Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chodziła od pcheł afrykańskich, bynajmniej, od jakiegoś czasu byłem już wolny od nich; doktor utrzymuje, że coś jadowitego musiało mnie pokąsać kiedym spał i pytał mnie, czy nie wiem co. Nic na to nie mogłem mu odpowiedzieć, bo są tu wprawdzie jakieś długie robaki w rodzaju gąsienic, mające mnóstwo nóg, wskutek czego nazywają je stonogami, te stonogi jadowite, są małe skorupiaki (długi 1 ctm. z ogonem razem), są niktóre pająki też jadowite, ale ja żadnego z tych potworów nie znalazłem w swojej stancji. Ostatecznie czy kijem, czy pałką, to na jedno wyjdzie, czy to, czy owo było powodem choroby, mniejsza o to, ale ja areszt odsiedzieć musiałem. Bolało to coś trochę, ale mogłoby było daleko więcej boleć, mimo to jednak choćbym był niewiedzieć jakim tancmistrzem, obecnie w tany puścićbym się nie mógł. Najbardziej przykrem było dla mnie to, że Mszy św. odprawiać nie mogłem, komunikowałem tylko. Cóż robić, urodziłem się w grzechu pierworodnym, muszę jego skutków doświadczać, jak i wszyscy inni na tym świecie.
Kuchmistrza, którego przedtem miałem, musiałem oddalić, mam obecnie innego; twierdzi on stanowczo, że dwanaście lat już skończył, może być, że ma więcej, ale, jak już Ojcu kiedyś pisałem, trudno dowiedzieć się na pewno od którego Malgasza, ile ma lat. Razu pewnego przychodzi od do mnie zakłopotany i mówi: »Za ciężko mi Ojcze, kup mi nowe konewki do noszenia wody«. W czem ci ciężko, pytam go, i na co ci konewki, kiedy mamy aż dwie. »Mamy dwie coprawda, odpowiedział, ale za ciężkie są dla mnie, trudno mi wodę