Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

całe życie spędzają w wygodzie, dostatku, a często nawet i w niegodziwym zbytku, nadchodzi wreszcie śmierć i z czem tu stanąć przed sądem Bożym? A niech Bóg broni! przykro i straszno zarazem myśleć o tem.
Przypomniałem sobie, że kiedyś dawniej pisałem Ojcu, dlaczego nie zaczynam jeszcze budować; teraz niedawno dostałem parę listów z kraju od rozmaitych osób, w których mnie zapytują, dlaczego nie buduję, czy zaczynam budować, kiedy myślę zaczyna i t. d. i t. d. Wszystko to wprawdzie było bardzo zgrabnie i grzecznie wyrażone, ale niektóre z tych zapytań dały mi do myślenia. Sącząc z tych zapytań, możnaby wnosić, że niektórzy pytają, bo się niecierpliwią, chcieliby żeby jak najprędzej nieszczęśliwi trędowaci byli w lepszem położeniu, niż są dotychczas i daj Boże, żeby tak można było pojmować te zapytania; ale można też wnosić z tych zapytań, że niektórzy jakby się obawiali, czy te pieniądze, które dają, będą użyte na cel przeznaczony. Mówiąc wyraźnie, obawiają się może, czy Ojciec albo ja, nie używamy tych pieniędzy dla nas samych, albo na inny jaki cel, a nie dla trędowatych. Korci mnie to bardzo, bo nie posądzając nikogo, może się łatwo znaleźć jaki zły człowiek, co nas o to gotów posądzić i czego dobrego nawet i rozgłaszać podobny fałsz, oczerniając przez to, jak nas obydwóch, tak też, co jeszcze gorzej, nasz Zakon, jak już się nieraz zdarzało. Na to jednak wcalebym jeszcze nie zważał, gdyby mi nie chodziło o bidnych trędowatych, bo co się nas tyczy, to tyle nam ubędzie przez to, co o nas ludzie będą myśleć lub gadać, ile przybywa przez jał-