Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, mój drogi — zacząłem, zwracając się do niego przez „ty“, i wymawiając to „ty“ tonem arbitralnym — zdruzgotany swemi nieszczęściami, powziąłeś szatański zamiar odebrania sobie życia.
Biedny August trząsł się, jak epileptyk. Spróbował podnieść się z krzesła, prawdopodobnie po to, aby rzucić się do ucieczki, ale siły odmówiły mu posłuszeństwa.
— Nie ruszysz się stąd — powiedziałem rozkazującym tonem.
— Ależ... ja... bełkotał August.
— Nie zabijesz się, nie będziesz mógł się zabić, choćbyś nie wiem jak tego chciał.
— Jakto? — wykrzyknął, jakby mi chciał zaprzeczyć.
— Czego potrzeba na to, aby ktoś mógł sobie odebrać życie? — zapytałem.
— Odwagi — odpowiedział.
— Nie! Przedewszystkiem ten, który ma sobie odebrać życie, musi być człowiekiem żyjącym.
— Naturalnie!
— A ponieważ ty nie żyjesz!
— Jakto, nie żyję? Czyżbym już umarł? I August instynktownie jął dotykać ręką swego ciała.
— Nie, nie o to mi chodzi. Przed chwilą powiedziałem, że ani śnisz, ani nie śnisz, teraz dodaję, że nie jesteś ani żywy, ani martwy!
— Może mi pan nareszcie raz po wszystkie razy wytłumaczy, o co panu chodzi? Na miłość Boską, niech pan przestanie igrać ze mną! — błagał August. Dzisiejszego rana słyszałem tyle, że mi się już miesza w głowie i obawiam się, abym nie zwarjował...
— Prawda polega na tem, mój Auguście —