Nie mogę jednak zataić, żeby niekiedy Malwina, rozrzewniona muzyką, albo rozmyślająca o dawnych dziejach, o rycerstwie, o walecznych tkliwych rycerzach, nie westchnęła czasem, widząc się samą, zawsze samą. Ale młody wiek, wiek, w którym była Malwina, ma w sobie to szczęśliwe jakieś przeczucie długiej przyszłości, które mimowolnie łagodzić umie wszelkie troski i które potrafiło jej czasową uspokajać tęsknotę.
Przytem nie gardziła niewieściemi robotami, a ranki i wieczory poświęcała długim spacerom pomiędzy skałami, lasami i nad brzegiem potoków, które otaczały jej siedlisko. Nieraz w tych samotnych przechadzkach dobre serce Malwiny znajdowało miłe zajęcie, gdy do ubogich chat, do niskich zagród wstępując, pocieszenie, dobry byt i zdrowie, co za tem idzie, z sobą przyniosła. Błogosławieństwo starych, dzięki młodych, uśmiech dzieci, odbierała w nagrodę i co wieczór do ponurego swego zamku z najpogodniejszem sercem wracała.
Takim sposobem godziny, dnie nieznacznie mijały i czwartą jesień w Głazowie nadchodzącą już Malwina widziała, gdy jednego poranku, bez żadnego w tem przygotowania, raptownie jej donieśli, że mąż, który jak zwykle dnia tego był wyjechał na łowy, zapędziwszy się za zwierzem w bezdrożne parowy, szwankował był z koniem, i że
- Blask jej piękności wabił do kochania,
- Śklniła się w oczach ozdobnie...“ (III).
- „Skoro sen zamknął znużone powieki,
- Stanął cień przed nim wdzięcznej Agandeki,
- Duch lekko w jasnym obłoku się wznosił,
- Twarz zbladłą łzami kroplistemi rosił...“ (IV) i t. d.
- „...sama jedna, na wysokim ganku
- Patrząc po niebie, marząc o kochanku,
- Trącała zlekka swojej arfy struny,
- Lub w dal bez celu śląc wzrok zamyślony,
- Czekała, zda się, aż błyśnie z za wzgórzy
- Miłej kochankom wschód wieczornej zorzy“ (III, XXII).