Listy do cudzej żony/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Listy do cudzej żony
Pochodzenie Listy do przyszłej narzeczonej i Listy do cudzej żony
Wydawca Saturnin Sikorski
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia Artystyczna Saturnina Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Co za punktualność, jaka punktualność!! Mógłbym myśleć, że koresponduję z jakim fabrykantem niemcem, pedantem z krwi, wychowania i przyzwyczajeń, nie zaś z młodą ładną, a zapewne i trochę kapryśną kobietą. W trzy dni przychodzi odpowiedź na list, odpowiedź obszerna, chociaż jeszcze bynajmniej nie wyczerpująca. Naprzykład, nie mogę z niej w żaden sposób wyrozumieć, czy Pani męża swego kocha, czy nie? Czy wychodząc za niego, mogłaś szczerze i bez zarumienienia się, nie kłamiąc, powiedzieć mu, że łączysz się z nim na zawsze, na dobre i na złe losy, aż do śmierci? To wiedzieć muszę przedewszystkiem, jeżeli zostałem mianowany doradcą i zaszczycony zaufaniem.
Ustęp listu o dwóch motylkach bujających w powietrzu, przenoszących się na barwnych skrzydełkach leciutko, z kwiatka na kwiatek, z gałązki na gałązkę, pełen jest poetycznego wdzięku. Dwa motylki, dwa ptaszki, dwie gwiazdki, to harmonia. Rzeczywiście, piękna Pani, dodałbym jeszcze, że dwa woły w jarzmie, dwoje spracowanych żeńców na zagonie, to także harmonia; ale wół z motylkiem, człowiek z ptaszkiem, to już, Pani Dobrodziejko, nie harmonia, to fałszywy akord, dysonans.
I tak mi z tej poetycznej przez Panią użytej alegoryi wypada, że właśnie wasze małżeństwo jest jakoby takim dysonansem. Ubliżyłbym małżonkowi Pani, gdybym chciał porównywać Go do wołu, boć przecież, jak widzę z Pani listu, jest w nim coś więcej nad siłę i zdrowie, sama Pani przyznaje, że ma prawy charakter i że go ludzie szanują — ale i Pani nie chcę porównywać ani do motylka, ani do ptaszka... Byłaby to impertynencya dla kobiety — jako dla człowieka — i jeżeli mamy doprowadzić tę korespondencyę do końca i traktować poważnie kwestyę jako kwestyę, to postanówmy sobie nie mieszać do dyskusyi fiołków, konwalij, jaśminów, ani słowika, ani księżyca, ani gwiazdek — tylko ludzi. Będzie to prozaicznie, ale lepiej. I gdyby Pani w swym liście nie była goniła za motylkami i ptaszkami, to może zdołałaby lepiej sformułować zarzuty przeciwko swemu mężowi; tymczasem tak je Pani umiała otulić w gęsty welon porównań i przenośni, że ani sposób dobrać się do tak zwanej przez zwykłych śmiertelników „istoty rzeczy.“
„Ja mu nie mogę nic zarzucić, pisze Pani, a jednak czuję, że to dla mnie towarzysz za poważny. I zdaje mi się, że źle uczyniłam, oddając mu swą rękę. Co jednak było robić? Wiesz dobrze, kochany Kuzynie, że rodzice moi byli biedni, a po śmierci ojca matka prawie nie miała z czego żyć, a przecież była jeszcze młodsza siostra. Jedynym środkiem utrzymania dla nas trzech, to jest dla matki, Jadwisi i mnie, było to, co ja zarobiłam lekcyami. Krucha to podstawa bytu, tembardziej, że matka z wiekiem coraz więcej zdrowie traciła, trzeba jej było zapewnić wygody, lepsze pożywienie, dawać wzmacniające wina i lekarstwa. Nieraz byłam w rozpaczy, co zrobię? Może, kochany Kuzynie, o tem wiesz, może nie wiesz, ale ja zabijałam się pracą; od wczesnego ranka do późnej nocy cały czas poświęcałam moim uczennicom, a jednak nie zarabiałam tyle, żeby mogło na wszystko wystarczyć. Z niesłychaną obawą, z trwogą, która przejmowała mnie dreszczem, spoglądałam w przyszłość straszną, niepewną; gdy wtem, zupełnie niespodziewanie, spotkałam w towarzystwie dzisiejszego męża mego, Henryka. Podobałam mu się, a w trzy miesiące potem zostałam jego żoną. Osądź sam, czy mogłam postąpić inaczej? Matka, uszczęśliwiona mojem zamążpójściem, ostatni rok życia przepędziła w największych wygodach i umarła z uśmiechem na ustach, dziękując Bogu, że ja jestem szczęśliwa(!). Siostrę młodszą wydałam zamąż, za kuzyna mego męża, człowieka mniej zamożnego niż on, ale mającego byt zabezpieczony. I w taki sposób ostatecznie rozwiązała się zagadka, trapiąca biedną nauczycielkę. Rozwiązała się pomyślnie — a jednak... kto wie, czy nie byłabym szczęśliwszą, wyszedłszy za biedaka, na twardą dolę, na pracę. Możeby on mnie lepiej zrozumiał, może troska o chleb nie dopuszczałaby do głowy tych myśli, które tłoczą się w niej niby ciężkie chmury, grożąc burzą... Ja nie mówię że Henryk jest zły człowiek, że mnie nie ocenia, nie kocha, ale uciekłabym chętnie za dziesiątą granicę, ukryła się za górami, za morzami, byle nie być tu, gdzie mi niby tak dobrze.“
Otóż to, kochana Kuzyneczko, owo „niby“ jest najgorsze. Przyjdziemy jeszcze i do tego punktu, ale pozwól, że cokolwiek zboczę z prostej drogi. Kochana kuzynka w swojej wspaniałej rezydencyi dzisiejszej, gdzie, jak się dowiaduję z listów, jest kilkanaście pokoi, śliczny ogród, cienisty park, staw, a na nim łódki do spaceru, nie myśli zapewne o tem, ze można mieszkać w jednej ponurej izbie, mieć widok na ciasne podwórko i na oficynę, w której gnieździ się niezamożna ludność miejska. Ja właśnie w jednej takiej ponurej stancyi mieszkam, na oficynę codzień patrzę i w niej na niejedno zapytanie kuzynki odpowiedź znajduję.
Oto naprzykład na pierwszem piętrze mieszka dziwne małżeństwo. Mąż ma przynajmniej sześćdziesiąt lat wieku, brzydki jak grzech śmiertelny, chory, przez połowę sparaliżowany, a żona śliczna, młoda kobieta. Wyobraża pani sobie zapewne, że tych dwoje ludzi żyje z sobą jak pies z kotem i że (oprócz Pani naturalnie) nie masz nieszczęśliwszej istoty nad ten świeży, do życia uśmiechnięty kwiatek, przypięty do starego kożucha. Bynajmniej — małżeństwo to jest zgodne i żyje przykładnie. On nie wychodzi z domu nigdy, ona tylko godzinę, dwie po za domem przepędza. Chodzi do kościoła i na targ, czasem odwiedza rodziców i rodzeństwo. Ojciec jej był ślusarzem, pracując przy fabryce, uległ kalectwu i zbiedniał. Nie miał dość siły, aby jako robotnik przy warsztacie mógł stanąć, ani też dość pieniędzy, aby warsztat założyć i czeladników przyjąć; bieda zaglądała do domu, trzeba było wyprzedawać potrosze ruchomości, aby mieć na chleb. Ten biedny człowiek miał czworo dzieci: córkę siedemnastoletnią dziewczynę i troje drobiazgu. Żona jego również nie domagała na zdrowiu. Położenie było bardzo trudne. W czasie najkrytyczniejszym przez osobę trzecią zgłosił się ów człowiek chory, z propozycyą, aby Mania została jego żoną. Wdowiec był wszelkiej opieki pozbawiony, a względnie do swojej sfery zamożny. Obiecał dopomódz rodzicom dziewczyny, a po śmierci jego całe mienie miało przejść na nią. Mania nie namyślała się długo, i już od dwóch lat spełnia obowiązki siostry miłosierdzia przy tym schorowanym człowieku. Ojciec jej założył warsztat, przyjął czeladników, roboty ma sporo i już chleba w domu teraz nie brakuje. Dowiadywałem się, jakie też jest pożycie tak niedobranej pary? Zaręczono mi, że jak najlepsze. Chory otoczony jest troskliwą opieką, a Mania ma tę pociechę, że widzi rodziców swych i rodzeństwo zabezpieczone od nędzy. Ta prosta dziewczyna, córka rzemieślnika, nie narzeka na swój los i nie rozpacza; pielęgnuje chorego, szanuje go i ma dla niego uczucie wdzięczności za to, że przyszedł z pomocą jej ojcu. Jestem prawie pewny, że gdy mąż jej umrze, ona szczerze i bez obłudy po nim zapłacze. Zasady religijne chronią ją od wszelkich pokus i jest żoną uczciwą.
Może niepotrzebnie wplotłem do dzisiejszego listu tę opowieść, ale już nie rozedrę tej karteczki, niech zostanie, a na zakończenie rzucę pytanie: czy też starałaś się Pani kiedy poznać bliżej te przedmioty, te sprawy, które interesują Twego męża? Chciałbym o tem wiedzieć.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.