Krwawa hrabina/Rozdział XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Krwawa hrabina
Podtytuł Sensacyjna powieść historyczna
Wydawca Bibljoteka Echa Polskiego
Data wyd. 1933
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XIII.
WIĘZIENIE ILONY I MARYJKI.

Ilonę wraz z Maryjką osadzono w zgoła innej celi, niźli w tej, w której znajdowała się nocy poprzedniej. Cela ta mieściła się w ogólnie znanej części lochów, ale nie można rzec, by skorzystały na tem uwięzione. Miast krat, zamykały ją drzwi mocne z niewielkiem okienkiem pośrodku, przez które od czasu do czasu zaglądał uzbrojony hajduk, niby sprawdzając, czy nieszczęsne nie uciekły. Bodaj, bardziej jeszcze ponurą i zbójecką miał minę od poprzedniej dozorczyni — starej jędzy, tak spostponowanej przez Jaśka — a w jego oczach nie wyczytałbyś żadnej litości.
Mało tego. Chcąc ostatecznie odebrać dziewczętom wszelką nadzieję, przykuto je łańcuchami do ściany. Wprawdzie było to nieco wygodniejsze, niźli okowy, rozkrzyżowujące wprost na murze, w jakie niedawno wtłoczono Górkę, lecz i te łańcuchy, niezwykle krótkie, nie pozwalały na żadną swobodę ruchu. Z trudem można było siąść na nawpół zbutwiałej słomie, zaściełającej podłogę celki, a o wygodnem wyciągnięciu się nie było nawet marzenia.
W takiej to straszliwej celi Ilona wraz z Maryjką spędziły całą dobę.
Wiedziały znakomicie, jaki oczekuje je los i nie łudziły się wcale. Górka wraz z Jaśkiem z pomocą nie przybywał, musiano wtedy i jego przychwycić w czasie ucieczki. Pewnie, osadzono w którymś z sąsiednich lochów — i młody szlachcic polski, jak i one, zginie.
Czasem tylko, z piersi Ilony, wyrywał się cichy szloch.
— Nieszczęsnam ja! — łkała. — Nieszczęsna! Na innych sprowadzam nieszczęście! Przezemnie Iwan życie postradał, ty teraz, Maryjko siedzisz w ciemnicy, a Górka i jego pacholik nie żyją! Czemuż litowałaś się nademną? Byłabyś wolna... i nie poginęliby tamci...
— Nie ma o czem gadać, panienko! — oburzała się Maryjka. — Nie dziś, to jutro w tem przeklętem zamczysku znalazłabym się w turmie, bo patrzeć na to nie mogłam, co się tu działo! Nie wasza to wina... A rycerz i jego pacholik, Jaśko? — tu głos jej nabierał cieplejszego tonu. — Da Bóg, żyją! Żyją i wnet się zjawią, by nas zwolnić, a hrabinę ukarać...
Mimo, że starała się to ostatnie zdanie wypowiadać z wielkiem przekonaniem, sama niezbyt wierzyła w to, co mówi. Za wiele upłynęło czasu, a wybawienie, gdyby było możliwe, jużby nastąpiło.
Siedziały tak biedne dziewczęta, skute, w mroku i o głodzie. Prócz hajduka, który przez okienko zaglądał, lecz, ani posiłków nie przynosił, ani nie odpowiadał na zapytania, nie zjawiał się do nich nikt i nie rozumiały tylko, czemu je jeszcze oszczędzano, czemu nie zrobiono końca. Że koniec ten ma nastąpić rychło, nie wątpiły na chwilę, a gdy przypadkiem jaki szczur, w korytarzu, wiodącym do celi zachrobotał, mniemały, iż to już przybywają oprawcy.
Ale, nie! Szmer milkł, znów panowała niezmącona, straszliwa cisza — i jedno nasuwało się przypuszczenie, że je skazano na długą, powolną, głodową śmierć.
— Tak będzie... — myślała Maryjka, a serce jej ściskała rozpacz i łzy kręciły się w oczach. Och, nie miała ochoty umierać tak młodo.
Wtem, gdy wedle obliczeń dziewczyny, zaczynał się już drugi dzień ich pobytu w lochach, znów zabrzmiały zdala kroki.
Tym razem odmienne, od stąpania hajduka. Pospieszne, niecierpliwe.
— Kat, czy wybawca? — szepnęły niemal jednocześnie z niepokojem.
Ten, co nadchodził, niósł latarnię w ręku, bo do celi przez drzwi jęła się sączyć wąska, żółtawa smuga. Później te drzwi się rozwarły i padł na nie snop światła. W pierwszej chwili, dzięki długiemu pobytowi w ciemnościach, oślepione promieniami latarni, nie poznały tego, który się zjawił.
— Fitzke! Garbus przeklęty! — wtem zawołała Maryjka. — Nasz koniec się zbliża...
Fitzke, on to był w rzeczy samej, podniósł wysoko do góry latarnię i począł oglądać dziewczyny, jak się ogląda zwierzęta.
— Ładne, wcale obie ładne! — mruknął z lubieżnym uśmiechem. — Nie wiadomo od której rozpocząć!
Spojrzały, przerażone. Garbus postawił latarnię na podłodze i teraz powoli zbliżał się ku nim.
— Obie, ładne! — dalej mruczał. — Ale Fitzke, potwór, monstrum, jak go przezywają, nie miał jeszcze dziewicy ze szlachetnego rodu. A ta panienka — zerknął na skuloną w kącie ze strachu Ilonę — pono ze znakomitej familji... Od niej zabawę rozpoczniemy.
Podszedł i wyciągnął ku niej swą wstrętną, obrośniętą włosem, niczem u małpy, rękę.
— Czego chcecie? — krzyknęła.
— Czego chcę? — powtórzył, a jego twarz nabierała coraz więcej zwierzęcego wyrazu. — Ciebie! Twego ciała...
— Co?
— Pragnę nasycić się tobą i twoją urodą. Każda, która w tych lochach się znalazła, przeszła przez moje ręce. To moja dodatkowa nagroda, za trudy, które ponoszę dla hrabiny!. Czyż inaczej, która z was raczyłaby spojrzeć na mnie? Gdy czasem przez żarty, zalecam się do najszpetniejszej dworki, ta śmieje mi się w nos i ucieka... A tu...
Maryjka zrozumiała, a przerażone oczy Ilony powiedziały jej, że i ona wszystko pojmuje.
— Zbóju! — zawołała, nie mogąc pohamować gniewu. — Mało, że przychodzisz nas zabić, jeszcze pragniesz zbezcześcić?
Garbus zaśmiał się krótkim, urywanym śmiechem.
— Zbeszcześcić, powiadasz? — zaskrzeczał. — Zbeszcześcić? A cóż to za hańba mi ulec, na kilka chwil przed śmiercią? Nikt się nie dowie... I na ciebie przyjdzie kolej, Maryjko... Tak zdaje się, cię zowią... Dwie na raz... Dawno nie przytrafiła mi się taka gratka...
— Przeklęty garbusie! — ryknęła. — Przeklęty! Wolę się zadławić tym łańcuchem, niźli znieść, by twe cuchnące usta zbliżyły się do mojej twarzy!
— Nie jedna tak gadała, a później sama całowała i ściskała! Łudziła się gołąbka, że jeszcze ją ocalę. Nie ocaliłem, gdyż mi nie wolno, ale uczyniłem, co mogłem... Przecie od Fitzkego zależy, jak boleśnie zadać śmierć...
— Łotrze, łotrze...
— Zaczekaj, cudna Maryjko, zaczekaj... Przódy, niechaj nacieszę się Ilonką!
Chciał ją pochwycić za obnażone ramię, lecz cofnęła się gwałtownie.
— Precz!
— Daleko nie uciekniesz! Skutaś łańcuchem.
W rzeczy samej, niemożebna była próba jakiegokolwiek ratunku. Dziewczęta, wprawdzie ręce miary wolne, ale zato, były przykute łańcuchem do muru za nogi, Cofnąć się zaledwie można było o krok, nie dalej.
— Daleko nie uciekniesz! — powtórzył garbus a jego łapa pochwyciła rękę dziewczyny.
— Maryjko! Maryjko! — krzyknęła przeraźliwym głosem, próżno starając się uwolnić dłoń i jakby Maryjka mogła ją uratować. — Ratuj, Maryjko.
Maryjka aż zagryzła usta do krwi z bezsilnego gniewu. Gdyby również nie była przykuta, bez wahania, rzuciłaby się na garbusa. Co wynikłoby z tej walki, nie wiadomo, gdyż Fitzke, choć mały, był krępy i silny. Lecz, pokaleczyłaby go, podrapała mu twarz. Teraz...
— Zbóju! Oprawco! — zgrzytnął łańcuch, targnięty w bezsilnym gniewie.
Tymczasem Ilona szarpała się daremnie z garbusem i próżno odpychała go wolną ręką. Byłto za słaby opór, by miał trwać długo i nieszczęsna, skrępowana dziewczyna, rychło się znalazła w ohydnych objęciach.
— Maryjko... Maryjko... — znów o strop celi odbił się zdławiony okrzyk.
Zdławiony, gdyż następnego już wydać nie mogła. Oszalały garbus, miął ją dosłownie w swych potwornych łapach, — wżerał się pocałunkami w szyję i twarz...
— Słodkaś... słodkaś... — charczał.
Maryjka znów szarpnęła daremnie swym łańcuchem.
— Boże! — z jej piersi wydarł się jęk. — A ja na to patrzeć muszę!
Wtem, stała się rzecz nieoczekiwana.
Z głębi korytarza, przez otwarte drzwi celi wpadł jakiś człowiek. Potężnem uderzeniem zdzielił w łeb garbusa, aż ten zatoczył się na ścianę.
— Wojewodzic! Górka! — wykrzyknęły Ilona i Maryjka niemal jednocześnie. — Jesteśmy ocalone!
— Jeszcze nie ocalone! — warknął garbus, który zdołał odzyskać równowagę. — Imć Górka wypadł z któregoś lochu, w którym się ukrywał, aby ratować uciśnione dziewice, lecz wnet z powrotem dostanie się do lochu!
Sięgnął po tkwiący za pasem sztylet, pragnąc rzucić się na wojewodzica, gdy raptem okrzyk przerażenia wydarł mu się z gardła.
— Cóż to?
Korytarz pełen był ludzi, którzy tak cicho nadeszli, że nie posłyszał ich kroków. Widział szlachciców, w bogatych madziarskich ubiorach, za niemi żołnierzy trzymających wycelowane w niego muszkiety. A cały korytarz był oświetlony blaskiem płonących pochodni.
— Skąd? Jak się tu dostali!
— Podziemnem przejściem, o któremś ty nawet nie wiedział, przeklęty garbusie! — rzekł Górka i nagłem kopnięciem obalił Fitzka na ziemię.
— Nie! Niechaj ja skończę z tym potworem! — krzyknął nagle jakiś młody szlachcic, wyskakując z poza grupy węgierskich panów.
Był to Sandor Feroczy. Przypadł do garbusa i ciął go przez łeb z taką mocą, że prawie przepołowił mu głowę.
— Niechaj czart bierze jego duszę...
Poczem podbiegł do Ilony, którą Górka wyswabadzał z kajdan i pochwycił ją w objęcia.
— Więc, widzę cię nareszcie, najdroższa siostro! — zawołał radośnie. — A mniemałem, że nie ujrzę cię żywą! Zdążyliśmy w porę cię ocalić! Im to zawdzięczasz — wskazał na panów w bogatych węgierskich strojach — i księciu Gaborowi! A, przedewszystkiem Górce, memu bratu...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.