Macocha (de Montépin, 1931)/Tom III/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Macocha
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1931
Druk Sz. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Marâtre
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

— To ja — rzekł Touret, odpychając łokciem ręki drzwi. Przecież pan wiedział, że mam przybyć. Gdzież złożyć córkę pańską? Pokaż pan łóżko, prędzej — wołał, zapominając zniecierpliwiony, iż w hierarchji urzędniczej od Daumonta stał o wiele niżej... Szef biura spełniał polecenia machinalnie.
— Ależ — zawołał przybliżywszy się do Teresy — ona nie żyje! Posłać trzeba czemprędzej po doktora!
— Zemdlała tylko, przedewszystkiem trzeba ją rozebrać i położyć do łóżka, a potem pomyślimy i o tem...
Obaj mężczyźni zaczęli rozbierać Teresę, wciąż bez życia leżącą, rozdzierając na niej suknię i przecinając gorset.
— Co do doktora — mówił tymczasem ajent — sprowadzimy go... Tymczasem poczekajmy jeszcze omdlenie zbliża się ku końcowi. Widzi bo pan — ciągnął po chwili — są lekarze i lekarze. Niektórzy mają nader brzydkie usposobienie, i pod nadzorem djagnozy zadają bardzo wiele pytań niedyskretnych, na które trzeba by im odpowiadać; a to chyba nie leży w zamiarach pani Daumont, która teraz zajmuje się umieszczeniem dziecka; lepiej więc zaczekać jej powrotu...
Czekali dosyć długo, bo pani Eugenja powróciła do Paryża dopiero o północy.
W dwadzieścia minut dzwoniła do swego mieszkania.
— Nakoniec! — przywitał ją Robert.
— Co nakoniec? — było odpowiedzią strudzonej małżonki. — Uprzedziłam cię przecież, że powrócę późno... Powinieneś był spodziewać się tego. Nie dla przyjemności bawiłam tak długo. Czy jest już Teresa?
— Jest — odrzekł Robert, ogłuszony tym wybuchem złości.
— Cóż mówiła, co robiła przez ten czas?
— Nic nie mówiła, leży w łóżku. Przyniesiono ją tu nieprzytomną. Na chwilą otworzyła oczy, lecz zaraz dostała silnej gorączki... Nie poznaje mnie... Wymówiła tylko dwa wyrazy: Moja córka!
— Jej córka — powtórzyła Eugenja z wściekłością — nie istnieje już dla niej! Nie zobaczy jej już nigdy!... Wzięła świecę i udała się do Teresy.
— A pan Touret?
— Jest w salonie i czeka na ciebie...
— Poproś go o kilka chwil cierpliwości jeszcze będę mu służyć w tej chwili.
Poszła do swego pokoju, zdjęła zmoczone ubranie, włożyła kaszmirowy peignoir i udała się do salonu, gdzie oczekiwali na nią Robert i Joachim.
— No i jakżeż się to odbyło? — zapytała.
Touret w krótkości opowiedział wypadki znane już czytelnikom, zwłaszcza o tem, iż Teresa leży bezprzytomnie, i że wypada czemprędzej wezwać lekarza.
— Czekaliśmy z tem jednak na panią. Wybór tutaj jest ważną rzeczą, potrzebny człowiek pewny...
— Co pan przezto rozumiesz?
— Czyż pani zapomniała o swojem postanowieniu względem Gastona Dauberive?
Twarz pani Daumont przybrała wyraz nienawiści.
— Oh nie zapomniałam o nim! Ale czy to będzie możliwe?...
— Jest konieczne, to gorzej. Nadto ten sam lekarz, który ma uratować córkę pani, musi nas uwolnić od tego przeklętego rzeźbiarza...
Roberta ostatnie słowa zaniepokoiły nie na żarty.
— Jakto uwolnić? — zapytał z energją większą, niż się u niego można było spodziewać.
— Niech cię o to głowa nie boli — odrzekła pani Eugenja. — Nie zajmuj się już zupełnie tem, co ja z panem Tauretem ułożę... Zresztą nie masz się czego obawiać. Usunięcie Gastona Dauberive odbędzie się z taką zręcznością, że nie narazi nikogo.
Robert schylił tylko głowę i umilkł, z kolei przemówił Touret:
— Szanowny panie Daumont, wkrótce pawinieneś otrzymać wizytę pana Gastona.
— Jego wizytę? Ależ on nie zna naszego adresu.
— Wynajdzie go. Nie zapominaj pan, że mieszkał i mieszka dotychczas naprzeciw dawnego lokalu, państwa... Jutro zgłosi się z pewnością.
— Ależ to byłoby zuchwalstwo niesłychane.
— Wcale nie... Będzie to czyn bardzo naturalny, musi bowiem teraz prosić o rękę córki pańskiej, wreszcie upomnieć się o dziecko swoje... Widzenie to jest konieczne.
— Konieczne? — powtórzył Robert.
— Tak jest... A pan przyjmujesz go oburzeniem, z pogardą, jak psa... Przyjęcie takie doprowadzi go do rozpaczy, od tej niedaleko do wściekłości, a my skorzystamy z niej, by zadać mu cios stanowczy.
— Jaki?
— Doktór, który leczyć będzie pannę Teresę ukryty za zasłoną, znajdzie się w chwili właściwej i oświadczy, że Gaston Dauberive cierpi na pomieszanie zmysłów, a w dodatku nie może być pozostawionym na wolności, ponieważ obłęd jego grozi niebezpieczeństwem dla innych.
Robert Daumont zadrżał, zdawało mu się, że waha się przez chwilę, nie dała mu jednak zastanowić się Eugenja.
— Plan doskonałe ułożony — zaczęła — lecz dla wykonania go potrzeba lekarza pewnego, a nadto usługa podobna nie przychodzi darmo, a my nie jesteśmy bogaci...
— Niech pani będzie spokojną, lekarz, którego mam na myśli nie ma wielkiego powodzenia i w interesach stoi nieszczególnie, nie przebiera więc w środkach. Za tysiąc lub parę tysięcy franków zrobi wszystko, podpisze świadectwo, a gdy Gaston znajdzie się w domu obłąkanych, już nie wyjdzie stamtąd nigdy. Zakłady te rzadko pomagają prawdziwie chorym, ale za to zdrowych przyprawiają niechybnie o utratę rozumu...
— Ale probował się jeszcze opierać Robert — utrzymanie w takich domach kosztuje wiele. Któż będzie płacić za niego?
— To już dotyczy pana — odrzekł Joachim.
— Mnie?
— Bezwątpienia.
— A skądże ja wezmę pieniędzy.
— Nie chodzi tu wcale o to... Można to zrobić inaczej. Jako szef biura w ministerjum, masz pan pod swojem rozporządzeniem i domy obłąkanych... Znajduje się pomiędzy niemi jeden, który chociaż jest prywatnym, nie mniej przecie ulega kontroli rządowej... Jeżeli dyrektor zakładu tego, który jest człowiekiem pewnym, otrzyma urzędowy rozkaz zamknięcia, nie zawaha się wziąć pod klucz osoby, która mu będzie wskazaną.
— Ależ ten rozkaz nie odemnie zależy?..
— A papiery, które pan dajesz codzień do podpisania swemu zwierzchnikowi, czyż on je czyta kiedykolwiek? Nie na to się przecie zajmuje wysokie stanowisko, ażeby się trudzić podobnemi drobiazgami... Pomiędzy innemi papierami poślij pan rozkaz zamknięcia ptaszka i wszystko będzie skończone.
— Zawsze jednak...
— Uczynisz to — zawołała Eugenja groźnie. Robert niezdolny się opierać, machnął tylko ręką i poszedł.
— Uczyni to powtórzyła Touretowi, płacąc mu umówioną cenę dziesięciu tysięcy franków, i wręczając jeszcze tysiąc na lekarza.
— W takim razie idę po doktora Loiset.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.