Krzysztof Kolumb (Cooper)/Rozdział XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Krzysztof Kolumb
Wydawca S. H. MERZBACH Księgarz
Data wyd. 1853
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Ludwik Jenike
Tytuł orygin. Mercedes of Castile lub The Voyage to Cathay
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXVI.

Mimo szlachetnych pobudek Kolumba, mimo wytrwałości i odwagi jakiéj wymagało dokonanie jego dzieła, podróż ta śród nawału ważnych spraw miejscowych, mało dotychczas obudziła zajęcia. Na miesiąc właśnie przed podpisaniem ugody z Kolumbem wydany został słynny edykt dwojga władzców względem wygnania Żydów. To wytrzebienie znacznéj części narodu hiszpańskiego samo przez się dostateczném już było do odwrócenia ogólnéj uwagi od dzieła tak wątpliwego, jak wyprawa odkrywcy genueńskiego. Koniec lipca 1492 r. ostatecznym był kresem, w którym prześladowani inowiercy ustąpić mieli z półwyspu; w czasie więc kiedy Kolumb zamierzał wypłynąć z Palos, Hiszpania zadrgnęła pod dotknięciem téj klęski narodowéj. Podobni do braci swych uciekających niegdyś z Egiptu, Żydzi rojami zalegali gościńce, nie wiedząc gdzie ponieść swe kroki tułacze.
Królewskie stadło opuściło Grenadę w maju. Po dwóch miesiącach pobytu w Kastylii, na początku sierpnia udali się do Aragonii, gdzie przebywali w chwili odpłynięcia wyprawy. W październiku zwidzili niespokojną Katalonią, i całą zimę przepędzili w Barcelonie. Siódmego grudnia nastąpił zamach zbrodniczy na życie króla, któremu zapaleniec jakiś zadał w szyję głęboką ranę. Izabella czuwała przy łożu małżonka z całém poświęceniem przywiązanéj kobiéty, póki życie jego zdawało się być zagrożoném. Późniéj przez parę miesięcy ciągnęło się śledztwo; nic dziwnego przeto, że w takich okolicznościach królowa zapomniała o Kolumbie, zwłaszcza gdy Ferdynand dawno już zwątpił o skutku przedsięwzięcia śmiałego żeglarza.
Urocza wiosna krajów południowych w końcu marca 1493 r. rozwinęła się z całą świetnością pod szczęśliwym Katalonii niebem. Król od kilku już tygodni zaczął zajmować się sprawami państwa, a Izabella, wolna od kłopotów stroskanéj małżonki, wróciła do kółka zwykłych zatrudnień domowych. Nigdy może pożycie jéj z dziećmi i powiernikami nie było tyle wylaném. Piérwsze miejsce w rzędzie jéj przyjaciółek zajmowała, jak zawsze, markiza de Moya. Podobnież Mercedes cały swój czas poświęcała królowéj albo jéj dzieciom.
Pewnego dnia w maju, po przyjęciu wieczorném, królowa zgromadziła w swych pokojach grono poufnych osób. Niedaleko już było północy, a król, zwyczajem swoim, pracował jeszcze w przyległym gabinecie. Oprócz członków rodziny królewskiéj, oraz donny Beatrix z siostrzenicą; towarzystwo składało się z arcybiskupa Grenady, Luis’a de Saint-Angel i Alonza de Quintanilla. Dwóch ostatnich przyzwał prałat, dla roztrząśnienia jakiéjś sprawy skarbowo-duchownéj, wobec dostojnéj monarchini. Narada była ukończoną i nastąpiła przyjacielska pogadanka.
— Czy niémasz wiadomości o nieszczęśliwych wygnańcach, księże arcybiskupie? zapytała Izabella, któréj tkliwe serce uboléwało nad surowością prawa przeciw Żydom, ogłoszonego z podszeptu spowiedników. Modły moje nie przestają im towarzyszyć, chociaż obowiązek chrześciański i polityka wymagały ich usunięcia.
— Miłościwa królowo, odrzekł Ferdynand de Talavera, służyć oni będą mammonie pomiędzy Maurami lub Turkami, podobnie jak w Hiszpanii. Niech wasza wysokość nie troszczy się bynajmniéj o tych wrogów Zbawiciela, którzy słusznie pokutują za zbrodnie swych ojców, jeśli tylko nazwać to można pokutą. Chciéj raczéj zapytać, najjaśniejsza pani, obecnych tu przyjaciół Kolumba co się z nim stało i kiedy ujrzemy go z powrotem, w towarzystwie wielkiego chana.
— Nic o tém nie wiemy, świętobliwy prałacie, odezwał się Luis de Saint-Angel. Od czasu jak opuścił wyspy kanaryjskie straciliśmy go z oczu.
— Wyspy kanaryjskie!? wtrąciła królowa z zadziwieniem. Czy macie ztamtąd wiadomość?
— Mamy ustne tylko doniesienia, miłościwa pani. Słychać że admirał z Gomery, gdzie doznał prześladowania od Portugalczyków, popłynął na zachód; lecz od téj chwili los jego jest nieznany.
— Któż waszéj eminencyi zaręczy, dodał Quintanilla, że podróżnicy nasi nie powrócą?
— Genueńczyk, sennorowie, który z łaski naszych władzców otrzymał tytuł admirała, nie będzie pewnie skłonny do pozbycia się téj godności; odpowiedział prałat z urąganiem. Nikt dobrowolnie nie zrzeka się władzy i znaczenia, zwłaszcza gdy w oddaleniu spokojnie używać ich może.
— Niesprawiedliwym jesteś w sądzie o tym człowieku, odparła królowa. Nie wiedziałam o przybyciu jego do wysp kanaryjskich, i rada jestem żem usłyszała choć tyle. Jakże straszne w tych czasach mieliśmy burze, sennorze Saint-Angel!
— Tak straszne, miłościwa królowo, że marynarze Barcelony podobnych nie zasięgają pamięcią. Nie sądzę jednak aby Kolumb znajdował się wtedy w obrębie działania uraganów naszego pobrzeża.
— Ręczę, zawołał arcybiskup, że popłynął na brzegi afrykańskie, co spowodować może zatargi z Janem portugalskim.
— Oto król, nasz małżonek, rozwiąże tę wątpliwość, przerwała Izabella. Nie mamy oddawna wiadomości o Kolumbie; czy zapomniałeś o nim zupełnie don Ferdynandzie?
— Zanim odpowiem na to zapytanie, rzekł król z uśmiéchem, pozwólcie mi wytoczyć sprawę etykiety. Odkądto wasza wysokość dajesz publiczne posłuchanie po północy?
— Publiczne, sennorze? Wszak niéma tutaj nikogo prócz naszych dzieci, donny Beatrix z wychowanicą i kilku wiernych poddanych.
— To prawda, donna Izabello, lecz zapominasz o tych co czekają w przedpokoju.
— Wasza wysokość żartujesz; nikt o téj godzinie żądać nie może wstępu.
— Więc chyba paź waszéj wysokości, Diego de Ballesteros, fałszywie mnie zawiadomił. Nie chcąc przerywać wam rozmowy, przybył do mnie z doniesieniem, że jakiś człowiek dziwnéj powiérzchowności domaga się gwałtem widzenia z królową, utrzymując że pora spóźniona nic niéma do tego, gdyż Bóg zarówno noc jak i dzień przeznaczył na użytek człowieka. Kazałem go wprowadzić, i chcę być świadkiem posłuchania.
— Możeto zdrada, don Ferdynandzie?
— Nie lękaj się, droga Izabello; ramię moje i oręż obecnych tu rycerzów wystarczy na obronę nas wszystkich. Lecz słyszę kroki w przyległym pokoju: spodziéwam się w każdym razie, że nie okażesz obawy.
Drzwi się rozwarły i Sancho Mundo stanął w obliczu królewskiego stadła. Uderzająca zewnętrzność posłańca Kolumba ubawiła zgromadzonych, i wszystkich oczy z ciekawością zwróciły się na niego. Sancho dla większéj okazałości ustroił się w niektóre ozdoby indyjskie, a mianowicie w kilka złotych obręczy; trudno więc było poznać w nim marynarza. Jedna tylko Mercedes, przeczuwając łączność tego człowieka z wyprawą Kolumba, stłumionym okrzykiem zdradziła swoję radość. Królowa spostrzegła mimowolny ten objaw uczucia, i domyśliła się prawdy.
— Jestem królowa Izabella, rzekła, a tyś posłaniec Kolumba.
Sancho, mimo trudności jakich doznał w otrzymaniu posłuchania, dopiąwszy raz celu był jakby u siebie. Zaczął od przyklęknięcia, jak mu polecił admirał, a że przywykłym już był do palenia i żucia tytuniu, nie zapomniał wsunąć w usta kłaczek ulubionego ziela. Następnie, poprawiwszy ubrania, gotował się do stosownéj odpowiedzi.
— Miłościwa królowo! zawołał dość rubasznie, wiadomo każdemu że jestem Sancho Mundo, rodem z Moguer, jeden z najwierniejszych poddanych waszéj królewskiéj mości.
— Czy przynosisz wiadomość od don Kolumba?
— Tak jest, najjaśniejsza pani. Don Christoval wysłał mnie z Lizbony, sądząc że te łotry Portugalczyki nietyle zwrócą uwagi na biédnego marynarza, jak na gońców waszéj wysokości o bótach z ostrogami. Ciężkato przeprawa, bo między Lizboną a pałacem królewskim w Barcelonie niepodobna znaleźć lichego nawet muła.
— Musisz zapewne mieć listy?
— Tak jest, miłościwa pani; ale dublonów jakoś ubyło mi w drodze. Oberżyści uważali mnie pewnie za granda Hiszpanii, bo niemiłosiernie obeszli się z moją kieszenią.
— Daj temu człowiekowi pieniędzy, sennorze Alonzo; on pragnie widać zapłaty przed wywiązaniem się z poselstwa.
Sancho najspokojniéj przeliczył odebraną kwotę, a znalazłszy takową według życzenia, schował ją w zanadrze.
— Gadaj! zawołał król; i nie śmiéj nadal stroić sobie żartów!
Ostry głos Ferdynanda większe zrobił wrażenie na starym marynarzu, jak łagodne przemówienie królowéj.
— Bacz wasza wysokość zapytać, a nie omieszkam odpowiedziéć, rzekł pokornie.
— Gdzie przebywa admirał? odezwała się Izabella.
— Był niedawno w Lizbonie, miłościwa królowo; ale teraz znajduje się pewnie w Palos de Moguer.
— Coście robili od czasu opuszczenia Hiszpanii?
— Zwidziliśmy Cipango i państwo wielkiego chana, w odległości czterdziestu dni od Gomery; jestto kraj przedziwny i bogaty.
— Czy możemy zaufać twoim słowom?
— Gdybyś wasza wysokość znała Sancho Munda, pewniebyś o tém nie wątpiła. Powiadam waszéj miłości i wszystkim osobom tu zebranym, że don Christoval Kolumb popłynął na drugą stronę ziemi, która jest okrągła, jak wiemy teraz z doświadczenia. Zrobił nadto odkrycie, iż gwiazda polarna wędruje po niebie, i zajął w posiadanie wyspy tak wielkie jak Hiszpania, gdzie rośnie złoto, i z czasem przyjąć się może ziarno ewangelii.
— Oddaj list, Sancho! Kolumb nie wysłał cię pewnie z ustném tylko sprawozdaniem.
Majtek rozwinął paczkę złożoną z kilku kawałków płótna i papiéru, wydobył z niéj pismo admirała i klęcząc ciągle podał je królowéj, która dla odebrania go zmuszoną była postąpić parę kroków. Wywiązawszy się tym sposobem z odebranego polecenia, Sancho poprawił się na kolanach, nauczonym będąc przez Kolumba, że wstać nie powinien bez wyraźnego rozkazu, i wyciągnąwszy pieniądze, zaczął je znów przeliczać. Tymczasem królowa z natężoném zajęciem przebiegała list własnoręczny żeglarza. W ciągu téj czynności wszyscy stali nieruchomie, z spojrzeniem wlepioném w wyrazistą twarz Izabelli, na któréj żywe malowało się uniesienie. Dokończywszy czytania, królowa wzniosła oczy ku niebu i składając ręce, jakby w modlitwie dziękczynnéj, zawołała:
— Nie ludziom, lecz tobie, Panie, niech będzie cześć i sława za to wielkie odkrycie!
Rzekłszy te słowa, rzuciła się w krzesło i cicho zapłakała. Ferdynand wziął list z rąk małżonki i odczytał go z uwagą. Twarz jego wyrażała zrazu zadziwienie, potém gorącą pożądliwość, nareszcie radość bez granic.
— Sennorowie Saint-Angel i Alonzo de Quintanilla, zawołał, oto wiadomość która cieszyć was powinna. I ty, świętobliwy prałacie, chociaż dotąd przeciwnik Genueńczyka, rad będziesz takowéj w interesie kościoła. Oczekiwania nasze zostały przewyższone, bo Kolumb rzeczywiście dosięgnął Indyj, i powiększył tém znakomicie rozległość naszych dzierżaw.
Don Ferdynand nigdy nie okazywał podobnego w mowie zapału; jakoż spostrzegł się wkrótce, i ująwszy rękę królowéj, zaprowadził ją do swego gabinetu. Opuszczając salę dał znak arcybiskupowi i dwom obecnym urzędnikom korony, że mają iść za nim.
Niezadługo dzieci opuściły również pokój królowéj, w którym zostali tylko markiza de Moya, Mercedes i Sancho. Majtek ciągle jeszcze klęczał; ale mało zwracał uwagi na słowa i czyny otaczających go osób, gdyż myślał tylko o zysku dzisiajszego wieczoru.
— Możesz powstać, przyjacielu, rzekła donna Beatrix; ich królewskie wysokości już wyszły.
Sancho podniósł się ociężale, obtarł starannie kolana i zaczął rozglądać się wkoło, jak gdyby gwiazdy badał na morzu.
— Musiałeś należéć do wyprawy Kolumba, sądząc z twojego opowiadania?
— Wasza excellencya wątpić o tém nie powinna, bo przysięgam, że większą część swego czasu przepędzałem u stéru, o kilka kroków tylko od sennora admirała i sennora de Munoz.
— Czy znajdował się z wami jaki sennor de Munoz? odrzekła markiza, spoglądając na siostrzenicę wzrokiem porozumienia.
— Tak jest, szlachetna pani, a nadto sennor Gutierrez, i jeszcze sennor don..... mniejsza oto jaki; a wszyscy trzéj nie więcéj zajmowali miejsca, niż zwykle jeden człowiek. Ale racz wasza excellencya objaśnić mię gdzie znajdę na tym dworze wysoko urodzoną damę, imieniem Beatrix de Cabrera, markiza de Moya.
— Ja sama nią jestem, przyjacielu. Może masz do mnie zlecenie od owego sennora de Munoz.
— Dalipan, nie dziwię się już teraz że są na świecie wielcy panowie i biedni marynarze; toż tutaj ludzie, nim jeszcze gębę otworzę, już wiedzą co mam powiedzieć! Na wszystkich świętych! sądzę że don Christoval nawet, z całym rozumem swoim, nie da sobie rady w Barcelonie.
— Powiédz nam co o Pedrze de Munoz.
— A więc, sennoro, przynoszę ukłony od synowca waszéj excellencyi, hrabi de Llera, który na okręcie posiadał dwa nazwiska, jedno fałszywe, a drugie nieprawdziwe.
— Miałżeby mój synowiec nie dochować tajemnicy? Czy znał kto więcéj jego godność?
— Bezwątpienia, sennoro; najprzód on sam, powtóre don Christoval, potrzecie ja, poczwarte Alonzo Pinzon, jeżeli żyje, co jednak bardzo jest wątpliwe; nareszcie wasza excellencya i ta oto nadobna sennorita.
— Dosyć; spodziéwam się że ogół przynajmniéj nie został wtajemniczonym, chociaż trudno pojąć dlaczego mój synowiec zrobił wyjątek na twą korzyść. Czy niémasz listu od niego?
— Sennoro, don Luis zapóźno dowiedział się o mém wysłaniu. Admirał powierzył mu opiekę nad książętami i księżniczkami indyjskiemi; młody więc hrabia mało ma czasu do pisania, inaczéj byłby pewnie cały arkusz zapełnił wylaniem uczuć swoich dla tak szanownéj damy.
— Książęta i księżniczki!? Co znaczą mój przyjacielu, te szumne tytuły?
— Nic innego, tylko żeśmy przywieźli dostojne te osoby dla złożenia hołdu ich wysokościom. Nie zapuszczamy sieci na małe rybki, wolemy grube poławiać sztuki.
— Nie wiem prawdziwie czy wierzyć mam twoim słowom.
— Bez żadnego wahania, sennoro; dodam nawet, że towarzyszy nam dama haitijska tak rzadkiéj piękności, iż mogłaby zaćmić najładniejszą Kastyliankę: jestto oko w głowie i serdeczna przyjaciółka don Luis’a.
— O kim mówisz? zapytała Beatrix głosem wyniosłym; zkąd się wzięła ta księżniczka i jakie jéj nazwisko?
— Nazwisko jéj, wasza excellencyo, jest donna Ozema z Haiti, w którymto kraju brat jéj, don Mattinao, piastuje godność kacyki czyli króla. Sennora Ozema jest domyślną następczynią tronu. Don Luis i sługa najniższy waszéj excellencyi złożyli swe odwidziny na dworze jéj brata.
— To wcale niepodobne do prawdy! Jakżeby mój synowiec mógł wybrać takiego jak ty towarzysza?
— Wolno szlachetnéj pani myśleć o tém co się podoba, a przecież to rzecz tak święta, jak że jesteśmy na dworze Ferdynanda i Izabelli. Wiadomo zapewne waszéj excellencyi iż młody hrabia liczne odbywał podróże: otóż w jednéj z nich poznał Sancho Munda de Moguer, którego odtąd zaszczycał swą przyjaźnią. Gdy przeto don Luis wybiérał się odwidzić kacykę, zażądał mojego towarzystwa. Następnie, gdy król Kaonabo zrobił wyprawę dla porwania księżniczki Ozemy, hrabia de Llera i przyjaciel jego Sancho bronili jéj przeciw całéj armii Karaibów, i równie świetne odnieśli zwycięztwo, jak don Ferdynand nad Maurami.
— I skończyło się na tém, nieprawdaż, żeście ją sami porwali? Przyjacielu Sancho, zmyślasz śmiało lecz niezręcznie. Należałoby w istocie za te kłamstwa uczęstować cię chłostą.
— Lękam się, sennoro, wtrąciła nieśmiało Mercedes, że w opowiadaniu tego człowieka zbyt wiele, niestety, jest prawdy.
— Niéma powodu do obawy, piękna sennorito, ciągnął daléj Sancho, niezmięszany bynajmniéj groźbą markizy, bośmy bez szwanku wyszli z téj potrzeby. Dostojna sennora, któréj wszystko wybaczam, ze względu że jest ciotką najlepszego przyjaciela mojego, raczy przypomniéć sobie, iż Haitijczycy nie znają użycia strzelby; otóż przy pomocy takowéj pokonaliśmy Kaonaba. Wszak hrabia de Llera sam nieraz rozbijał całe hufce Maurów.
— Tak jest, odrzekła Beatrix; ale wtedy mój synowiec miał konia, zbroję i oręż, co zwyciężył Alonza de Ojeda.
— Czy rzeczywiście uwieźliście tę księżniczkę? zapytała Mercedes z żywością.
— Przysięgam na wszystkich świętych naszego kalendarza że mówię prawdę. Jest ona piękniejsza od córek królowéj, co niedawno wyszły z téj sali.
— Dosyć tego! zawołała Beatrix z oburzeniem. Dziwię się bardzo, że don Luis tak zuchwałego użył posłańca. Odejdź ztąd i powściągnij nadal swój język, bo nawet łaska admirała nie uchroni cię od kary. Już późno, Mercedes, idźmy na spoczynek.
Sancho sam został w pokoju, i po chwili paź królewski wskazał mu miejsce noclegu. Stary marynarz, pomruczawszy trochę na unośliwość markizy, i przeliczywszy raz jeszcze pieniądze, miał właśnie zająć swe łoże, gdy został przyzwany do Mercedes de Valverde. Dziewica przyjęła go z oznakami żywego wzruszenia.
— Odbyłeś długą i przykrą drogę, przyjacielu Sancho, rzekła przerywając milczenie; weź to złoto, jako dowód mojéj przychylności.
— Sennorito! zawołał Sancho, spoglądając z udaną obojętnością na dublony złożone w swéj dłoni; sądzę że wasza excellencya nie uważasz mnie za prostego najemnika. Zaszczyt iż jestem posłańcem admirała i mogę rozmawiać z tak pięknemi damami, więcéj dla mnie znaczy niż zapłata.
— Ale możesz potrzebować pieniędzy, i nie odmówisz ich przyjęcia kobiécie.
— Na takie wezwanie gotów jestem wziąć choćby dwa razy tyle.
Po tych słowach Sancho schował najspokojniéj odebraną kwotę, oczekując dalszych rozkazów. Mercedes znajdowała się w położeniu na jakie narażony jest każdy, co przedsiębierze rzecz siły jego przechodzącą; krótko mówiąc, zapewniwszy sobie środek objaśnienia swych wątpliwości, w stanowczéj chwili użyć go nie śmiała.
— Sancho, rzekła wreszcie, towarzyszyłeś admirałowi w téj podróży nadzwyczajnéj; chciałabym dowiedziéć się od ciebie jakich szczegółów zajmujących. Powiédz mi, czy to prawda coś wspomniał o książętach i księżniczkach?
— Taka prawda, jak dzieje pisane, sennorito. Kto był obecny w jakiéj bitwie i czyta potém jéj opis, ten zaraz pozna różnicę między faktem a opowiadaniem..... Znajdowałem się wtedy....
— Mniejsza o twoje przygody, Sancho. Wróćmy się raczéj do tego, czy istnieje jaki książę Mattinao i księżniczka Ozema, a bardziéj jeszcze czy oni z admirałem popłynęli do Hiszpanii.
— Jam tego nie mówił, piękna Sennorito; don Mattinao został w swym kraju, i tylko nadobna jego siostra wybrała się z admirałem i don Luis’em do Palos.
— Czy don Kolumb i hrabia de Llera tyle mają wpływu, aby skłonić księżniczkę krwi królewskiéj do opuszczenia ojczyzny?
— Możeto niezgodne z zwyczajami Kastylii, Portugalii albo Francyi; lecz Haiti jest państwem pogańskiém, gdzie księżniczka nie więcéj znaczy od naszéj szlachcianki. Zawsze jednak co piękna kobiéta, to nie brzydka; a przytém donna Ozema jest tak pojętna, że już szczebioce po kastylsku, jak gdyby się uczyła w Toledo lub Burgos. Ale téż don Luis bardzo gorliwym jest nauczycielem; zanim ten diabeł Kaonabo popsuł nam szyki, przez trzy dni był z nią sam na sam w pałacu, i wtedyto donna Ozema musiała znaczne uczynić postępy.
— Czy ona chrześcianka, Sancho?
— Jeszcze nie, sennorito; ale na dobréj jest drodze, bo nosi na szyi krzyż, wprawdzie niewielki, lecz kosztowny, który dostała w podarunku od hrabi de Llera.
— Co mówisz, Sancho!? zawołała Mercedes, zaledwo zdolna ukryć swe wzruszenie.
— Tak jest, sennorito, krzyżyk z kosztownych kamieni, który przedtém nosił sam hrabia.
— Nie byłyżto turkusy oprawne w złoto?
— Mogę zaręczyć tylko za drugie, bo nie znam się na kamieniach; wiem jednak że są niebieskie, jak błękit nieba Hispanioli. Donna Ozema nazywa ten klejnot Mercedes, na znak zapewne że wzywa miłosierdzia bozkiego.[1]
— Widać że oboje niewiele cenią to godło, skoro wiadomość o niém dostała się aż do ciebie.
— Z przeproszeniem, sennorito; na pokładzie okrętu, przy wzburzonem morzu, stary marynarz więcéj trochę znaczy jak w Barcelonie. Przytém donna Ozema ceni mnie osobiście, z powodu żem ją wybawił z rąk Kaonaba; pokazała mi więc swój krzyżyk gdyśmy wpłynęli do Tagu, i przyciskając go do serca, zawołała: Mercedes!
— Czy ta księżniczka ma orszak odpowiedni swéj godności?
— Wasza excellencya zapominasz, że la Nina jest małym statkiem, w którym nié ma pomieszczenia dla znacznéj liczby kobiét. Zresztą damy haitijskie niebardzo w tym względzie są wymagające; pod palącém niebem tego kraju łatwo się obejść bez pokojówek, bo niepotrzeba żadnego ubrania.
Ostatni ten szczegół obraził skromność dziewicy; ale ciekawość jéj tyle już była podrażnioną, że pragnęła dowiedziéć się wszystkiego.
— Czy don Luis de Bobadilla w téj podróży, jak zawsze, mężnie stawiał czoła niebezpieczeństwu?
— Wasza excellencya mówisz jakby świadek naoczny. Oj, gdybyś go widziała jak kropił Karaibów, broniąc donny Ozemy ukrytéj za skałą! To było godne uwielbienia.
— Donna Ozema za skałą!?
— Tak jest, sennoro; lecz odważna księżniczka, widząc że strzały sypią się jak grad, nie wysiedziała w ukryciu, tylko stanęła przed hrabią, i tym sposobem wymogła zawieszenie broni; gdyż nieprzyjaciel, rzecz naturalna, nie mógł strzelać do téj, o któréj posiadanie głównie mu chodziło. Można powiedziéć że oboje ocalili sobie życie.
— Ona mu życie ocaliła! Luis de Bobadilla, ocalony przez księżniczkę indyjską!
— Nieinaczéj, szlachetna pani; dobra to dziewczyna, jeśli wolno tak się wyrazić o wysoko urodzonéj osobie. Wasza excellencya sama ją pewnie pokochasz.
— Sancho, rzekła Mercedes zapłoniona, czy hrabia de Llera, prócz pokłonów dla markizy de Moya, nic więcéj ci nie polecił?
— Nic, sennorito.
— Czyś pewny tego, Sancho? Przypomnij sobie; czy nie wymienił innego nazwiska?
— Żadnego, szlachetna pani. Ktoś wprawdzie, nie pamiętam czy don Luis, czy stary sternik Diego, wzmiankował o jakiéjś Klarze, trzymającéj gospodę w Barcelonie, gdzie dobre jest wino; ale to pewnie musiał być Diego, bo jakżeby hrabia miał mówić o takiéj drobnostce?
— Możesz odejść, Sancho, rzekła Mercedes; zobaczymy się jutro.
Sancho, rad z ukończenia rozmowy, powrócił do swéj izby, nie domyślając się bynajmniéj ile złego sprawiły jego słowa, w których prawda z przesadą chaotycznie były splątane.





  1. Mercedes po hiszpańsku znaczy miłosierdzie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Ludwik Jenike.