La San Felice/Tom III/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Assunta miała wielką słuszność pokładając całą swoją ufność wstawiennictwu świętego, gdyż jej ojciec i bracia w istocie doczekali się cudownego połowu.
W chwili gdy już zaczęli wyciągać siecie, wydały się im bardzo ciężkie, sądzili więc, że zaczepiły się o skały; lecz nie czując oporu, jaki zwykle sprawia przeszkoda przyczepiona do dna morskiego, obawiali się, aby nie wyciągnęli ciała jakiego samobójcy lub nieszczęśliwego, który utonął w skutek jakiegoś wypadku, co się czasami wydarza i jest smutną przepowiednią dla rybaków, których podobne nieprzewidziane zdarzenie spotyka.
Ale w miarę jak sieć przyciągali do brzegu, uczuwali coraz silniejsze wstrząśnienia i podskoki dowodzące, że istoty żyjące i pełne życia, mimowoli płynąć musiały w kierunku ciągnionej sieci.
Wkrótce dorozumiano się po wzburzonem morzu i słupach wody wytryskających w górę, że biedni więźniowie poczęli pojmować swoje położenie, czyniąc rozpaczliwe usiłowania by się wydostać z sieci. Gennaro i Gaetano zanurzyli się po pas w morze, a kiedy stary rybak i Luigi, zbierając swe siły walczyli z nieposłusznem łupem, pierwsi tymczasem przeszli po za siecie, a chociaż woda dochodziła im aż do ramion, zdołali jednakże przywieść do posłuszeństwa małych buntowników.
Z ich jednakże gestów i radosnych okrzyków, można było łatwo zrozumieć, że św. Franciszek okazał się bardzo szczodrym.
To się działo w zatoce na połowie drogi do Strada-Nuovo naprzeciwko kamienicy, której okna wychodziły z jednej strony na plac, a z drugiej na ulicę św. Andrzeja.
Ta kamienica, którą nazywano pałacem de la Torre, należała w istocie do księcia noszącego to samo nazwisko.
Ponieważ mamy opowiadać fakt czysto historyczny, wypada nam opisać kamienicę gdzie ów fakt miał miejsce, i dać poznać tych, którzy w owej kamienicy mieszkali.
W oknie pierwszego piętra stał młody człowiek, mający około lat dwudziestu ośmiu, ubrany według ostatniej mody paryzkiej, tylko zamiast modnego surduta z długiemi połami o wysokim kołnierzu pikowanym, jaki noszono w tej epoce, miał na sobie szlafrok karmazynowy, zasznurowany na piersiach jedwabnymi sznurami.
Czarne jego włosy, które od niepamiętnych czasów nie widziały pudru, chociaż krótko przystrzyżone, skręcały się w naturalne loki, cienka koszula batystowa, ozdobiona żabotem z delikatnej koronki, nieco otwarta, dawała widzieć szyję białą jak u kobiety; ręce miał delikatne, ważkie, prawdziwie arystokratyczne. Na małym palcu lewej ręki błyszczał pierścionek z djamentem; roztargniony, z okiem gubiącem się w przestrzeń daleką, gonił obłoki snujące się po niebie, ręką lewą wybijał niby takt, jak poeta skandujący wiersze.
Był to w istocie poeta, w rodzaju Sannasara, Bertina, Parnego, don Clemente Filomarino, młodszy brat księcia de la Torre, jeden z największych młodych elegantów Neapolu, który walczył w modnym świecie o palmę zwycięztwa z Mikołajem Caracciolim i z Roccomanem: prócz tego był doskonałym jeźdźcem, wielkim myśliwcem, wybornym w fechtowaniu, w strzelaniu do celu, nadto dobrym pływakiem, bogatym, chociaż najmłodszym z rodziny; brat zaś jego książę de la Torre, o dwadzieścia pięć lat starszy od niego, postanowił umrzeć kawalerem, aby mógł zostawić bratu cały swój majątek; młodszemu więc z rodziny pozostawiał chlubną misję uwiecznienia imienia rodziny de la Torre, której to zaszczytnej misji sam zrzekał się dobrowolnie.
Zresztą książę de la Torre zajmował się pracą daleko podług niego ważniejszą nie tylko dla współczesnych ale i dla potomności, i utrzymywał, że praca ta więcej doda blasku jego imieniu, jak najświetniejsze podpory, którychby dał rodzinie de la Torre. Zapalony biblioman, zbierał rzadkie książki i kosztowne manuskryptu. Bibljoteki, nawet królewska, Neapolu ma się rozumieć, nie miały nic takiego, coby dało się porównać z jego zbiorami książek Elzevira, albo raczej mówiąc poprawniej Elzevirów. W istocie miał wybór prawie zupełny, wszystkich edycji ogłoszonych przez Ludwika, Izaaka i Daniela, to jest przez ojca i syna i synowca[1]. Mówimy prawie kompletny, bo żaden bibljoman nie może się poszczycić zbiorem całkowitym, począwszy od pierwszego tomu ogłoszonego w roku 1572, do którego przywiązane jest imię Elzevirsa, noszący tytuł Euchopii historiae Romance, lib. X. aż do Pustelnika francuskiego, wydanego u Ludwika i Daniela w 1655 roku, Pokazywał jednakże z dumą amatorom ten zbiór prawie jedyny, gdzie można było widzieć z kolei, służące za winietę, to anioła trzymającego w jednem ręku książkę, w drugiem kosę; wiąz po którym się pięła winna latorośl z dewizą: Non solus; Minerwę i drzewo oliwne z napisem: Ne extra oleas, klejnot szlachecki w kształcie głowy bawołu, który Elzevirowie przyjęli w roku 1628; zastąpiła go następnie syrena w roku 1634; wreszcie podstawa do lampy w kształcie głowy Meduzy i girlandy z róż miesięcznych, nakoniec dwa berła skrzyżowane na tarczy, stanowiące ostatnią winietę. Wreszcie te wyborowe edycje, odznaczały się wielkością i szerokością marginesów z których niektóre dochodziły od 15 do 18 linji.
Co do autografów był to zbiór bogaty, jakim prócz księcia de la Torre nikt pochlubić się nie mógł. Rozpoczynały go pieczęcie Tankreda, Hantevilla, następnie królów, książąt, vice-królów, którzy panowali w Neapolu, a kończyły się na podpisach własnoręcznych Ferdynanda i Karoliny, obecnie panujących.
Dziwna rzecz! ta głęboka miłość zbiorów rzeczy starożytnych, której odznaczającym symptomem jest po większej części obojętność na wszystkie uczucia ludzkie, nie wywierała żadnego szkodliwego wpływu na miłość prawie ojcowską, jaką książę de la Torre ogarniał swego młodszego brata, don Clemente, który już w piątym roku został sierotą.
Ale prawdopodobnie myśl, że z chwilą przyjścia na świat dziecięcia zostanie uwolniony od obowiązku żenienia się, tak głęboko przywiązała go do niego; wprawdzie obowiązek wyżej wymieniony, nie byłby go odwrócił od powołania zbieracza starożytności, ale stałby się wielką dlań przeszkodą.
Z trudnością więc przyszłoby nam wyliczać starania, jakiemi otaczał dziecię, które go uwolniło od obowiązku żenienia się.
W czasie chorób ciężkich lub mniej niebezpiecznych, którym zwykle wiek dziecinny ulega, sam pilnował dziecię, przepędzał przy jego łóżeczku noce całe, notując swoje katalogi, albo wyszukiwał w rzadkich swoich dziełach błędów drukarskich, które naznaczają egzemplarz cechą tożsamości.
Kiedy z dziecka don Clemente stał się wyrostkiem, z wyrostka młodzieńcem, z młodzieńca mężczyzną, głębokie i tkliwe przywiązanie jego brata nie zmniejszało się ani na jotę, było zawsze tejże samej siły.
W dwudziestym szóstym roku don Clemente uważany był przez brata za dziecko. He razy tylko wsiadał na koń. lub szedł na polowanie, zawsze brat wołał na niego przez okno: Tylko się nie utop, bądź ostrożny z fuzją, trzymaj się dobrze na komu, by cię nie uniósł.
Kiedy admirał Latouche-Treville przybył do Neapolu, don Clemente Filomarino, równie jak młodzi ludzie w jego wieku, pobratał się z oficerami francuzkiemi i poeta obdarzony żywą wyobraźnią, oburzając się na nadużycia, przygnębionego potrójnym despotyzmem berła, miecza i sutanny, wmieszał się do rzędu najgorętszych patrjotów i razem z nimi wtrąconym został do więzienia.
Cały oddany swoim poszukiwaniom autograficznym i pracom bibljomana, książę de la Torre, wiedział tylko o przybyciu floty francuskiej, nie przywiązując do tego wypadku najmniejszej wagi. Sam filozof — nie mieszał polityki z filozofią, więc nie dziwił się wcale słysząc brata, szydzącego z rządu, wojska i księży.
Nagle dowiaduje się, że don Clemente Filomarino został aresztowany i zaprowadzony do fortu St. Elme. Gdyby piorun był upadł u nóg jego, mniej bez wątpienia byłby go przestraszył, jak ta wiadomość; zebrawszy myśli, pobiegł do regenta wikarjatu, jest to urząd, który odpowiada urzędowi prefekta policji we Francji.
Pytał się co takiego brat jego uczynił. Jakież było jego zadziwienie, kiedy mu odpowiedziano: że jego brat należał do spisku, że oskarżenia wielkiej wagi ciążyły na nim i że jeżeli te oskarżenia dowiedzionemi mu zostaną, głowa jego będzie w niebezpieczeństwie.
Rusztowanie na którem stracono Vitagliana, Emmanuela Deo i Gaglianiego, zaledwo zostało usunięte z placu przed zamkiem. Księciu de la Torre zdawało się, że widzi jak je wznoszono na nowo, by stracić jego brata. Pobiegł więc co tchu do sędziów, oblegał drzwi Vannich, Guidobaldich, Castelcicalów; oddawał połowę swego majątku, ofiarował następnie całe swoje autografy, swoich Elzevirów, oddawał się wreszcie sam w ręce sędziów za uzyskanie wolności dla brata. Proces tymczasem toczył się zwykłą koleją; ale tym razem, pomimo zgubnego wpływu tej krwawej trójcy, wszyscy oskarżeni zostali uniewinnieni i udarowani wolnością.
Wtedy to królowa widząc jak jej się wymykała z rąk zemsta legalna, ustanowiła owo ponure więzienie, do którego już dawniej wprowadziliśmy czytelników naszych, i utworzyła trybunał tajemny, którego sędziami zostali: Vanni, Castelcicala i Guidobaldi, a Pasqual Simone wykonawcą.
Ośmnaście miesięcy więzienia, podczas których książę de la Torre ledwo nie dostał pomieszania zmysłów i zaniechał zbierania swoich Elzevirów, poszukiwania autografów, nie wyleczyły wcale don Clementa Filomarino. z jego zasad liberalnych, z jego tendencji filozoficznych, i z usposobienia sarkastycznego; ale przeciwnie, popchnęły go silniej na drogę opozycji. Silny bezstronnością trybunału, który pomimo tajemnych nalegań królowej, pomimo otwartych znów nalegań jego oskarżycieli, uznał jego niewinność i wrócił mu wolność, sądził się wolnym od wszelkiej obawy i odtąd stał się jednym z najpunktualniejszych gości salonów ambasadora francuzkiego, ale za to zaniedbał zupełnie salony dworskie, do których jego stopień otwierał mu wejście.
Książe de la Torre jego brat, uspokojony co do losu Clementa znów się oddał poszukiwaniu autografów i swoich Elzevirów i wtedy tylko zaniepokoił się o swe dziecko marnotrawne, gdy mu zalecał roztropność przy wsiadaniu na koń, lub gdy tenże wychodził na polowanie albo pływał w zatoce.
Tego dnia obydwaj byli zadowoleni.
Don Clemente Filomarino dowiedział się że ambasador francuzki wypowiedziawszy wojnę królowi Ferdynandowi opuścił Neapol; zapomniawszy więc o zasadach kosmopolitycznych dla miłości narodowości neapolitańskiej, spodziewał się za miesiąc ujrzyć znowu Francuzów, swoich dobrych przyjaciół w Neapolu, a króla i królowę daleko po za granicami kraju.
Ze swej strony książę de la Torre, otrzymał od księgarza Dury, jednego z najsławniejszych antykwarjuszów, list, w którym mu oznajmiał: iż odnalazł jeden tom Elzevira, jakiego właśnie brakowało w zbiorze książek księcia, zapytywał się go przytem: czy miał mu tom ów odnieść lub czekać jego wizyty.
Czytając list księgarza, książę de la Torre krzyknął radośnie i nie mając cierpliwości oczekiwać księgarza, zawiązał krawat, włożył swoją opończę i zeszedłszy z drugiego piętra, zajętego w zupełności na bibljotekę, udał się na pierwsze piętro, które sam z bratem zajmował, właśnie w chwili, gdy tenże kończył wiersz ostatni komicznego poematu, w rodzaju Lutrina-Boila, i w którym powstawał na trzy wielkie grzechy, właściwe nietylko mnichom Neapolu, ale i zamieszkującym kraj cały, tymi grzechami były: niepowściągliwość, lenistwo i obżarstwo.
Na widok brata, don Clemente Filomarino domyślił się, że księcia de la Torre spotkał jeden z tych szczęśliwych wypadków, tyczących się zawodu bibljotekarza, które pozbawiały go prawie przytomności.
— Ach! mój drogi bracie, zawołał, czy nie znalazłeś przypadkiem Serenca z roku 1661.
— Nie, mój kochany Clemencie, ale wystaw sobie moją radość; znalazłem Persa z roku 1664.
— Znalazłeś?... a to dopiero odkrycie — hm. Ale ileż to razy mówiłeś mi: „znalazłem“, a kiedy przyszło do oddania w mowie będącego egzemplarza, wpychano ci jakiegoś fałszywego Elzevira, jakąś edycję ze sferą, zamiast z drzewem oliwnem lub z wiązem.
— Tak, ale nigdy nie dałem się złapać, bo takiego starego jak ja lisa, nie tak łatwo oszukać. Zresztą Dura właśnie donosi mi o owem szczęśliwym odkryciu, a Dura nie wypłatałby mi żadnego figla. Idzie mu o dobrą reputację. Przeczytaj list: „Mości książę, przybywaj jak najprędzej, z radością ci donoszę, że znalazłem Persa z 1664 roku; z winetą składającą się z dwóch bereł skrzyżowanych na tarczy; jest to wspaniała edycja z marginesami szerokiemi na piętnaście linji“.
— Brawo bracie i pójdziesz jak się spodziewam zaraz do Dury.
— Biegnę do niego; będzie mnie to kosztowało najmniej 80 dukatów, ale mniejsza o to! tobie się kiedyś moja bibljoteka dostanie, a jeżeli na szczęście znajdę Terenca z 1661 roku, stanę się panem zupełnego zbioru, a czy wiesz ile jest wart kompletny zbiór Elzevira? Dwadzieścia tysięcy dukatów, jak jeden grosz.
— O jedną, rzecz błagam cię kochany bracie: abyś nigdy nie troszczył się o to, co masz mi zostawić. Mam nadzieję, że podobnie jak Kleobulowi i Bitonowi, chociaż nie posiadamy ich zasług, bogowie jednakże o tyle nas kochają, że nam dozwolą umrzeć razem tego samego dnia i o jednakowej godzinie. Kochaj mnie drogi, a dopóki kochać mnie będziesz, dosyć będę bogatym.
— A! nieszczęśliwy, mówił książę, kładąc obiedwie ręce na jego ramionach i patrząc mu w oczy z niewysłowioną czułością, wiesz o tem dobrze, że cię kocham jak własne dziecię, więcej nawet jak rodzone dziecko, bo gdybyś był tylko mojem dzieckiem, byłbym pobiegł wprzód do Dury i nie uściskał cię prędzej jak za powrotem.
— A więc! uściśnij mnie i biegnij czemprędzej po odbiór swego Terenca.
— Ależ po mego Persa, nieuku! mego Persa! A! mówił książę dalej z westchnieniem, będziesz biblomanem zaledwie trzeciego rzędu, a... do tego jeszcze!!! Do widzenia Clemencie, do widzenia!
I książę de la Torre wybiegł z pokoju.
Don Clemente wrócił do okna.
Basso Tomeo i jego synowie wyciągnęli sieci na brzeg morza w pośród tłumu rybaków i lazzaronów którzy przybiegli oglądać połów Basso Tomeo i jego synów.
- ↑ Uczeni różnią się z sobą w zdaniu pod tym względem: jedni utrzymują że Izaak był synem Ludwika, inni znów przeciwnie twierdzą: że był tylko jego synowcem.