Listy O. Jana Beyzyma T. J./List XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze
Wydawca Wydawnictwo Księży Jezuitów
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Przeglądu Powszechnego”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST XXIX.

Tananariwa, 13 września 1901.


Oddawna nie pisałem do Ojca, bo zawsze jakieś coś zaszło mi w drogę; zbierałem się ciągle jak czajka za morze i nie mogłem się zebrać, choć zajęcia nie brak mi wcale i owszem obecnie mam go więcej, niż zwykle, ale wszystko zostawiłem, żeby do Ojca choć kilka słów napisać. Dnia 25 lipca na św. Jakóba odprawiłem pierwszą Mszę św. w tej prowizorycznej katedrze, o której Ojcu poprzednio pisałem, a której fotografje obecnie posyłam. Dnia 24 lipca, kiedym się krzątał koło przygotowania wszystkiego co potrzeba do Mszy św., podchodzi jeden z chorych i pyta: »Ojcze, gdzie umieścimy teraz szopkę, jak nadejdzie Boże Narodzenie, wszak kościół znacznie mniejszy?« Odpowiedziałem mu na to żartem, że nasz kościół cały wygląda jak Betleemska stajenka, więc mogą cały rok koledować. Nazajutrz podczas Mszy św., pierwsza pieśń jaką zaśpiewali, było Gloria in Excelsis Deo, a potem do końca Mszy same tylko kolendy śpiewali. — Śmiesznie to trochę wygląda kolendować w lipcu, to prawda, jednak mi podczas Mszy św. łzy w oczach zakręciły się przy konsekracji na wspomnienie, że Pan Jezus schodzić raczy do takiej szopy, a potem, co jeszcze gorzej, do mego plugawego serca. Ale trudna rada, kiedy Sam Pan Jezus tak chce, więc inaczej być nie może.
Doznałem niedawno praktycznie, jak to często niewygodnie, kiedy się niewiele umie, a zwłaszcza, zdaje się mi, że języków im więcej się umie, tem łatwiej można sobie poradzić. Dostałem dwa listy, jeden po niemiecku, drugi po hiszpańsku pisany, żadnego z tych języków nie znam, musiałem zatem szukać tłumaczy.
W okolicach Tananariwy bardzo trudno, nawet możnaby narazie powiedzieć, niepodobna znaleźć odpowiedniego miejsca pod schronisko, więc postanowili przełożeni wybudować takowe w południowej części środkowego Madagaskaru jedno wielkie schronisko dla trędowatych znajdujących się w naszej misji. Niedawno powiedział mi X. Superjor, żebym się gotował do drogi, bo mnie wyszle do innego posterunku, żebym tam budował schronisko. Zwykle jednak bywa, że człowiek strzela a Pan Bóg kule nosi, zacząłem myśleć o drodze, powiedziałem moim chorym, że jak stanie nowe schronisko, to ich uwiadomię i kto zechce, będzie mógł tam się rozkwaterować, tymczasem zamiast udać się dokąd mnie wysyłają starsi, musiałem rad nie rad rozgościć się na jakiś czas w Tananariwie i to w infirmerji do tego. Nogi poobierały i popuchły tak, że chodzić ani rusz, przesiedziałem kilka dni, trzymając wciąż nogę chorą wyciągniętą. Nie trzeba tylko wieszać kowala, kiedy ślusarz zawinił, niech Ojciec nie myśli, żeby ta choroba pochodziła od pcheł afrykańskich, bynajmniej, od jakiegoś czasu byłem już wolny od nich; doktor utrzymuje, że coś jadowitego musiało mnie pokąsać kiedym spał i pytał mnie, czy nie wiem co. Nic na to nie mogłem mu odpowiedzieć, bo są tu wprawdzie jakieś długie robaki w rodzaju gąsienic, mające mnóstwo nóg, wskutek czego nazywają je stonogami, te stonogi jadowite, są małe skorupiaki (długi 1 ctm. z ogonem razem), są niktóre pająki też jadowite, ale ja żadnego z tych potworów nie znalazłem w swojej stancji. Ostatecznie czy kijem, czy pałką, to na jedno wyjdzie, czy to, czy owo było powodem choroby, mniejsza o to, ale ja areszt odsiedzieć musiałem. Bolało to coś trochę, ale mogłoby było daleko więcej boleć, mimo to jednak choćbym był niewiedzieć jakim tancmistrzem, obecnie w tany puścićbym się nie mógł. Najbardziej przykrem było dla mnie to, że Mszy św. odprawiać nie mogłem, komunikowałem tylko. Cóż robić, urodziłem się w grzechu pierworodnym, muszę jego skutków doświadczać, jak i wszyscy inni na tym świecie.
Kuchmistrza, którego przedtem miałem, musiałem oddalić, mam obecnie innego; twierdzi on stanowczo, że dwanaście lat już skończył, może być, że ma więcej, ale, jak już Ojcu kiedyś pisałem, trudno dowiedzieć się na pewno od którego Malgasza, ile ma lat. Razu pewnego przychodzi od do mnie zakłopotany i mówi: »Za ciężko mi Ojcze, kup mi nowe konewki do noszenia wody«. W czem ci ciężko, pytam go, i na co ci konewki, kiedy mamy aż dwie. »Mamy dwie coprawda, odpowiedział, ale za ciężkie są dla mnie, trudno mi wodę w nich nosić«. Powiedziałem mu na to, żeby nabierał tylko po pół konewki naraz, jak pójdzie po wodę, a gdyby i wtedy było jeszcze źle, to będziemy radzić inaczej. Poszedł, przyniósł kilka razy wody, a potem przychodzi i z uśmiechem mówi: »Ojcze, teraz już dobrze, wazaha zawsze potrafi zaradzić prędzej od Malgasza«. Kiedy odprawiałem Mszę św., to służyć musimy razem, bo on wie tylko kiedy odpowiedzieć Amen, kiedy mszał przenieść i zadzwonić, nic więcej, resztę wszystko odpowiadam sam, dlatego powiedziałem, że służymy do Mszy razem. Może Bóg pozwoli, że ten dzieciak wyrobi się na dobrego katolika, bo pobożny jest i pracować lubi.
Teraz krótko napisałem do Ojca, ot tak, żeby dać Mu niby znać, że jeszcze żyję; wysyłam ten list z infirmerji i jakoś mi się nie klei, trudno myśli zebrać. Będzie Ojciec może kpił ze mnie, żem za gorąco kąpany, niech i tak będzie, ale powiem Ojcu otwarcie, że obecnie przechodzę męki Tantala; otwiera się, dzięki Bogu, pole do działania, bo trzeba skupować materiał, zakładać powoli fundamenta pod schronisko i t. d., jednem słowem kipi we mnie wszystko, a tu ani rusz, muszę siedzieć przykuty na jednem miejscu jak więzień, bo nogi jeszcze nie są do użycia, choćby i z laską nawet nie da się chodzić. Pilno mi, to prawda, ale nie smucę się wcale, bo to przecie wola Boża taka. Matka Najśw. sama kieruje całą sprawą mego schroniska, kazała mi czekać jeszcze, zatem tak ma być, któż to może wiedzieć, co Najśw. Pani zamierza zrobić. Jakby tam zresztą mi było, mniejsza o to, dzięki Bogu, że już aby raz rzecz się rozpoczęła, jakoś to wszystko za łaską Boga pójdzie.
Miałem wysłać ten list, a tu nadchodzi poczta, przez którą dostałem »Rocznik Rozkrzewiania Wiary« zeszyt lipiec—sierpień. Nadzwyczaj się ucieszyłem, przeczytawszy wykaz jałmużn. Podziękowałem jak zwykle najpierw Matce Najśw., a teraz jak od siebie, tak też w imieniu moich chorych pokornie dziękuję tej pewnej osobie, co na ręce W. X. Roeslera posłał jałmużnę dla »Tatara«, i S. G. »dla czarnych piskląt« i wszystkim razem i każdemu zosobna łaskawym ofiarodawcom. Nich Im to Matka Najśw. po swojemu stokrotnie wynagrodzi. Prosimy Ją o to w naszych codziennych modlitwach — od nas zaś, nie mogąc inaczej wyrazić wdzięczności, choć z pod afrykańskiego nieba, ale czysto polskie przesyłamy naszym dobrodziejom »Bóg zapłać« — misaotra anareo czytaj: misáutr anaréu, znaczy: dziękujemy Wam.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Beyzym.