Przejdź do zawartości

Mgła (Unamuno)/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Unamuno
Tytuł Mgła
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. Niebla
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

August drżał, jakby go za chwilę mieli zaprowadzić na miejsce stracenia. Pragnął zerwać się z krzesła — biegać po salonie, gestykulować, krzyczeć, błaznować, byleby tylko zapomnieć.
Ani donia Ermelinda, ani mistyczny i teoretyczny anarchista, don Firman, nie mogli go uspokoić.
— Zawołam ją do salonu, zobaczycie się, poznacie, i pierwsze lody będą przełamane. Stosunki tego rodzaju muszą się zaczynać zawsze od zawarcia osobistej znajomości — nieprawdaż?
— Oczywiście, proszę pani — odpowiedział August, obecny, ale duchem nieprzytomny — pierwszym krokiem jest zawarcie znajomości.
— Jestem przekonana, że gdy pana pozna... Co tu dużo gadać! Sprawa jest zupełnie jasna.
— Nie tak znów jasna, moja droga wtrącił don Firmin. Niezbadane są drogi przeznaczeń! Nie będę zabierał głosu w tej kwestji, czy przed ślubem najeży, lub choćby wypada się znać. Jedyną, prawdziwą, skuteczną znajomością, jest znajomość „post nupitas“, Niejednokrotnie tłumaczyłem ci już, Ermelindo, co oznacza słowo „znać“ w języku biblijnym. I wierzaj mi, że niema bardziej treściwego, i istotnego poznania, jak te nawskroś przenikające poznanie...
— Skończ ze swemi teorjami.
— Znajomość, Ermelindo...
Zadźwięczał dzwonek u drzwi.
— To ona — zawołał wuj głosem tajemniczym.
August poczuł, że fala ognia zalała go od stóp do głowy. Serce waliło mu w piersiach. Drzwi otworzyły się, później rozległ się odgłos pośpiesznych i rytmicznych kroków.
— Pójdę i poproszę ją tutaj — rzekł don Firmin, podnosząc się z krzesła.
— Nie, nie, zawołała donia Ermelinda, dzwoniąc na służącą.
— Proszę powiedzieć pannie Eugenji, aby przyszła do salonu!
Zapadło milczenie. Donia Ermelinda, don Firmin i August czynili wrażenie współwinowajców. A August myślał: „Czy będę zdolny znieść tak wielkie wrażenie? Czy nie stanę się czerwony, jak kogut, i biały, jak śnieg? Czy serce mi nie pęknie w piersiach?“.
Rozmyślania przerwał mu lekki szmer, podobny do szmeru skrzydeł gołębia, zrywającego się do lotu. Krótkie i suche: och i ach! Oczy Eugenji i jej twarz, twarz, która była wcieleniem wiosennej świeżości życia... Postać tak powiewna i wiotka, jakby wcale nie dotykała ziemi. Mistyczne światło rozlało się po komnacie. August poczuł, że jest spokojny, straszliwie spokojny. Jakaś przemożna siła przykuła go do krzesła, zapomniał o sobie, zapomniał o całym świecie, zatracając się w światłości tych promiennych oczu.
Usłyszawszy słowa Ermelindy... „nasz przyjaciel pan August Perez“, ocknął się, wstał z krzesła i próbował się uśmiechnąć.
— Pozwól, Eugenjo! Nasz przyjaciel, pan August Perez, który cię oddawna poznać pragnie.
— Ten pan, który uratował kanarka?
— Ten sam, proszę pani — rzekfł August, zbliżając się i wyciągając rękę. „Jej dłoń z pewnością parzy jak ogień“ — pomyślał.
Jednak omylił się. Ręka jego dotknęła ręki białej i zimnej, jak lód.
Eugenja usiadła.
— „Ten pan“. „Ten pan“ — myślał August gorączkowo. „Ten pan“? Nazywać mnie w taki sposób? To zły prognostyk.
— Pana Augusta poznaliśmy dzięki szczęśliwemu przypadkowi...
— Wiem... kanarek!
— Niezbędne są drogi przeznaczeń — rzekł sentencjonalnie don Firmin.
— Jest on synem donia Soledad, którą dobrze znałam i ceniłam ogromnie. Zaznajomiwszy się i zaprzyjaźniwszy się z nami, chciał pan August z koleji i ciebie poznać, Eugenjo...
— Chciałem panią poznać, aby jej złożyć mój hołd powinny.
— Hołd?...
— Jako pianistce!
— Ach!... tak!!
— Wiem, jak bardzo kocha pani sztukę.
— Sztukę? Jaką? Czy muzykę?
— Oczywiście!
W takim razie wprowadzono pana w błąd, don Auguście.
— „Don Auguście... don Auguście“ — pomyślał August. Zły prognostyk ten „don“, może jeszcze gorszy, niż „ten pan“. Później dodał głośno:
— Nie lubi pani muzyki?
— Zapewniam pana, że jej znosić nie mogę.
Liduvina miała jednak rację — pomyślał August. Ta, gdy wyjdzie zamąż i gdy mąż zapewni jej byt, napewno nigdy nie dotknie pianina...
— Ponieważ jednak „vox populi“ głosi że pani jest znakomitą nauczycielką.
— Staram się wypełniać jaknajlepiej moje obowiązki zawodowe. Muszę pracować na kawałek chleba.
— ...No, no... jeśli chodzi o pracę na kawałek chleba — dodał don Firmin.
— ...Fan August jest już o wszystkiem poinformowany — rzekła donia Ermelinda.
— O wszystkiem? A o czemże to, jeśli wiedzieć wolno? — spytała ostro Eugenja.
— O hipotece!
— Jakto? — wykrzyknęła Eugenja, zrywając się z fotelu. Jakto? Co to ma znaczyć? Czy mogę wiedzieć o celu tej wizyty?
— Mówiłam ci już, moje dziecko, że pan August chciał cię poznać. Nie unoś się tak.
— Ale...
— Proszę nie gniewać się na swoją ciotkę, panno Eugenjo! Doprawdy, nie ma pani racji... Proszę także wierzyć, że ani jednem słówkiem nie starałem się wydobyć od pani cioci tych zwierzeń o hipotece, o pani zamiłowaniach do pracy, o pani poświęceniu... ja tylko...
— Pan odniósł tylko klatkę z kanarkiem, nieprawdaż? — i to w kilka dni po wysłaniu do mnie tego listu!
— Tak... istotnie, muszę przyznać...
— A więc proszę przyjąć do wiadomości, że odpowiedź na ten list dam panu wtedy, kiedy mi się będzie podobało. Teraz zaś muszę już niestety pożegnać pana!
— A to dopiero charakter, to energją! — zawołał don Finmm. Z nią to nie przelewki. Kobieta przyszłości! Prawdziwa kobieta przyszłości! Takie kobiety, przyjacielu Auguście, zdobywa się tylko pięścią, tylko pięścią i kijem...
— Panno Eugenjo... szepnął błagalnie August, zbliżając się do niej.
Eugenja wyciągnęła doń rękę na pożegnanie, rękę białą i zimną, jak lód.
Gdy odwróciła się do niego plecami, gdy znikły jej oczy, będące źródłem tajemniczego, duchowego światła, August poczuł w głowie nieznośny szum. Serce tłukło mu się w piersiach, jak kanarek w klatce.
— Czy pan się niedobrze czuje? — zapytał don Firmin.
— Co to za straszna dziewczyna! Mój Boże, cóż za straszna dziewczyna! — wykrzyknęła donia Ermelinda.
— Nadzwyczajna, niepospolita, bohaterska! Kobieta, prawdziwa kobieta! — zawołał August.
— I ja tak sądzę! — dodał wujaszek.
— Proszę mi wybaczyć! Pomyliłem się! Ta mała — to prawdziwy jeż! Twardy to będzie orzech do zgryzienia!
— Ależ ja jestem zachwycony, jestem zachwycony, proszę pani! Ta nadzwyczajna niezależność charakteru! Ta siła woli, której mi tak brak. Właśnie takiej kobiety mi potrzeba.
— Tak, panie, tak... deklamował anarchista. Eugenja jest kobietą przyszłości!
— A ja jaka jestem? — zapytała donia Ermelinda.
Ty dobra byłaś sto, albo dwieście lat temu: Widzę, że nie poszły na marne moje nauki o przyszłem społeczeństwie i o kobiecie przyszłości — nie darmo wpajałem w nią postępowe teorję anarchizmu, anarchizmu bez bomb.
— Obawiam się, że, gdyby co do czego przyszło, Eugenia gotowaby była rzucać bomby!
— A gdyby nawet? — prowokował August.
— Nie! Eugenja nie jest do tego zdolna — rzekł wuj.
— Sądzę, że, mimo niestosownego zachowania się Eugenji, nie zrezygnuje pan ze swych projektów po tej pierwszej porażce? — zapytała donia Ermelinda.
— Oczywiście, że nie, proszę pani! Nie złożę broni, tem usilniej walczyć zacznę!
— A więc do czynu! Niech pan pamięta, że jesteśmy pańskimi sprzymierzeńcami, że może pan nas odwiedzać zawsze, kiedy się tylko panu podoba, nie zważając na to, czy Eugenja będzie się krzywiła, czy nie!
— Przecież Eugenja nie wyrażała wcale swego niezadowolenia z powodu wizyty pana Augusta — zauważył don Firmin. Takie Kobiety zdobywa się siłą, mój przyjacielu. Pięścią i kijem! Gdy pan ją lepiej pozna, przekona się pan sam najlepiej, z jakiej jest ulepiona gliny.
— Teraz pożegnam państwa — rzekł August.
Don Firmin odciągnął Augusta na stronę i rzekł: „Zapomniałem panu powiedzieć, że, pisząc do Eugenji, powinien pan pisać jej imię przez j, a nie przez g. Eujenja Domingo... A del Arco przez k. Lugenja Domingo del Arko“.
— Dlaczego?
— Oczekując na lepsze czasy, gdy esperanto stanie się jedynym językiem ludzkości, winniśmy używać w języku hiszpańskim ortografji fonetycznej. Śmierć literze c Za, ze zi, zo przez literę z, ka, ke, ki, ko przez k. I precz z tem przeklętem h. H to absurd, reakcja, wstecznictwo, wieki średnie! Precz z h, powtarzam!
— A więc jest pan także fonetykiem?
— Dlaczego powiedział pan „także“?
— Miałem na myśli anarchizm, esperantyzm.
— Wszystko się łączy, proszę pana, wszystko się łączy. Anarchizm, esperantyzm, spirytyzm, wegetarianizm, fonetyzm! Jedno z drugiego wypływa! Śmierć władzy! Precz z językową wieżą Babel!
Precz z literą h!... Żegnam pana!“.
August wyszedł na ulicę z uczuciem, że z barków spadł mu nieznośny ciężar. Było mu radośnie na duszy. Świat wydawał mu się większy, powietrze przezroczystsze, niebo bardziej błękitne. Czuł się, jak nowonarodzony. Oddychał swobodnie poraź pierwszy.
W głębi duszy dzwonił mu głos matki: „Ożeń się“. Wszystkie kobiety, które spotykał, wydawały mu się piękne, bardzo piękne. Nie było wśród nich ani jednej brzydkiej. Świat rozjaśnił się dla niego nowem światłem, tajemniczem światłem dwóch wielkich gwiazd, które jarzyły się na dalekiem sklepieniu niebios. Zaczynał odnowa poznawać świat. Później ni stąd, ni zowąd zagłębił się w rozmyślania nad związkiem między pierwszym grzechem a wygnaniem naszych praojców z raju, którzy skosztowali owocu z drzewa dobra i zła.
Rozmyślał także nad teorjami don Firmina, dotyczącemi „poznania“.
Gdy otworzył drzwi swego mieszkania i stanął na progu, Orfeusz jął mu się łasić u nóg. August pogłaskał psa i rzekł: „Zaczęliśmy nowe życie“ Orfeuszu! Czy nie widzisz, że świat się zwiększył, że powietrze jest przezroczystsze, a niebo błękitniejsze? Ach, Orfeuszu! Gdy ją zobaczysz, gdy ją poznasz! Zaczniesz żałować, że jesteś tylko psem, tak jak ja żałuję, że jestem tylko człowiekiem! Ale powiedz mi, Orfeuszu, w jaki sposób wy, psy, możecie wiedzieć, że nie grzeszycie, skoro w waszej świadomości nie tkwi pojęcie grzechu? Świadomość, której brak pojęcia grzechu, nie jest świadomością“.
Podając mi kolację, Liduvina zaczęła go bacznie obserwować.
— Dlaczego na mnie tak patrzysz, Liduvino?
— A bo się pan zmienił.
— Jakto?
— Zmienił się pan na twarzy. Lepiej pan teraz wygląda.
— Sądzisz?
— Tak! A jak tam poszło z tą pianistką? Dobrze? Nieprawdaż?
— Liduvino, Liduvino!
— Niech się pan na mnie nie gniewa! Przecież mi chodzi tylko o pana szczęście.
— A czy ty wiesz, Liduvino, co to jest szczęście?
— Tak, to prawda — rzekła kucharka z westchnieniem.
I oboje wbili wzrok w ziemię, tak, jakby tajemnica szczęścia uciekła im pod podłogę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Unamuno i tłumacza: Edward Boyé.