Krzysztof Kolumb (Cooper)/Rozdział XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Krzysztof Kolumb
Wydawca S. H. MERZBACH Księgarz
Data wyd. 1853
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Ludwik Jenike
Tytuł orygin. Mercedes of Castile lub The Voyage to Cathay
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVIII.

W sobotę piętnastego września, to jest w dni dziesięć po odpłynięciu z Gomery, Kolumb z mniemanym sekretarzem swoim wieczorną godziną rozmawiał jak zwykle o wypadkach dziennych.
— La Nina wczoraj o czémś ci doniosła, sennorze, rzekł Luis; lecz będąc wówczas zajętym w kajucie, nie wiem dotąd o co chodziło.
— Majtkowie tego statku ujrzeli kilka ptaków nie oddalający się nigdy zbytecznie od lądu. Być może że jesteśmy w pobliżu jakiéj wyspy; lecz niepodobna nam tracić czasu na szukanie archipelagów, gdy idzie o odkrycie stałego lądu.
— Czy zboczenie bussoli nie ustaje, sennorze?
— Nietylko że nie ustaje, ale ciągle wzrasta; lękam się o wrażenie jakie to sprawi na majtkach, gdy się wreszcie dowiedzą o prawdzie.
Nagła jasność, rzucając jaskrawe światło na okręt i morze, przerwała mowę Kolumba. Ognista kula niezmiernym łukiem przebiegłszy strop nieba, na krańcach widnokręgu zanurzyła się w morze. Byłto meteor, ale tak świetny, jak rzadko widziéć się zdarza; to téż zabobonni marynarze jedni złą, drudzy dobrą upatrywali w nim wróżbę.
— Na św. Yago! zawołał Luis, gdy jasność ustąpiła mrokowi wieczornemu; sama natura naszę podróż uważa za nadzwyczajną, gdy tak cudowne zsyła nam zjawiska!
— Takito zawsze człowiek, odpowiedział Kolumb; skoro wykracza z granic życia powszedniego, w lada fraszce upatruje cudu. Podobne meteory zdarzają się dosyć często pod tym stopniem szérokości, nie mogą więc wróżyć ani za ani przeciw naszemu przedsięwzięciu.
Mimo starań admirała aby osadzie wytłumaczyć to zjawisko, przez całą noc o niem tylko rozmawiano. Jednakże nie wywołało ono szemrania, bo zdania pod względem znaczenia jego były podzielone.
Okręty wciąż posuwały się na zachód, przy wietrze zmiennym wprawdzie, lecz tyle pomyślnym, iż można było w jednym płynąć kierunku. Kolumb w przekonaniu swojém żeglował prosto ku zachodowi, skutkiem atoli zmiany w igiełce magnesowéj, zboczył nieco na południe.
Przez dwa dni następne dwieście mil blizko odbyto, lecz admirał część drogi dziennéj ukrywał przed osadą. Szesnastego września w niedzielę, nabożeństwo zgromadziło wszystkich na pokładzie. Niebo było pogodne, a gdy okręty zbliżyły się do siebie, tworząc jakby świątynię na bezgranicznéj przestrzeni oceanu, majtkowie jednym głosem zanócili pieśń wieczorną. Po tym akcie religijnym wesołość i nadzieja wstąpiły w serca wszystkich.
Kolumb miał właśnie powrócić do kajuty, gdy straż masztowa dała znak że spostrzega coś niezwykłego; jakoż po chwili eskadra ujrzała się pośród gęstéj zarośli krzewów morskich, i głośny wybuch radości powitał tę pozorną zapowiedź blizkości lądu.
Rośliny pokrywające okiem niedościgły przestwór, rzeczywiście usprawiedliwiały nadzieję podróżników, bo większa ich część była jeszcze zielona, jak gdyby świéżo wyrwana z gruntu. Ujrzano także kilkanaście tuńczyków, z których jednego złowiono. Majtkowie ze łzami w wzajemne rzucali się objęcia; nieprzyjaciele nawet w téj chwili uroczystéj braterskie podali sobie dłonie.
— Czy podzielasz ich nadzieje, sennorze? zapytał Luis. Miałyżby te rośliny zapowiadać że jesteśmy niedaleko Indyj?
— Majtkowie mylą się jeśli przypuszczają że dobiegamy kresu podróży; Indye muszą być jeszcze bardzo daleko. Zrobiliśmy około trzystu sześćdziesięciu mil od Ferro, a to podług mojéj rachuby stanowi zaledwo trzecią część drogi. Arystoteles opowiada, że kilka okrętów z Kadyxu gwałtowna burza zapędziła na zachód, gdzie napotkali morze pokryte zielskiem i mnóstwo tuńczyków. O téjto rybie, Luis, starożytni mniemali, że lepiéj widzi na prawe oko niż na lewe; uważano bowiem iż przepływając przez Bosfor ku morzu Czarnemu, trzymała się brzegu prawego, a wracając lewego.
— Na św. Franciszka! trzeba być ślepym na jedno oko, aby zabłądzić tak daleko od brzegu. Czy Arystoteles przypisuje tym stworzeniom skłonności tułackie?
— Filozof grecki mówi tylko o napotkaniu ich w miejscu pokrytém krzewami morskiemi. Marynarze Kadyxu mniemali, że się znajdują w pobliżu zalanéj wyspy i z wielką biédą trafili przecież do domu. Byłto zapewne ten sam obszar, który obecnie przebywamy. Ziemia co wydała te krzewy bezwątpienia jest niedaleko, ale jéj szukać nie myślę. Celem moim, powtarzam, jest odkrycie Indyj, a nie wysp rozpierzchnionych po drodze.
Wiadomo dziś, że jeśli Kolumb słusznie przypuszczał odległość stałego lądu, mylił się przecież utrzymując jakoby w tych stronach znajdowały się wyspy. Nie rozstrzygnięto dotąd pytania czy prądy spławiają te zielska z oddalonych pobrzeżów, czy siła wody wyrywa je z głębi morza; jednakże ostatnie przypuszczenie bardziéj podobném jest do prawdy, bo w części téj oceanu mnóstwo znajduje się szkopułów. Starożytni przeto żeglarze Kadyxu bliższemi byli prawdy, jak zdawać się mogło na pozór; rafa bowiem podwodna różni się od wyspy zalanéj jednym tylko sposobem formacyi.
Okręty, prując zarośle z szybkością kilku mil na godzinę, ciągle posuwały się naprzód i po upływie doby eskadra znajdowała się mniéj więcéj w połowie drogi, chociaż bliżéj jeszcze Afryki niż Ameryki. Morze było spokojne, statki więc płynęły obok siebie. Marcin Alonzo Pinzon doniósł sternikowi admiralskiemu, iż pragnie zmierzyć odrównikowość[1] słońca; postanowiono przeto odbyć tę czynność jednocześnie na trzech okrętach i sprawdzić potém wypadek takowéj.
Byłoto w poniedziałek 17-go września nad wieczorem. Kolumb i Luis spoczywali po nocy bezsennie prawie strawionéj, gdy Sancho wszedł do kajuty.
— Sennorze admirale, rzekł, sternicy chcą zmierzyć odrównikowość słońca. Właśnie stosowna nadeszła pora, bo gwiazda dzienna już się chyli tu zachodowi.
Admirał obudził Luis’a i po chwili obaj byli na pokładzie. Kolumb obawiając się o skutki wyniknąć mogące z odkrycia zboczeń igiełki magnesowéj, nie wziął z sobą bussoli, i zostawił doświadczenie zręczności swoich ludzi. W oddaleniu stu sążni tylko od statku la Pinta, widział dokładnie jak Marcin Alonzo przechodził niespokojnie od jednéj bussoli do drugiéj. W parę minut późniéj spuszczono szalupę, i Pinzon przybył na okręt admiralski, podczas gdy z innéj strony przedziérał się ku niemu Wincenty Yanez, dowódzca la Niny.
— Co znaczy ten pośpiech, sennorze Marcinie? rzucacie się ku mnie, jak gdybyście ujrzeli Indye.
— Bóg raczy wiedziéć, sennorze admirale, czy kiedykolwiek dosięgniemy tego kraju, lub jakiéjbądź ziemi, do któréj poprowadzić może użycie bussoli, odrzekł starszy Pinzon widocznie pomięszany. Porównaliśmy najsumienniéj narzędzia, i wszystkie bez wyjątku zbaczają od prawdziwéj północy o całą przedziałkę kompasową.
— Musieliście popełnić błąd jaki w rachubie.
— Bynajmniéj, szlachetny admirale, wtrącił nadchodząc Wincenty Yanez, ale wszystko nas zawodzi; sternicy moi powiadają, że w nocy gwiazda polarna nie zgadza się z kierunkiem igły magnesowéj.
— Możeto być, sennorowie, lecz okoliczność ta nie zagraża żadném niebezpieczeństwem. Wiemy że wszystkie ciała niebieskie podlegają pewnym ruchom, bądź stałym, bądź czasowym. Słońce na przykład, obiegające naszę ziemię w dwudziestu cztérech godzinach, musi zapewne obracać się koło swéj osi, chociaż tego nie dostrzegamy z powodu oddalenia: astronomowie bowiem widzieli na niém w różnych punktach pojawiające się plamy. I gwiazda więc polarna prawdopodobnie usunęła się chwilowo z swego miejsca, ale wkrótce tam powróci, bez nadwerężenia zwykłéj zgodności z bussolą. Oznaczcie tylko dokładnie teraźniejsze gwiazdy położenie, i zmierzcie takowe jutro, a przekonacie się o jednostajności jéj ruchu. Dalecy przeto od zniechęcenia się tym wypadkiem, cieszmy się raczéj z odkrycia rzeczy, która w następstwach swoich nieocenioną korzyść przyniesie dla nauki.
Marynarze, w braku lepszych objaśnień, poprzestali na tłumaczeniu admirała, lecz długo jeszcze to dziwne zjawisko było przedmiotem ich rozmowy. Gdy ludzie nie posiadający dostatecznych wiadomości zaczynają rozumować, wtedy albo bardziéj się trwożą, albo zupełnie uspakajają: sternicy i oficerowie flotylli w ostatniém byli położeniu. Inaczéj rzecz się miała z majtkami; na wiadomość że stracili jedynego przewodnika niebezpiecznéj podróży, ogólne powstało narzekanie. Wtedy Sancho dowiódł, jak ważne przysługi świadczyć może prosty nawet człowiek. Osada jednogłośnie prawie postanowiła żądać zwrócenia okrętów na północo-wschód; ale zręczny majtek umiał złagodzić obawę kolegów, klnąc się na wszystkie świętości, że mało dwadzieścia razy był świadkiem podobnych wybryków bussoli. Następnie wezwał najstarszych i najdoświadczeńszych, aby dokładnie obliczywszy zboczenie dzisiajszego wieczoru, przekonali się nazajutrz, czy ono w tym samym postąpiło kierunku.
Dnia następnego rano, osada wszystkich trzech statków czekała z niecierpliwością wypadku ponowionych spostrzeżeń. Gnana siłą wiatru i nurtem prądów ku stronie zachodniéj, wyprawa sto kilkadziesiąt mil zrobiła w ciągu doby; przybytek więc zboczenia był widoczny, i przepowiednia Kolumba świetnie się sprawdziła. Nieświadomi łatwo zawsze wierzą w rzeczy jako tako podobne do prawdy; i tym razem przeto ukoiła się trwoga, i mniemano powszechnie, że tylko gwiazda polarna zrobiła poruszenie, igiełka zaś pozostała w miejscu.
Trudno powiedziéć, czy Kolumb sam wierzył w podaną przez siebie teoryą, czy téż takową zmyślił w celu jedynie uspokojenia majtków. Najpewniéj że wielki odkrywca, lubo objaśnienie swoje uważał chwilowo za dostateczne, miał jednak w tym względzie wątpliwości, które przed samym sobą innym tłumaczył sposobem, bo nadzwyczajny ten człowiek, jakby wieszczym duchem, przeczuwał prawdy wówczas jeszcze nieznane.
Na pociechę ogólną ze świtem ujrzano morze pokryte jeszcze krzewami, co w przekonaniu wszystkich zapowiadało blizkość lądu. Wiatr dął w kierunku prądu morskiego, powiérzchnia więc oceanu podobną była do zwierciadła spokojnego jeziora, i okręty płynęły obok siebie w odległości kilku tylko sążni.
— To zielsko, sennorze admirale, zawołał starszy Pinzon, podobne jest do krzewów rosnących na porzeczach; sądzę przeto że się zbliżamy do ujścia wielkiego strumienia.
— Łatwo się o tém przekonać, odpowiedział Kolumb. Każę zaczerpnąć kubeł wody, i zobaczymy jakiego jest smaku.
Właśnie Pepe wykonać miał zlecenie admirała, gdy baczne oko ostatniego między świéżém jeszcze zielskiem dostrzegło raka, którego zaraz jeden z majtków siatką wyłowił z morza.
— Oto szacowna zdobycz, mój dobry Marcinie Alonzo, rzekł Kolumb pokazując raka; podwodny ten mieszkaniec nie zwykł oddalać się od brzegu na więcéj jak mil ośmdziesiąt. A tam, czy widzisz jednego z owych ptaków zwrotnikowych, co nigdy nie nocują na morzu?
Na te słowa osada wydała okrzyk radości, i ludzie ci, przed chwilą jeszcze rozpaczający, przerzucili się nagle w niepomiarkowane uniesienie łudzącéj choć bezzasadnéj nadziei. Na wszystkich okrętach zaczerpnięto wody, i kilkadziesiąt ust razem, po skosztowaniu takowéj, zapewniło, że jest mniéj słoną niż zwykle. Uprzedzenie tak silnie działa na umysły, iż sam nawet Kolumb, tak spokojny zawsze i rozważny, porwany wirem ogólnego zapału, pewnym był niemal ujrzenia wielkiéj wyspy w środku drogi między Europą i Azyą.
— Rzeczywiście, przyjacielu Alonzo, ta woda zdaje się słodkawa.
— Mój język to samo mi powiada, sennorze admirale. I oto widzę że osada la Pinty złowiła znów tuńczyka.
Każdéj z tych pozornych przepowiedni radosne towarzyszyły wołania. Admirał téż, ustępując zapałowi majtków, kazał rozpiąć wszystkie żagle i pozwolił okrętom prześcigać się według woli. Ta walka o piérwszeństwo w odkryciu spodziéwanéj wyspy wkrótce eskadrę rozdzieliła: la Pinta, jako najszybcéj żeglująca, wysunęła się przodem, zostawiając la Santa Maria i la Nina w znaczném od siebie oddaleniu. Wszystko szczęściem tchnęło na pokładzie tych statków samotnie płynących śród niezmierzonéj przestrzeni oceanu; a przecież niebo bezustannie jeszcze przeléwało się w morze, i fale Atlantyku nieskończone wkoło roztaczały kręgi.





  1. Odrównikowość (amplitudo) znaczy odległość od równika wschodu lub zachodu jakiego ciała niebieskiego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Ludwik Jenike.