Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom VIII/PM część IV/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


11.
Dziennik Marcina.
(Ciąg dalszy).

List księcia de Montbar wzbudził we mnie głębokie dla niego politowanie; lecz zarazem przekonał mię, że od postanowienia do którego zachęcać go byłem powinien, zależy może ocalenie życia Reginy; apewni na zawsze jéj i Justa szczęście.
Wszystko co mi książę opowiedział świadczyło o wzruszającéj i szlachetnéj rezygnacyi pani de Montbar, o jéj delikatności aż do bohaterstwa posuniętéj, bo nieszczęśliwa wdzięcznością dla męża związana, nieśmiała ani upomniéć się o przyrzeczoną sobie swobodę w razie gdyby nie zdołał obudzić w niéj dawnéj miłości... ani powiedzieć mu że zawsze kocha Justa, że kocha go nawet bardziéj jak kiedyś.
Przez te cztéry miesiące jak zwykle pełniłem służbę przy mojéj pani, a wprawa w dostrzeganiu i domyślność wypływająca z miłości mojéj, wtajemniczyły mię prawie we wszystkie cierpienia tego tak okrutnie doświadczanego serca...
Dla tego téż postanowiłem był, gdyby takie położenie rzeczy daléj się przedłużając miało usprawiedliwić mą obawę o życie Reginy, napisać do księcia pod nazwiskiem pana Piotra, oświadczając że ta nadaremna próba trwała już dosyć długo; gdyby zaś pan de Montbar nie usłuchał rad moich, chciałem nawet usunąć skrupuły Reginy uwalniając ją od mniemanéj wdzięczności dla męża.
Bogu chwała! nie potrzebowałem uciekać się do téj przykréj ostateczności. Regina, Just, pan de Montbar okazali się godnemi siebie nawzajem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Dzisiaj rano odebrałem od księcia następny list, jako odpowiedź na moje wczorajsze pismo, w którém zachęcałem go aby trwał w swojém postanowieniu:
„Przyjacielu, czekałem tylko na twoje przyzwolenie, i już wyjeżdżam; jednak, bez twojej porady postanowiłem uczynić wyznanie, od którego może byłbyś mię wstrzymywał.
„Wyjeżdżając, nie chciałem aby pani de Montbar żałowała mię przez samą wdzięczność, jaką mniema, że mi winna.
„W pożegnalnym liście moim oświadczam jéj że nie mnie... lecz nieznajomemu przyjacielowi winna naprawę pamięci swojéj matki. O tę ostatnią tylko błagam łaskę — pisałem jéj — aby mi przebaczyła iż w ten sposób nadużyłem uczucia wdzięczności, do którego nie miałem prawa.
„Sądziłem, przyjacielu, że tém nie uchybię słowu honoru, jakie na mnie wymogłeś...
„A wreszcie, jeżeli lekko nadwerężyłem tę obietnicę, ty mi wybaczysz, przyjacielu; mniemam, że tak postępując silniéj cię przekonywam, iż jestem człowiekiem honoru, aniżeli gdybym ściśle co do słowa dotrzymał mojego względem ciebie zobowiązania.
„Żegnaj mi przyjacielu!... i niestety! żegnaj na zawsze!... Nie wiém jaka mię przyszłość czeka... nie wiém czego się spodziéwać mogę po czasie, tym smutnym pocieszycielu... lecz w chwili gdy to piszę, mniemam... czuję, że nie ma na świecie nieszczęśliwszego człowieka nademnie...
„Wśród smutnych, rozdzierających uczuć jakie mną miotają, pociesza mię jedynie, ta słodka myśl, iż Regina była przecudną... wzniosłą aż do końca.
„Wierz mi przyjacielu, iż jeżeli jestem na kogo zagniewany, to zapewne ani na nią, ani na Justa, równie zacnego, równie jak ona wspaniałomyślnego... lecz na mnie samego, na mnie jedyną przyczynę ich przeszłych... a moich przyszłych zgryzot.
„Ostatni raz żegnam cię przyjacielu...i dziękuję ci... Gdyby nie twoje rady, los mój byłby stokroć nędzniejszy, bo byłbym nienawidził, pogardzał, a może do ostateczności przywiódł dwie osoby, które szacuję, które szczérze poważam w chwili gdy się od nich oddalam, pewny że je zostawiam szczęśliwémi i od wyrzutów wolnémi...
„Miałeś słuszność... Takie uczucie mieści w sobie jakąś pociechę...
„Odwagi... godzina już wybija... Stało się więc już na zawsze... O moje nadzieje!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Boże!... ileż cierpię!... litości dla mojéj słabości! Bywaj zdrów... Żałuj mię... kochaj mię... O! gdybyś w téj okropnéj chwili chciał przybyć do mnie... chciał jechać ze mną... padłbym na kolana i błogosławiłbym ciebie! O! bo jakąż pomoc przyniosłaby mi przyjaźń twoja!!
„Lecz nie, to niepodobna, ty nie zechcesz... jam szalony... przebacz mi to żądanie, albożeś i tak już zbyt wiele dla mnie nie uczynił!
„Bądź zdrów... po raz ostatni, bądź zdrów.“

J. de M.
3 lipca 18...

Wszystko się spełniło.
Pan de Montbar wyjechał na początku zeszłego tygodnia.
Dzisiaj Just i Regina znowu się po raz piérwszy widzieli.
Pani moja była jeszcze bardzo blada, bardzo wychudła... lecz, o Boże! jakże była piękna, jak była piękna szczęściem i miłością!!.....
Zadanie moje już skończone... i z dumą rzec mogę, skończone prawo, mężnie.
Cóż mi teraz czynić pozostaje?
Odtąd na cóż się przydam księżnie?
Lecz... zdołamże wyrzec się przyzwyczajenia do domowéj zażyłości... tak miłéj, tak drogiéj sercu mojemu, mimo przeplatających ją niekiedy udręczeń?... będęż mógł żyć zdała od Reginy?... nie widywać jéj prawie co chwila?... będęż mógł oddalić się... mianowicie teraz kiedy ona tak szczęśliwa?...
Będęż miał tyle odwagi? i czy zdołam wyrzec się bolesnego zadowolenia patrząc na szczęście Reginy i Justa i mówiąc sobie:
„Szczęście ich, to moje dzieło... ja to przygotowałem owe próby bolesne wprawdzie, lecz konieczne do uświęcenia ich miłości, bo miłość ta powinna była być wolną od wszelkich wyrzutów.”
I teraz miałżebym opuszczać Reginę, kiedym tak długo patrzał na ten obraz smutku i nieszczęścia! Nie... nie... jeżeli zasłużyłem na jaką nagrodę... niech nią będzie widok szczęścia, do którego przyczyniłem się wszelkiemi siłami, a nieznaném poświęceniem.
Nie... od dzisiaj za kilka tygodni... nie, skoro Regina zezwoli nie opuszczę jéj nigdy.
A jeżeli z czasem przywyknę do tego słodkiego istnienia obok pani de Montbar, jeśli potrzeba niebezpiecznego jéj dla mnie widzenia tak się wcieli we mnie, iż nie zdołam go wyrzec się, jeśli księżna uważając mię jako dobrego i wiernego sługę z którym się nigdy nie rozłączamy... powić mi kiedy:
Marcinie... wszak ty mię nigdy nie opuścisz?
Jakże jéj odmówić? kiedy żądanie jéj zupełnie odpowie życzeniu mojego serca!
Ależ... życie moje upływać będzie na bezpłodnéj, samolubnéj służebności, nic go nie podniesie... Dotąd mogłem wyświadczać Reginie przysługi, których inne zajmując stanowisko w społeczności wyświadczaćbym nie mógł... teraz zadanie moje spełnione... Wspaniałomyślnością doktora Clément zabezpieczony od niedostatku, mogę i powinienem nadać mojemu życiu cel wznioślejszy, pożyteczniejszy... korzystniejszy dla moich braci w ludzkości, jak powiadał mój dobroczyńca.
Dosyć zatem téj słabości. Zasięgnę rady Kluudyusza Gérard... Dojrzała i przyjacielska mowa jego jeszcze raz przewodniczyć mi będzie.
O! niech on błogosławiony będzie! jemu bowiem winienem, że do skromnego mojego powołania zastosować mogę tę jego ulubioną maxymę:
Człowiek z sercem choćby zajmował najpodrzędniejsze nawet stanowisko, zawsze spełniać może szlachetne czyny...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.