Ludzie elektryczni/Cudotwórca

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund Jezierski
Tytuł Ludzie elektryczni
Podtytuł Powieść fantastyczna
Tom II
Wydawca Bibljoteka Książek Błękitnych
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Graficzne „Polska Zjednoczona“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.
CUDOTWÓRCA.

Wielki gwałt powstał w obozie arabskim, gdy obudzone ze świtem straże spostrzegły brak tak bacznie strzeżonych niewolników.
Leżące na ziemi, przecięte więzy, świadczyły o tem, że tam byli, że jednak znikli w zagadkowy sposób w ciągu nocy.
Straże struchlały na ten widok i nawet słówka nie rzekły, gdy towarzysze porwali je, by poprowadzić na sąd przed Mahdiego.
Lecz i tam zamieszanie panowało nielada.
Oto rankiem znaleziono najbardziej zaufanego z przybocznych Mahdiego Jussufa, leżącego martwym w namiocie, a w piersi je go tkwił sztylet.
Nic dziwnego też, że wobec tak dziwnych wypadków nikt z oblegających nie myślał nawet o atakowaniu miasta, które ciche, spokojne, zdawało się być martwe.
Słońce już wysoko podniosło się na niebie, gdy od strony Elektropolisu, rozległ się znów ów zagadkowy dla Arabów, a tak przerażająco silny głos:
— Mahdi... Mienisz się cudotwórcą i tem obałamucasz lud swój i wiedziesz go na zagładę... Dowiedź, że nim jesteś naprawdę. Wykonaj cud jaki w obliczu oddanego ci tłumu. Dosyć rozlewu krwi, dosyć ofiar. Wiedz o tem, że bronić się będziemy do ostatniego tchu, i że legnie waszych wielu jeszcze, zanim gród nasz zdobyć zdołacie. Pragniemy uniknąć tego i w tym celu proponujemy pojedynek. Tyś cudotwórca, i my ze swej strony również delegujemy cudotwórcę; który z was cudu dokona, ten zwycięży.
Umilkł głos, a Mahdi bezradnie rozglądał się wokoło. Brakło przy nim Jussufa, rady którego zasięgał zwykle we wszystkich trudnych chwilach. Kierujący nim cudzoziemiec kręcił głową przecząco, na znak, by się na warunek ten nie zgadzał, lecz inną była postawa otaczającego ich tłumu.
Słyszeli oni te słowa, i z twarzy ich łacno wyczytać można było, że dość mają tego bezowocnego szturmowania, że wczorajsza walka, okupiona tyloma ofiarami, przeraziła ich dostatecznie.
Rozległy się też pojedyńcze głosy:
— Zgódź się na to... Zgódź... Dość krwi rozlewu... Pokaż swą moc... swą potęgę... Dowiedź, żeś silniejszy od niewiernego giaura...
I odgłosy te rosły, potężniały, wreszcie zrosły się w jedną potężną całość.
Biedny Mahdi nie wiedział, co czynić. Nie mógł wystąpić wbrew woli swych wiernych, gdyż wtedy odwróciliby się oni od niego, i w jednej chwili upadłaby cała władza i potęga jego. Przystać znów na warunki Elektropolisu, znaczyło to samo, gdyż czuł, że z pojedynku tego zwycięzcą nie wyjdzie.
Wahał się jeszcze przez chwilę, wreszcie skinął głową na znak, że na propozycję przystaje.
Wnet jeden z drużyny dosiadł konia i, porwawszy białą płachtę, wymachując nią, jak sztandarem, podążył w stronę drutów, otaczających Elektropolis.
Zatrzymał się w przyzwoitej od nich odległości, i wciąż machając płachtą, zawołał:
— Potężny Mahdi, wódz nasz, przyjmuje wyzwanie wasze, giaurzy, oby Allah zagładę zesłał na głowy wasze.
I zawoławszy tak, zawrócił konia i uciekł do swoich.
Zaczęto robić przygotowania do tego oryginalnego pojedynku.
Zwarty tłum Arabów utworzył koło, w środku którego znajdował się Mahdi, w białym swym burnusie, gorącemi modłami wzywający pomocy Allaha.
Od strony Elektropolisu ukazało się tylko dwóch ludzi: Czesław i Henryk.
Widok tych dwóch niewolników wczorajszych, w tak tajemniczy sposób uwolnionych z pęt w ciągu nocy, jeszcze więcej utwierdził Arabów w wierze, iż są oni cudotwórcami.
Z tem większą też troską i obawą spoglądali na modlącego się żarliwie Mahdiego. Wielu z nich wraz z nim modlić się poczęło, wzywając pomocy Allaha dla niego, dla ukarania giaurów.
Nastała chwila pełna naprężenia... chwila oczekiwania czegoś nadzwyczajnego... Oczy wszystkich utkwione były w Mahdim, spowiniętym malowniczo w zwoje białego burnusa, oraz w dwóch postaciach młodych ludzi, w skromnych, szarych ubraniach.
Czesław, który był inicjatorem całego tego pomysłu, trzymał w ręku dwie pałeczki, jedną szklaną, drugą zaś stalową.
Modlitwa Mahdiego trwała długo bardzo. Na twarzach młodych ludzi malować się poczęło zniecierpliwienie, które powoli udzielało się i otaczającym ich Arabom.
Rozległy się pojedyncze głosy:
— Ukaż cud... Pokaż swą moc i potęgę... Upokorz giaurów... Nie daj triumfować giaurom nad wiernymi wyznawcami proroka!..
A gdy głosy te stawały się coraz silniejsze, coraz większej nabierały mocy i potęgi, wstał Mahdi z kolan, i ostatnim, błagalnym ruchem wyciągnął ręce do nieba.
Lecz pozostało ono milczące. Żaden znak nawet nie wskazywał, że żądany cud stać się może.
Chwilę trwało pełne naprężenia i uroczystej ciszy oczekiwanie, wreszcie z gardła Mahdiego wybiegły zdławione, połączone z łkaniem, słowa:
— Allah odwrócił odemnie zagniewane oblicze swoje... odebrał mi moc moją... Bezsilny jestem, jak dziecię słabe, lub jak starzec nad grobem stojący...
Wtedy wystąpił na środek Czesław, i dawszy znak otaczającym, by rozstąpili się, wyciągnął rękę, zbrojną prętem stalowym, ku niebu.
W jednej chwili, choć dzień był jasny, słoneczny, potężny blask olśnił wszystkich zebranych, i olbrzymia błyskawica przecięła niebo.
Arabowie cofnęli się w przerażeniu.
Wszakże to był cud, widoczny cud, którego napróżno spodziewali się od swego Mahdiego...
Ogarnięci lękiem zabobonnym padli przed Czesławem na kolana i, wyciągając ku niemu ręce, wołali:
— Tyś Mahdi nasz... Rozkazuj nam... Tobie Allah oddał część władzy i mocy swojej...
Uśmiechnął się lekko na te ich wykrzykniki Czesław, uśmiechnął się i Henryk.
Im jednym wiadome były źródła tej tajemniczej siły. Oto Kazimierz Halicz z wieży, służącej za zbiornik elektryczności w Elektropolisie, słał w ich stronę tak potężne prądy, że z łatwością ów rzekomy cud wykonać mogli.
Elektryczność to sprawiła, że ukazała się błyskawica.
Lecz ciemni, łatwowierni Arabowie, nie wiedzieli, że jest to sztuczka naukowa. Uznali to za cud i w zaślepieniu swem hołd Czesławowi, jako cudotwórcy, złożyli.
Wyprostował się on, i dał znak, że mówić chce. Uciszyli się wszyscy, a wtedy rzekł gromkim głosem:
— Widzicie, że gdybym zechciał, wszyscy, jak jeden, padlibyście martwi... Lecz ja was kocham... Nie pragnę waszej zagłady. Wracajcie do siedzib swoich, wracajcie w pokoju. Oddajcie się tam pracy i nie czyńcie krzywdy innym. A w razie, gdybyście rady lub pomocy potrzebowali, zwracajcie się o nie do mnie, a uzyskacie je z pewnością.
Arabowie jednak nie ustępowali. Otaczali go zwartem kołem, patrząc się z czcią i uwielbieniem, wreszcie jeden z nich mówić zaczął:
— Panie... tyś Mahdim naszym... Rozkazom twoim i władzy twej chcemy być posłuszni... Myśmy niewolnicy twoi... Prowadź nas... na bój na walkę...
A słowa te jego pochwycili inni, i już głośno wołać poczęli, powtarzając końcowe słowa:
— Prowadź nas!.. prowadź nas!..
Na twarzy Czesława odbiło się zakłopotanie. Co z tym fantem robić? Namyślał się przez chwilę, wreszcie postanowienie błysnęło w oczach jego.
— Dobrze, przyjmuję wasz wybór... Zostaję waszym Mahdim. Lecz nie czas teraz na krwawe boje, nie czas na walki i zwycięstwa. Wracajcie do siedzib swoich i czekajcie na znak odemnie. Zjawię się u was, gdy właściwa pora nadejdzie. Tak rozkazuję wam ja, Mahdi wasz.
Ostatnie słowa wymówił głośno i z mocą.
Odniosły one skutek. Arabowie pochylili się w ukłonie i jednocześnie odrzekli:
— Posłuszni ci będziemy, panie...
Wrócili wnet do obozu, i nie upłynęły nawet trzy godziny czasu, gdy przez pustynię sunąć poczęły w powrotnej drodze do siedzib swoich tłumy obałamuconych Arabów.
A odchodząc w drogę powrotną, z zabobonną trwogą oglądali się na widniejące w oddali domy Elektropolisu, tego miasta cudów, w którem przemieszkiwał ich nowy Mahdi.
Pod wieczór już opustoszało zupełnie obozowisko arabskie, i w oddali tylko widniały sznury ciągnących z powrotem karawan.
Na piasku pustyni, na miejscu obozu, znaleźli mieszkańcy Elektropolisu dwa trupy; Mahdiego, oraz tego Europejczyka w arabskiem przebraniu, który kierował wszystkiemi czynami jego.
To obałamucony lud arabski wywarł w ten sposób na nich zemstę swoją.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Krüger.