Listy O. Jana Beyzyma T. J./List XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze |
Wydawca | Wydawnictwo Księży Jezuitów |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Przeglądu Powszechnego” |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
List Ojca z d. 18/1 1901 odebrałem 24/2 1901 i bardzo zań dziękuję; wyjątkowo chyba tak prędko doszedł, nieczęsto się tak zdarza. Mam obecnie znowu nieco kłopotu; od początku lutego jestem oddalony od moich chorych o 14 klm. albo i więcej może i tylko raz na tydzień dochodzę do nich, żeby im Mszę św. odprawić w niedzielę. Kazał mi X. Superjor przebywać kilka miesięcy w jednej z sąsiednich stacyj misyjnych, żeby już aby raz nauczyć się dostatecznie języka, czego dotychczas z powodu różnych przeszkód zrobić nie mogłem. Bardzo mi to przykro, to prawda, ale trudna rada, opuściłem moich biedaków dla ichże własnego pożytku, od nich nie mógłbym się nauczyć tak prędko, muszę zatem korzystać ze sposobności, bo kto wie, co potem nastąpi; mogą mnie znowu napotkać jakie przeszkody, jak to było dotychczas. Jak wszystko na świecie, tak i to dzieje się za zrządzeniem Bożem, zetem dziej się Jego najświętsza wola. Od rana do nocy nabijam głupią moją mózgownice malgaszką sciencją, taką ciemna jak sami Malgasze. Dałby tylko Bóg, żebym jak najprędzej mógł spowiadać i nauczać, bo moje kochane czarne pisklęta bardzo potrzebują duchowej pomocy. Idę do nich w sobotę, a w niedzielę zaraz po Mszy św. odchodzę, żeby czasu nie trwonić. Przyszedłszy w sobotę, rzucam torbę w izbie i biegnę zobaczyć, co moi chorzy porabiają; przedpołudniem staram się poopatrywać wszystkie rany, a resztę załatwiam po południu.
Po pierwszym zaraz tygodniu niewidzenia się, zapytali mnie chorzy: »Umiesz już Ojcze mówić po naszemu? Ucz się prędko, żebyś mógł prędzej do nas na stałe powrócić, modlimy się codzień, żeby ci Pan Bóg dopomagał«. Podziękowałem za modlitwy, prosiłem o nie nadal i obiecywałem, że będę się starał, jak tylko będę mógł, żeby tylko prędzej znowu być z nimi razem. Z wielką przykrością odchodzę co niedziela, ale przedewszystkiem »bądź wola Twoja«. Droga zajmuje mi 2½ godz. tam i drugie tyle napowrót, bo trzeba się spinać z góry na górę po ścieżkach, wiodących przez najrozmaitsze wertepy i w dodatku trzeba się w bród przeprawiać przez strumień, który w porze suchej zaledwie się sączy, a w porze deszczowej porządnie przybiera, jak wogóle wszystkie górskie strumienie. O brewjarzu w drodze niema mowy, bo ma się ad libitum: odmawiać brewjarz i gdzie kark sobie skręcić albo nogi połamać, albo nie mówić brewjarza i cało dojść na miejsce. Idę wprawdzie zawsze jednym ciągiem, nie zatrzymując się nigdzie anie na chwilę, tak, że nawet fajkę zapalam idąc, mimo to jednak prędzej niż w 2½ godziny nie mogę stanąć na miejscu. Postarzał się człowiek nie na żart, już nie mogę tak uganiać, jak przedtem. Wie Ojciec z tego, co kiedyś przedtem pisałem, że tu źródeł niema, pijemy wodę z bagien albo deszczówkę. Po takiej jednak przechadzce ta woda bardzo się smaczną wydaje; jak tylko przyjdę na miejsce, ostygnę trochę, żeby febry nie dostać, a potem raczę się tym żabim trunkiem lepiej może, niż jaki najzawołańszy bibuła wódką.
Szedłem kiedyś do moich chorych, dzień był bardzo duszny i skarny, bo zanosiło się na burzę, szedłem ostro, więc zmachałem się nieźle; oprócz tego musiałem obchodzić miejsca wodą zalane (teraz tu pora deszczowa) i w tej przeprawie, choć uważałem dobrze, pokłułem się też dobrze o rozmaite kolczaste zielska i kaktusy. Na szczęście nie podarłem na sobie odzienia, a byłby to prawdziwy kłopot, bo trzebaby było potem zaszywać, do czego nie miałem wcale czasu, a jeszcze mniej ochoty. Zresztą mniejsza o to, bo w razie potrzeby, jak czas tak ochota musiałaby się znaleźć, ale najgorsze było, że zapomniałem wziąć ze sobą igłę i nici. Już się mi parę razy zdarzyło, że w podobnych przeprawach odzienie ucierpiało. — Zrobiwszy wszystko co było do zrobienia, zabierałem się do szycia. Po skończeniu tej operacji opatrzyłem robotę, zaszyte było mocno, to prawda, ale za każdym razem przekonywałem się w podobnych wypadkach, że daleko większe mam zdolności do rzeźbiarstwa, niż do krawiectwa i łatwiej dam sobie rady z dłutem, niż z igłą. Nie smuci mnie to wcale, gdyż nigdy w życiu powołania do krawiectwa nie czułem. Wprawdzie moja sutanna często gęsto wygląda tak, że każdy co spojrzy, przypuściłby prędzej, że ją naprawił jaki rymarz, powroźnik, czy inny tego rodzaju majster, ale nie krawiec. To jednak jedno z najmniejszych, moje czarne pisklęta nawet uwagi na to wcale nie zwracają, bo my tu wogóle żadnej mody nie trzymamy się i o elegancji nie myślimy.
Przyszedłszy do siebie, zaraz zająłem się chorymi, potem brewjarz i tak jakoś dzień cały zeszedł niepostrzeżenie. Wieczorem dopiero, położywszy się, poczułem, że jestem siarczyście zmęczony. Jakoś mi się nie spało, rozmyślałem nad przyszłością, robiłem najrozmaitsze plany i t. p. i t. d., i tak myśląc, niepostrzeżenie cofnąłem się do przeszłości; przypomniało mi się wiele rzeczy, które widziałem i słyszałem, będąc jeszcze w kraju. Nie potrafię nawet Ojcu opisać, jak się mi żywo przedstawiło nieszczęśliwe położenie tych ludzi, co robią wszystko nie dla wyższych pobudek, ale tylko dla jakichś celów czysto ziemskich doczesnych. Czułem się porządnie zmachanym, ale mi to wcale nie było przykro, przeciwnie, cieszyło mnie to bardzo, bo wiem, że to trochę, co czasem uda się mi doznać, robię dla chwały Boga, dla dobra moich cierpiących braci, zatem mogę śmiało mieć nadzieję, że Matka Najśw. to łaskawie przyjmie i w przyszłem życiu wyjedna za to nagrodę wieczną u Swego Syna. Aż się mi przykro zrobiło kiedym wspomniał, że tylu ludzi na świecie tak ciężko napracuje się i nacierpi nieraz li tylko dlatego, żeby sobie we wszystkim dogodzić. Ciągle mają przed oczyma to kochane »ja«, które ich zupełnie zaślepia, robi ich zupełnie głuchymi i ślepymi na nędzę bliźnich. Pieniędzy nazbierają huk, całe życie spędzają w wygodzie, dostatku, a często nawet i w niegodziwym zbytku, nadchodzi wreszcie śmierć i z czem tu stanąć przed sądem Bożym? A niech Bóg broni! przykro i straszno zarazem myśleć o tem.
Rzecz ma się tak: na wybudowanie trzeba mi 150.000 fr., jałmużna, dzięki Bogu, nadchodzi ale bardzo powoli, dlatego, że, jak Ojcu wiadomo, dają przeważnie ludzie nie majętni, lecz ubodzy, którzy wiele dać nie mogą; bardzo bogaci, z małemi wyjątkami, wogóle nic nie dają, a jeśli co dali, to tak jakby pro forma tylko, bo tak szczupło, że każdy z uboższych daleko więcej przysłał. Rzecz zatem jasna, że choć już trochę uzbierało się, jednak do potrzebnej sumy jeszcze bardzo daleko. Budować częściowo nie mogę, t. j. wybudować trochę na umieszczenie przypuśćmy jakich 50 chorych na razie, żeby potem w miarę tego jak będzie przybywać jałmużna, dobudować resztę. Bardzo byłbym kontent, gdyby tak się dało zrobić, ale nie można, bo: 1) mam nie 50, ale przeszło 100 chorych, więc gdybym wziął tylko 50 do nowego schroniska, co zrobić z resztą, kto będzie się nimi opiekował, kiedy ja jestem tylko sam jeden do tego? 2) wybudować część i zostawić to niezamieszkałe, to nim resztaby się dokończyła, zepsułyby deszcze po części, a resztę roznieśliby złodzieje i trzebaby było naprawiać i odbudowywać zamiast dobudować dalej; 3) wybudowawszy część zająć to co wybudowane, to znaczy tyle, co dać za wygranę z dalszą budową, bo żaden robotnik nie chce pracować tam, gdzie są trędowaci; 4) wystawiwszy wszystko, trzeba mieć zapewnione przynajmniej na 2 lub 3 miesiące utrzymanie, naprzód jak dla chorych, tak dla tych, co będą do ich obsługi, boć niepodobna przecież zamknąć biedaków w porządnym schronisku i patrzeć na to, jak tam będą ginęli z głodu i nędzy. Oto główniejsze racje, dla których zaczynać budowy nie mogę. Jak Najświętsza Panna pozwoli, że schronisko już stanie, wtedy przyszlę Ojcu szczegółowe opisanie i fotografje tegoż, ogłosi to Ojciec w »Misjach« i będą mieli wszyscy jasny dowód, że ich ofiary poszły na to, na co były przeznaczone. Dałby Bóg, żeby to jak najprędzej nastąpić mogło, tymczasem zaś ja bardziejbym się cieszył, gdyby jałmużny nadchodziły obficiej, niż z tego, że niektórzy tak gorliwie pilnują tych jałmużn, choć kto wie, czy sami bardzo się do nich przyczynili. Nie wiem czy komu może być tak pilno do nowego schroniska, jak mnie.
Rozpisałem się, bo jakoś dziś mi się nieźle pisze, a Ojciec drogi już się pewno niecierpliwi, że czas zabieram na czytanie tej bazgraniny, więc dość tego na dziś; o modlitwy bardzo proszę i jeżeli łaska i można, o kilka słów odpowiedzi. Niech Matka Najśw. błogosławi i dopomaga Wam wszystkim we wszystkiem.