Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

myśliwi znalazłszy go leżącego jak bez duszy zanieśli zaraz do najbliższej wioski, a do zamku czemprędzej posłali po wszelki ratunek. Przerażona Malwina natychmiast pobiegła tam jak najspieszniej; ale mimo modłów jej szczerych, mimo starań doktora i wszystkich sposobów, które, jakie tylko być mogą, użytymi były, mąż jej, do przytomności nawet nie wróciwszy, w kilka godzin po swoim przypadku życie zakończył.
Zmyślałabym, gdybym mówiła, że śmierć męża nienagrodzonem nieszczęściem zdała się naówczas Malwinie; ale dołożyć mogę, że dobra i bynajmniej niezawzięta Malwina, zapomniawszy, jak mało z nim była szczęśliwą, szczere łzy wylała nad wczesną i okropną jego śmiercią i co dziwniej zdawać się będzie, to, że wkrótce potem Malwina, lubo zupełnie wolna, w kwiecie młodości i mogąca się spodziewać (że tak rzekę) krociami szczęść, zabaw, przyjemności w nowo zaczynającem się życiu, smutny rzucając Głazów, bolesnego jednak uczucia doznała. Zwodzony most przejeżdżając, serce jej się ścisnęło[1] i czarne oczy wlepiwszy w tę stronę, póty na ciemny, zarosły zamek patrzała, póki go tylko dostrzec mogła przy zachodzącem słońcu, którego promienie, bijąc w szyby, oświecały wieżyczki kątowe. Malwina, choć o ćwierć mili już może, ostatnie posyłając pożegnanie rzekła z rozrzewnieniem: „Żegnam cię, starodawny zamku, gdziem kilka lat spokojnie spędziła; jadę do świata, któregom zupełnie nieświadoma! żegnam cię, głuche, odludne siedlisko! obym nigdy twojej nie żałowała spokojności!“
Nie chcąc dla żałoby jechać zaraz do miasta, Malwina ułożyła sobie czas jakiś przepędzić w Krzewinie; ta była pomiędzy jej majętnościami jedna z najprzyjemniejszych, niebardzo daleko od miasta, blisko jej familji i w najweselszem położeniu. Osiadłszy w Krzewinie napisała zaraz do ciotki swojej prosząc i namawiając, aby do niej na jakiś czas, a może i na zawsze przyjechała. Ciotka z dzieciństwa szczególnie ją kochała; będąc wdową i żadnej nie mając przeszkody, chętnie na prośby Malwiny przystała; ku większemu jej szczęściu Wandę (która od śmierci rodziców przy ciotce bawiła) z sobą przywiozła. Złączone razem od ośmiu miesięcy, najprzyjemniej żyły, gdy wkrótce potem, jakeśmy w przeszłych rozdziałach widzieli, poznały Ludomira.



  1. oczywista gallicyzm; w dalszych rozdziałach, zwłaszcza pod koniec romansu, jest ich coraz więcej.