Las (Weryho)/Pierwsza robota Kazia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Weryho
Tytuł Pierwsza robota Kazia
Pochodzenie Las. Książka przeznaczona dla dzieci od lat 6-iu do 10-iu
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia J. Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Pierwsza robota Kazia.

K


Kazio codzień chodził z mamą na przechadzkę, bardzo to lubił; ale co prawda znudziło go chodzenie zawsze po tych samych ulicach i prosił mamę by zaprowadziła go za miasto. Mama nie mogła tak prędko tego uczynić, bo wszędzie jeszcze było dużo śniegu i błota; niepodobna więc było chodzić tam, gdzie bruku nie było.

Nareszcie nadeszła wiosna, słońce zaczęło przygrzewać, stopiło śnieg i osuszyło ziemię.
Wtedy mama rzekła do Kazia:
— Dziś po śniadaniu udamy się na przechadzkę, pójdziemy za miasto.
Słysząc to Kazio, bardzo się cieszył, podskoczył z radości, ucałował mamę, zaczął biegać i skakać po pokoju, śpiewał piosenki jakie umiał i niecierpliwie czekał chwili wyjścia. Wolałby nie jeść śniadania byleby tylko czemprędzej wyjść z domu; ale sam bez mamy pójść nie mógł, musiał więc cierpliwie wyczekiwać przy stole i tak się zamyślił, że zamiast soli wziął pieprzu na chleb. Nareszcie mama zaczęła się ubierać, a Kazio tak prędko włożył na siebie ubranie, jak nigdy i wybiegł na ulicę. Cały był rozpłomieniony, oczki mu się świeciły, ciągle się uśmiechał, chciałby wszystkim powiedzieć gdzie idzie, ale z nieznajomymi nie wypada rozmawiać. Spostrzegł nareszcie znajomego psa i z daleka do niego zawołał:
— Burku, chodź ze mną, idę za miasto!
Ale pies nie zrozumiał, machnął ogonem i pobiegł dalej. Kazio z mamą szedł długo, minęli aleje, już i bruku nie było. Domki tu były coraz mniejsze, drewniane, a przy nich nie takie chodniki jak w mieście, gdzie niegdzie tylko leżały kamienie narzucane. Spotykał i tutaj dzieci, ale nie były tak ubrane jak dzieci miejskie; były one zaniedbane, obdarte, prawie wszystkie bose. Jedne bawiły niemowlęta, drugie zamiatały podwórza, albo pomagały dorosłym nosić ciężary.
— Zatrzymajmy się mamo — rzekł Kazio — przyjrzę się co tu robią.
Gdy przystanął i rozglądał się, posłyszał śpiew z daleka dochodzący.
— Kto to śpiewa, mamo, chodźmy zobaczyć.
Kazio pobiegł naprzód i ujrzał z daleka, jak na ganku siedziała jakaś staruszka i coś splatała, a przy niej mała dziewczynka zeszywała jakieś kawałki i zwijała je na kłębek. Dziewczynka śpiewała i tak była zajęta robotą, iż nie spostrzegła wcale, jak z mamą swą podeszli do ganku.
— Dzień dobry wam, babuleńko — powiedziała mama Kazia.
— Dzień dobry — odrzekła staruszka. — A kogóż to nam Bóg przyprowadził?
— Jakaś pani z chłopczykiem — szepnęła jej dziewczynka.
— A czy nie widzicie? — zapytała mama Kazia.
— Nie widzę, pani droga, dziesiąty już roczek, jak zaniewidziałam.
— A jakżeż pracujecie? Widzę, że jakiś dywanik wyplatacie — zapytała znowu mama Kazia.
— Jakaż to tam robota moja! Dobrzy ludzie dają mi sukienne kawałki i Marynia, wnuczka moja, porozcina je i pozszywa, a ja przeplatam, przebierając palcami.
— Jakto, nie widząc przeplatacie — zapytał Kazio zdziwiony.
— Mój paniczu — rzekła staruszka — taką robotę każdy na pamięć potrafi zrobić. Cóż to mądrego! Mam tu pocięte sukno, biorę pasek z kłębka i przeplatam: jeden pasek w górę, drugi na dół; jak dojdę do końca, znowu to samo, ot i dywanik pod nogi gotów.
— Czy naprawdę to tak łatwo? A dla kogo robicie te dywaniki.
— Dla kogo? — uśmiechnęła się staruszka — dla każdego kto zechce kupić, bo przecież z tego tylko zarobku żyjemy.
— Moja mamusiu, kup mi dywanik — upraszał Kazio.
Mama uczyniła zadość jego prośbie, potem porozmawiała jeszcze chwilkę ze staruszką i dziewczynką i udała się z synem do domu. Powróciwszy do mieszkania, Kazio chciał się wziąć natychmiast do wyplatania podobnego dywaniku.
— Dobrze, synku — rzekła mama — ale z sukna nie potrzebujesz robić dywaników, masz już jeden, spróbuj upleść z papieru. Nacięła mu kartkę, dała paski do przeplatania i Kazio zaczął pracować, powtarzając ciągle w myśli: jedno w górę, drugie na dół, a jak zapomniał, to szedł i przyglądał się dywanikowi. Po skończeniu roboty przesuwał paski, podkleił i miał ładną patarafkę. Darował ją babci na imieniny, a ta ucieszyła się bardzo, że jej mały wnuczek już umie pracować.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Weryho.