Lysistrata (Arystofanes, Donnay, tłum. Koźmian)/Prolog

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Arystofanes, Maurice Donnay
Tytuł Lysistrata
Podtytuł czyli wojna i pokój
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1896
Druk W. L.Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Stanisław Koźmian
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PROLOG.
Napisał wierszem N. N.



Ubrany w białą tunikę stilbonidos z fiołkami we włosach, występuje przed kurtynę i odzywa się do publiczności krakowskiej.

Z krainy słońca, która swemi cudy
Dotąd czaruje i podnosi dusze,
Oczy napawa piękności widokiem,
A słów wdzięcznością rozchmurza wam czoła,
Przychodzę do was, ja, wysłannik Greków,
I niosę w dani śmiech mego poety.
Daleką była ta północna droga,
Lecz litość u mnie przemogła zmęczenie,
Bom słyszał, że wam smutno tu się dzieje,
Żeście zgubili receptę na śmiechy,
A zaś swywolna mej komedyi muza,
Po myśli swojej nie widzi kochanka.
Niech więc przedstawi się pomysł poety,
Który me kiedyś rozbawiał Ateny,
Skrzył się dowcipem, ostrzem swego słowa
Szarpał mych wielkich i mych małych ludzi,

Przebiegał wnętrza i skryte ich myśli,
A wśród swywoli potrącał o rzeczy
Wzniosłe, szlachetne, jak ojczyzny miłość,
Cnota i piękność i dobro publiczne.
Był on rozumu pełen i uczucia,
To też przyrody cuda i jej czary
Odpowiadały na jego wezwanie
I drzewa szmerem wtórowały wierszom,
Ptaki śpiewały na jego zaklęcie,
Osy i żaby mówiły jak ludzie,
A słowom jego odegrzmiały chmury.
I jako słońce te chmury wyzłaca,
Tak on swym pełnym, zdrowym, jędrnym śmiechem
Rozganiał ciężką, pospolitą nudę.
Jeśli ją znacie, to bramy gościnne
Otwórzcie dzisiaj przed tym nudy wrogiem,
On zaś przez żarty niewinne i winne
Pobudzi śmiech ten, co u was odłogiem
Leżał zbyt długo. Przy jego zaś werwie,
Może któremu z was się co oberwie,
Bo odkąd stąpam tu po waszem błocie,
Jakieś rodzinne czuję dla was dreszcze;
Widzę, że w cnocie, a więcej w niecnocie
Potomstwo Aten nie zamarło jeszcze,
Że mimo wieków, przedziału i lądów,
Nie brak ateńskich tu prądów i trądów.
Peryklesowi byłoby tu ciasno,
Bez jego sztuki i jego affektów,
Miał on komisyę budowlaną własną
Bez urzędowych miejskich architektów,

Co dziś zazdroszcząc Akropoli złomów,
Z góry już dbają o wywrotność domów.
Trochę też może dla jego fantazyi,
Zbrakłoby tutaj niewieścich uśmiechów,
Próżnoby szukał uroczej Aspazyi
W mieście, gdzie więcej pokuty niż grzechów.
Więcby powiedział, że to miasto seryo
I nad Aspazyą przenosi Egeryą.
Za to by spotkał swoich epigonów,
Którzy przemogli po nim w miejskiej radzie,
Poznałby wnuków sierdzistych Kleonów,
Co celowali w górnolotnej swadzie,
Rzekłby, że zmienne są ludzkości gusta,
Lecz nieśmiertelną jest wymowa pusta.
Wymowy takiej gromowładnym wdziękiem
Lubią się wasi politycy bawić,
Chcieliby trąby jerychońskiej brzękiem,
Powalić wrogów i ojczyznę zbawić.
Szedł też na waszej wystawie w zawody,
Z strugami deszczu zalew ciepłej wody.
Sokrates, gdyby z Hadesu przestworów
Zjawił się nagle wśród waszych penatów,
Zląkłby się wielkiej liczby profesorów,
Tylu przybytków wiedzy i warsztatów.
On, który chodząc po Aten ulicy
Wywabiał myśli z głów ciekawej młodzi,
Mniemałby chyba, że w naszej stolicy
Więcej uczonych niż myśli się rodzi.
Gdy żył, trapiono go wszelkim sposobem,
Posłano nawet przed sądowe kratki,

Wreszcie uznano go wielkim nad grobem,
Czego i u was nie rzadkie wypadki.
Według greckiego bowiem obyczaju
Czcicie swych wielkich, gdy osiędą w raju.
Widzę ja dalej na waszej Agorze,
Potomków ludu, co całe godziny
Na pracowitym trawią rozhoworze,
Wiecznie czyhając na świeże nowiny
O królu Persów, miejscowych wielkościach,
Ich stanie, mieniu, zdrowiu i słabościach,
Tu równy popyt wśród ulicy gwarów,
Lecz jakoś mało się dzieje i zmienia.
To też krakowskich podaże towarów,
Nie dla wybrednych Greków podniebienia,
Krakowski ludek ma żądania małe,
Chętnie przeżuwa nowinki zwietrzałe.
Myśl jednak buja w bardzo śmiałych rzutach,
I wszechstronności nikt wam nie zaprzeczy.
Szewc mówi chętniej o sztuce niż butach,
Każdy od rzeczy świetniej niż do rzeczy,
A sąd wydany przez znawców z zawodu
Zawsze poprawia później głos narodu.
Bo więcej znaczy — ta opinia wasza
Kilka miar krawców od jednej — Fidiasza.
I to na karby pokrewieństwa włożę,
Że w Grecyi sądził lud zapamiętale,
Ludek tutejszy w mozolnym ferworze
Sądzi zajadle wszelkie bliźnich — „Ale“.
A inkwizycya ta bardzo nie święta
Wcale pokaźne wydaje talenta.

A jeśli w Grecyi w śród walki hałasów
Silne buchały pragnienia pokoju,
U was też widzę gust wielki dla wczasów,
Wybitną skłonność do wytchnień bez znoju.
I świętujecie z zapałem tak przednim,
Że aż się dzionkom obrywa powszednim.
To też i to was znów z Grekiem zespoli,
On lubił nagość, wy jesteście goli.
Dziwię się, kiedy w krakowskim teatrze
Wspomnę na tłumy greckiego widziadła,
Że tu tak często na pustki ja patrzę,
Że się apatya szeroko rozsiadła.
A przecież gmach ten łączy wiele zalet,
W wnętrzu ma dramat, a na dachu balet.
Przyjmijcie jednak mili Krakowianie
Uprzejmie dzisiaj dar ten z mojej ręki,
Niech was nie razi, że tu greckie panie
Mówią dość śmiałą mową, a panienki
Niepowstrzymane swem greckiem sumieniem,
Zwą często rzeczy właściwem imieniem.
Niech się z was żaden zbytecznie nie wzdryga,
Bo się obawa jego dziś nie ziści;
Wiecie jak cenną krzewiną jest figa,
Znacie cudowne własności jej liści,
Słowa w figowej przybrane sukience
Może wam z twarzy zegnają rumieńce.
Możeby w takiej nowoczesnej szacie
Memu poecie było nieraz ciasno.
Jeśli wy jednak śmiech jego poznacie,
To niechaj ręce widzów mu przyklasną;

Bo dziś teatru progi w jego ślady
Przekroczy geniusz promiennej Hellady
A myśl jest grecka. — Ów Amor potężny,
Co po Helenę wiódł zbrojne szeregi —
Dzisiaj ostudzi tu zapał orężny
Przez swoje psoty i chytre wybiegi.
Zawsze zaczepny, dziś stanie oporem,
Lecz choć opuści na razie swe skrzydła
Wyjdzie z tej próby ogniowej z honorem
I znów ród męski pochwyci w swe sidła,
Bo ludzkich myśli i zdarzeń zawiłość
Przemoże zawsze... wiecznie młoda miłość.
Znacie więc teraz myśl sztuki i morał,
Bom je przedstawił w imieniu rodaków;
Jeślim się dłużej z mem zadaniem porał
I mimochodem szczypnął trochę Kraków,
To mi wybaczcie, ciesząc się wywodem,
Który był przecież myślą mą wytyczną,
Że błędy wasze aż z Aten są rodem
I mają przeszłość arystokratyczną.
Teraz was żegnam i do swoich spieszę,
By wystąpili ku widzów uciesze.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Maurice Donnay, Arystofanes i tłumacza: Stanisław Koźmian.