Przejdź do zawartości

Mgła (Unamuno)/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Unamuno
Tytuł Mgła
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. Niebla
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Nazajutrz rano w brudnej suterenie, należącej do Małgorzaty, Eugenja rozmawiała z jakimś młodym człowiekiem. Stróżka opuściła dyskretnie tę norę i, stanąwszy przed bramą, rozkoszowała się świeżem powietrzem. „Musimy zerwać, Maurycy — mówiła Eugenja. Tak dłużej trwać nie może, zwłaszcza wobec tego, co się stało wczoraj, a o czem ci już opowiadałam“.
— Powiedziałaś jednak, że człowiek, który się o ciebie stara, niezbyt dobrze ma w głowie. Głupiec, niedojda... księżycowy kawaler!!
— Tak, ale ma pieniądze, a ciotka nie daje mi spokoju!
— Wskaż mu drzwi.
— Chcesz, abym go przepędziła? Skąd? Z domu mego wuja? A jeśli wujostwo uważają go za swego przyjaciela?
— Nie zwracaj na niego uwagi!
— Napewno będzie przyłaził z wizytami właśnie w tych godzinach, gdy jestem w domu. Gdybym się nawet zamykała w swoim pokoju — na niewiele się to zda! Będzie ze siebie robić męczennika.
— Niech robi!
— Nie mogę odmówić jałmużny żebrakom, zwłaszcza żebrakom, którzy proszą oczami. Gdybyś zobaczył, jak on patrzy na mnie!
— Nudzi cię?
— Tak nudzi mnie okropnie. Muszę mu nawet powiedzieć o tem.
— Zapewne brak ci odwagi?
— Nie dość głupstw. Nie obawiam się nikogo ani niczego! Liczę się tylko z tobą.
— Wiem o tem — rzekł Maurycy z przekonaniem i dumą, kładąc rękę na kolanach Eugenii.
— Trzeba się wreszcie na coś zdecydować mój drogi! Mamy się przecież pobrać.
— A z czego będziemy żyli?
— Będę pracowała, dopóki ty jakiejś pracy nie znajdziesz!
— Jakto? Mamy żyć z tego, co ty zarobisz?
— Tak... temi straszneim lekcjami muzyki!
— Żyć z twojej pracy? Nigdy, przenigdy! Będę szukał, będę szukał w dalszym ciągu! Cierpliwości, Eugenjo!
— Cierpliwości... cierpliwości, a rok za rokiem mija! — wykrzyknęła gniewnie Eugenja, uderzając nogą o podłogę.
Maurycy cofnął swą rękę z kolan Eugenji, otoczył ramieniem szyję narzeczonej i jął się bawić jej brylantowemi kolczykami.
— Posłuchaj Eugenjo! Gdybyś chciała, mogłabyś go doskonale wystrychnąć na dudka.
— Maurycy!
— Nie gniewaj się, moja droga!
I przyciągnąwszy głowę Eugenji, złączył swe wargi z jej wargami w długim, przeciągłym, gorącym pocałunku.
— Maurycy! — i Eugenja spuściła oczy.
— Maurycy! Tak dłużej trwać nie może!
— Dlaczego? Czy nie jesteśmy szczęśliwi? Czy przypuszczasz, że po ślubie będziemy szczęśliwsi, niż dziś?
— Mówię ci jeszcze raz, Maurycy, że tak dłużej trwać nie może. Znajdź wreszcie jakąś pracę, weź się za coś. Nienawidzę tej muzyki.
Eugenja zdawała sobie niejasno sprawę, że muzyka jest stanem wiecznego przygotowywania się, przygotowywania się i czekania na coś, co nigdy nie ma nastąpić!
— Rozejrzę się za pracą, Eugenjo.
— Mówisz w kółko jedno i to samo! A ciągle stoimy na martwym punkcie!
— Sądzisz więc...
— Sadzę, że w gruncie rzeczy jesteś patentowanym próżniakiem, i że będę musiała pracować tylko na siebie, ale i na ciebie. Jeśli zaś chodzi o zawarcie małżeństwa, to wy, mężczyźni, zawsze jesteście gotowi czekać, czekać choćby w nieskończoność.
— Nie myślisz chyba tak na serjo, Eugenjo?
— Mówię tak, jak myślę. Powtarzam ci, nie chcę widzieć więcej na oczy tego Augusta, który patrzy na mnie spojrzeniem obitego i wygłodzonego psa!
— Ależ Eugenjo, co się z tobą dzieje?
— Trzymaj ręcę przy sobie, mój drogi — rzekła Eugenja, wyrywając się z natarczywego uścisku Maurycego.
— Eugenjo, Eugenjo — zaszeptał urywanym, namiętnym głosem... gdybyś chciała!!
— Musisz się nauczyć, co to jest miłość, Maurycy! Pokaż wreszcie, że jesteś mężczyzną. Weź się za jakąś pracę. Ale zdecyduj się szybko... Gdyż w przeciwnym razie...
— W przeciwnym razie?... Co chcesz zrobić?
— Zobaczysz! Będziemy musieli zerwać!
I nie czekając na odpowiedź Maurycego, Eugenja wyszła z sutereny. Spotkawszy przed bramą stróżkę, rzekła do niej.
— Marto, wasz siostrzeniec pozostał tam jeszcze. Proszę mu powtórzyć to, co mówiłam. Musi się wreszcie na coś zdecydować!
Eugenja z podniesioną głową wyszła na ulicę. Kataryniarz uliczny zaczął właśnie grać skoczną polkę. „Ohyda, ohyda“ — rzekła Eugenja, uciekając, ile tchu w piersiach, od dźwięków muzyki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Unamuno i tłumacza: Edward Boyé.