Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 02.pdf/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I odgłosy te rosły, potężniały, wreszcie zrosły się w jedną potężną całość.
Biedny Mahdi nie wiedział, co czynić. Nie mógł wystąpić wbrew woli swych wiernych, gdyż wtedy odwróciliby się oni od niego, i w jednej chwili upadłaby cała władza i potęga jego. Przystać znów na warunki Elektropolisu, znaczyło to samo, gdyż czuł, że z pojedynku tego zwycięzcą nie wyjdzie.
Wahał się jeszcze przez chwilę, wreszcie skinął głową na znak, że na propozycję przystaje.
Wnet jeden z drużyny dosiadł konia i, porwawszy białą płachtę, wymachując nią, jak sztandarem, podążył w stronę drutów, otaczających Elektropolis.
Zatrzymał się w przyzwoitej od nich odległości, i wciąż machając płachtą, zawołał:
— Potężny Mahdi, wódz nasz, przyjmuje wyzwanie wasze, giaurzy, oby Allah zagładę zesłał na głowy wasze.
I zawoławszy tak, zawrócił konia i uciekł do swoich.
Zaczęto robić przygotowania do tego oryginalnego pojedynku.
Zwarty tłum Arabów utworzył koło, w środku którego znajdował się Mahdi, w białym swym burnusie, gorącemi modłami wzywający pomocy Allaha.
Od strony Elektropolisu ukazało się tylko dwóch ludzi: Czesław i Henryk.