Malwina czyli domyślność serca/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Wirtemberska
Tytuł Malwina
Podtytuł czyli domyślność serca
Redaktor Konstanty Wojciechowski
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Literacka w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III
W KTÓRYM CZYTELNIK JAŚNIEJ DOWIADUJE SIĘ, KTO BYŁA MALWINA

Malwina, z jednej z pierwszych familji w Polszcze urodzona, czternasty rok kończyła, gdy rodzice umyślili wydać ją za mąż. Ledwo z dziecinnych lat wychodząca, nigdy jeszcze się nie zastanawiała nad przyszłością. O szczęściu, o nieszczęściu stanowić nie mogła, świata bynajmniej nie znała i żadnego innego uczucia, żadnej innej myśli nie miała, prócz przywiązania do rodziców i chęci bycia im we wszystkim przyjemną i posłuszną. Idąc tedy za tem, choć daleka od tego, żeby powab albo przyjemność jakąkolwiek w przyszłem obiecywała sobie postanowieniu, wstręt nawet i odrazę czując do męża, bo rodzice przyjąć go kazali; lecz nim ostatnie dała swoje zezwolenie, oświadczyła przyszłemu mężowi, że nie czując żadnego do niego przywiązania, jedynie z rozkazu rodziców za niego idzie, na co jej odpowiedział, że bynajmniej to nie szkodzi, że raz będąc jego żoną do niego się przyzwyczai i że w wypełnianiu swoich obowiązków znajdzie i szczęście. Zupełny ten brak delikatności przejął trwogą serce Malwiny, nader smutnym nadal wróżąc jej losem; mimo tego jednak wkrótce potem została Malwiną S.***[1] Rodzice jej niedługo byli świadkami ciągu dalszego jej losu (losu, którego zwrot nieszczęśliwy z posłuszeństwa ku ich woli naturalnie musiał nastąpić). W podeszłym już będąc wieku, w kilka miesięcy po ślubie córki żyć przestali, i strata ich najboleśniejszym stała się dla niej umartwieniem. Mąż, który niewyrozumiałą zazdrość do wielu innych łączył przywar, wywiózł ją zaraz od familji i znajomych, do odludnego zamku w głąb najdalszej prowincji. Tam dzikością charakteru, zazdrością bez powodów i ustawicznemi popędliwemi wyrzutami, że go nie kocha, truł młode lata, dnie i godziny wszystkie łagodnej, niewinnej Malwiny, która wprawdzie kochać go nie mogła, ale żadnej mu przyczyny nie dawała, aby mógł słusznie powiedzieć, że mu w czymkolwiek uchybia.
Przez dwa lata najsmutniejsze, jakie być może, życie prowadziła; alić nareszcie mąż, u którego wszystkie namiętności żywe, równie i niestatecznemi bywały, uprzykrzył sobie żonę męczyć niedzielonem kochaniem i zmieniwszy całkiem sposób życia, najgwałtowniejszą pasją nabrał do polowania. Dnie całe trawił z kilką sąsiadami równie sobie grzecznymi na gonieniu, męczeniu i zabijaniu biednych sarn, lisów i zajęcy, a wieczorami, z polowania wróciwszy, z tymiż samymi sąsiadami pił okropnie do późnej nocy.
Malwina tymczasem, szesnasty dopiero rok licząc, samej sobie zostawiona, w najzupełniejszej żyła samotności. Byle z domu nigdzie nie wyjeżdżała i nie przyjmowała nikogo do siebie, mąż, który rzadko kiedy nawet ją widywał, więcej o nic się nie pytał. Zrazu to zupełne opuszczenie zasmuciło i zatrwożyło Malwinę; ale szczęściem natura była jej dała imaginacją żywą i chęć zatrudnienia się. Te dwa przymioty broniące ją od nudów (od tej trucizny, która nie tylko losy przekorne, ale i najszczęśliwsze dole obmierzłą zaprawia goryczą), te dwa, mówię, przymioty uczyniły stan Malwiny nietylko znośnym, ale często nawet i przyjemnym. Godziny wszystkie, których dosyć miała do użycia, podzieliła sobie między rozmaite zatrudnienia, zabawy i spoczynek. Obfita, choć zarzucona bibljoteka, którą Malwina odkryła, stała się jej wielką pomocą i prawdziwem szczęściem. Młoda i wielu rzeczy nieświadoma, czytając z uwagą i wiele, sama siebie — rzec można — wychowywała. Rozum naturalny przyjemnemi wiadomościami ozdobiła i charakter, ledwo że nie powiem dziecinny jeszcze, w zasady pewne ustaliła; lecz przy tych rozsądnych książkach, w których tyle dobrego czerpała, Malwina i tymi nie gardziła, które są skutkiem dowcipnej i czasem nadto wybujałej imaginacji; jednem słowem, z wielką chciwością i trochę może nadto czytywała romansów. To małe zdarzenie wpływ miało poniekąd na całe jej życie, kierunek dając szczególny jej myślom i sposobowi widzenia rzeczy i sądzenia o ludziach.
Ale cały dzień czytać nie można; to też kilka godzin w dniu na czytaniu strawiwszy Malwina muzyką się rozrywała. Nieraz po gotyckich gankach, po obszerno-pustych salach starożytnego zamku piękny głos jej się rozlegał. Lubiła śpiewy o dawnym rycerstwie śpiewać,[2] łącząc młody głos swój z poważną organów harmonją. Żywa jej imaginacja, wstecz ją zwracając, stawiała jej na pamięci świetne rycerskie czasy lub mgliste bardów dumania.
Kibić jej giętka i hoża, długie czarne warkocze, twarz łagodna, na której ni lata, ni namiętności, żadnej jeszcze kresy nie wyryły, ujmującym czyniły ją przedmiotem, i gdy w białą szatę odziana po księżyca promieniu, który wąskiemi dobywał się oknami, jak lekki cień po owych salach przechadzała się, postać jej, jak i imię, przypominały te młodociane dziewice, które niegdyś po bajecznych pałacach Fingala snuły się i które Ossjan śpiewał[3]. Nie mogę jednak zataić, żeby niekiedy Malwina, rozrzewniona muzyką, albo rozmyślająca o dawnych dziejach, o rycerstwie, o walecznych tkliwych rycerzach, nie westchnęła czasem, widząc się samą, zawsze samą. Ale młody wiek, wiek, w którym była Malwina, ma w sobie to szczęśliwe jakieś przeczucie długiej przyszłości, które mimowolnie łagodzić umie wszelkie troski i które potrafiło jej czasową uspokajać tęsknotę.
Przytem nie gardziła niewieściemi robotami, a ranki i wieczory poświęcała długim spacerom pomiędzy skałami, lasami i nad brzegiem potoków, które otaczały jej siedlisko. Nieraz w tych samotnych przechadzkach dobre serce Malwiny znajdowało miłe zajęcie, gdy do ubogich chat, do niskich zagród wstępując, pocieszenie, dobry byt i zdrowie, co za tem idzie, z sobą przyniosła. Błogosławieństwo starych, dzięki młodych, uśmiech dzieci, odbierała w nagrodę i co wieczór do ponurego swego zamku z najpogodniejszem sercem wracała.
Takim sposobem godziny, dnie nieznacznie mijały i czwartą jesień w Głazowie nadchodzącą już Malwina widziała, gdy jednego poranku, bez żadnego w tem przygotowania, raptownie jej donieśli, że mąż, który jak zwykle dnia tego był wyjechał na łowy, zapędziwszy się za zwierzem w bezdrożne parowy, szwankował był z koniem, i że myśliwi znalazłszy go leżącego jak bez duszy zanieśli zaraz do najbliższej wioski, a do zamku czemprędzej posłali po wszelki ratunek. Przerażona Malwina natychmiast pobiegła tam jak najspieszniej; ale mimo modłów jej szczerych, mimo starań doktora i wszystkich sposobów, które, jakie tylko być mogą, użytymi były, mąż jej, do przytomności nawet nie wróciwszy, w kilka godzin po swoim przypadku życie zakończył.
Zmyślałabym, gdybym mówiła, że śmierć męża nienagrodzonem nieszczęściem zdała się naówczas Malwinie; ale dołożyć mogę, że dobra i bynajmniej niezawzięta Malwina, zapomniawszy, jak mało z nim była szczęśliwą, szczere łzy wylała nad wczesną i okropną jego śmiercią i co dziwniej zdawać się będzie, to, że wkrótce potem Malwina, lubo zupełnie wolna, w kwiecie młodości i mogąca się spodziewać (że tak rzekę) krociami szczęść, zabaw, przyjemności w nowo zaczynającem się życiu, smutny rzucając Głazów, bolesnego jednak uczucia doznała. Zwodzony most przejeżdżając, serce jej się ścisnęło[4] i czarne oczy wlepiwszy w tę stronę, póty na ciemny, zarosły zamek patrzała, póki go tylko dostrzec mogła przy zachodzącem słońcu, którego promienie, bijąc w szyby, oświecały wieżyczki kątowe. Malwina, choć o ćwierć mili już może, ostatnie posyłając pożegnanie rzekła z rozrzewnieniem: „Żegnam cię, starodawny zamku, gdziem kilka lat spokojnie spędziła; jadę do świata, któregom zupełnie nieświadoma! żegnam cię, głuche, odludne siedlisko! obym nigdy twojej nie żałowała spokojności!“
Nie chcąc dla żałoby jechać zaraz do miasta, Malwina ułożyła sobie czas jakiś przepędzić w Krzewinie; ta była pomiędzy jej majętnościami jedna z najprzyjemniejszych, niebardzo daleko od miasta, blisko jej familji i w najweselszem położeniu. Osiadłszy w Krzewinie napisała zaraz do ciotki swojej prosząc i namawiając, aby do niej na jakiś czas, a może i na zawsze przyjechała. Ciotka z dzieciństwa szczególnie ją kochała; będąc wdową i żadnej nie mając przeszkody, chętnie na prośby Malwiny przystała; ku większemu jej szczęściu Wandę (która od śmierci rodziców przy ciotce bawiła) z sobą przywiozła. Złączone razem od ośmiu miesięcy, najprzyjemniej żyły, gdy wkrótce potem, jakeśmy w przeszłych rozdziałach widzieli, poznały Ludomira.





  1. Malwiną S.*** — na sposób romansów francuskich i angielskich XVIII w., które często zastępowały nazwiska inicjałami. Zwyczaj ten przetrwa długo.
  2. W Puławach znajdowały się „wypisy“ ręką ks Izabeli dokonane, z różnych autorów. „Najszersze miejsce w tych wypisach znajdują wieki średnie, poezja trubadurów, powieści rycerskie, pieśni prowansalskie, podania o rycerzach okrągłego stołu i o dworze miłości“ (L. Dębicki Dwie autorki, Przewodn. nauk. i lit., 1887, s. 921).
  3. postać jej i imię przypominały te młodociane dziewice...dziewice, nie dziewicę, Malwina bowiem istotnie jednoczy w sobie znamienne cechy różnych postaci ossjanowskich (nie wyłączając postaci z Nocy Bardów):
    „Zbliża się biała postać, czarne jej warkocze.
    Ach córka to jest wodza..“ (Bard czwarty, w przekładzie Krasickiego).
    Kukulin, usłyszawszy opowieść Fergusa, wzywa Mornę:
    „A ty, o Morna nadobnego lica,
    Zbliż się na świetnym promieniu księżyca,
    Kiedy snem miłym zdjęte będą oczy...“ (I).
    Agandeka, kiedy ją doszedł śpiew Ulina:
    „Wyszła na odgłos wdzięcznego śpiewania
    Z miejsc, w których była osobnie:
    Wyszła z miejsc, w których tajemne wzdychania
    Mogła obwieszczać sposobnie.
    Blask jej piękności wabił do kochania,
    Śklniła się w oczach ozdobnie...“ (III).
    A oto jej widmo obłoczne, jawiące się przed Fingalem:
    „Skoro sen zamknął znużone powieki,
    Stanął cień przed nim wdzięcznej Agandeki,
    Duch lekko w jasnym obłoku się wznosił,
    Twarz zbladłą łzami kroplistemi rosił...“ (IV) i t. d.
    Jak wiadomo, Ossjan oddziałał na W. Scotta. Księżna Marja znała także Pieśń ostatniego minstrela, a upodabniając siebie i bohaterkę romansu do dziewic ossjanowskich, każe równocześnie Malwinie błądzić samotnie po pałacu pod gotyckiemi sklepieniami, śpiewać pieśni przy blasku księżyca i łączyć głos z „poważną organów harmonją“ na wzór W. Scottowskiej Anny, która
    „...sama jedna, na wysokim ganku
    Patrząc po niebie, marząc o kochanku,
    Trącała zlekka swojej arfy struny,
    Lub w dal bez celu śląc wzrok zamyślony,
    Czekała, zda się, aż błyśnie z za wzgórzy
    Miłej kochankom wschód wieczornej zorzy“ (III, XXII).
  4. oczywista gallicyzm; w dalszych rozdziałach, zwłaszcza pod koniec romansu, jest ich coraz więcej.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Maria Wirtemberska, Konstanty Wojciechowski.