bajek i nowel był jeszcze bardzo mało znany.
  2. Małe, średniowieczne miasto hiszpańskie. Unamuno był profesorem literatur klasycznych na uniwersytecie w Salamance, a także przez lat kilka rektorem tego uniwersytetu





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Unamuno i tłumacza: Edward Boyé.