Kronika Marcina Galla/Od tłómacza

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gall Anonim
Tytuł Kronika Marcina Galla
Data wyd. 1873
Druk Drukarnia Józefa Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zygmunt Komarnicki
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OD TŁÓMACZA.

Torowało mi drogę do niniejszego przedsięwzięcia, to w duszy tkwiące głębokie przekonanie, iż pamiętnik cudzoziemca z początku, wieku XII-go, który znać w młodzieńczych do Polski przybywszy latach, i większą też cześć wieku następnie w niej przepędził, zaczem tyle przedmiotów, pełnych żywotnego zajęcia, z przeszłości jej i teraźniejszości, w pamięci zgromadził; zaczem przez jakieś odznaczenie się niepospolite stanął w rzędzie kapelanów czyli kierowników sumienia królewskiego — wart z treści swej większego niż dotąd rozpowszechnienia, między tejże Polski rodakami. Nie mamy wszakże wiernego przekładu tego pamiętnika, przynajmniej w pożądanej całości zupełnej: a to co się błąka po półkach księgarskich, pod napisem historyi Bolesława III, (przez znajomego z prac innych na tém polu, Kownackiego), zdaniem naszem, tak mało odpowiada celowi powyższemu, takiém jest tylko mozolném łamaniem się z trudnościami łaciny średniowiecznej, iż nikt zapewne nie osądzi, aby (po próbach wierszowych lub prozaicznych od ręki, jak pierwsza księga przez Michała Gliszczyńskiego), podjęcie tej pracy z gruntu i ponowne jej w całości wykończenie, stawało się przedsięwzięciem zbyteczném.
Z innego zaś względu, gdyby czyjeś takie było zdanie, iż rozgłos wieści, tak skąpo rzucającej światło na dzieje zaginione, na pierwotne mianowicie zawiązki państwa, nie przynosi tak znakomitej zdobyczy dla plemienia lechickiego; odeż zwalibyśmy się wręcz przeciwnie, że to, co przestarzałém jużyło lub jako bajeczne skazaném na niepamięć, za czasów Galla, pod piórem tegoż odżyło, jak od iskry Prometeja. Pierwszy nasz kronikarz, mógłby w pewnym stosunku powiedzieć o sobie słowami tego bohatéra Eschilowego:

Patrzyli oni, ale nie widzieli,
Słuchali uchem, ale nie słyszeli,
W snach żyli błędnych, w których ich postacie
Nierozróżnione w chaos się mięszały.

∗                ∗
Aż uzbroiłem ich darem pamięci.

Jakoż staraniem jest najnowszej krytyki dziejowej, zbić błędne pojęcia o pisarzu, który miany przez jednych za dworaka-chwalcę, trzymającego „prawdę w garści“, przez inną śniedź pisarską, za nieświadomego, obcego, „przybłędę“, radzącego się źródeł niepewnych — dopiero lepiej poznanym być może, gdy odwzorowany prawie dosłownie w przekładzie z powołania, bez względu na swych powierzchownych oceniaczów, stanie wszem w obec, jakoby z żywém na ustach słowem.
Trudno już dziś, w rozbiorze wieści z dawnych wieków przezeń przynoszonej, na paskach stawiać kroki.
Jedyne to źródło autentyczne do rozpatrzenia się w dziejach naszych z początku wieku XII-go, nie sięga, wzorem okrzyczańszych imion, potopu i odrodzenia plemienia ludzkiego na ziemi. Pod tym względem, czyli pod względem wracania chłodnym wzrokiem do rzeczywistości, miga już w nim nawet pierwotne światełko dziejowej krytyki, dotąd nierozwiniętej.
Stosujemy w ogólności, do pierwowzoru naszego najpierwej, tę znaczącą wymówkę, w porę spotykaną u znajomego przewodnika na polu dziejopiskiém[1], iż „lubo pierwotne nasze dzieje krzyżowały się z podaniami innych ludów; rocznikarzy i kronikarzy naszych nie można posądzać o chęć fałszowania historyi, choćby przy braku owej idei zasadniczej czyli krytyki, w dzisiejszém tejże pojęciu, u nich widnej“. Ale i to rzecz pewna, iż w samejże, niedostatecznie rozświeconej jego tradycyi dziejowej, obojętnie się rozpatrywać bynajmniej nie możemy. Jestto zaiste ważne ze wszech miar zadanie, umieć w nim odróżnić historyka, torującego sobie szlak bity wśród sprzecznych ech podaniowych, od urodzonego poety, dla którego złudzenia fantazyi, na równi częstokroć stoją z rozumowemi kryteryami. Jego np. zarys jeograficzny ówczesnej słowiańszczyzny, po Adryatyk rozpostartej i odwrotnie ścierającej się ze Skandynawią, gdzieś na kończynach znajomej Północy, jest jeszcze podziśdzień dla dziejowego badacza zabytkiem szanownym.
A nie zapominać też trzeba, iż chwila dziejowa, w której się zjawia wśród ludu leśnego, bez pisma i wykształconych obyczajów, niosła, że tak powiem, w powietrzu cześć i sławę wielkiego organizatora państwa, Bolesława, które ubarwiały samą naturę prostaczą, tak, iżby się zdawała, już Bóg wié jak dawném podaniem i ta orężna dzielność i ta monarchia, dopiero na ostrzu szczerbca uzasadniona.
Jego Bolesław Wielki, ani przez pokoleniowego tubylca nie mógłby więcej postacią być zamiłowaną. Dla tejto właśnie jego miłości, tak dalece zadziwiającej w rodaku obcej ziemi, wiele wybaczyć musi krytyka najwybredniejsza.
W dalszym zaś ciągu, rzeczy sobie dobrze wiadome, z prawdziwą odwagą obywatelską wypowiada. Wskażemy to i z naciskiem wymówimy przy każdej okoliczności. Chociaż także z góry to notujemy, iż w pewnych ważnych chwilach, ani jego zażyłość blizka z dygnitarzami najwyższej hierarchii państwa, nie ośmiela go do wykrycia prawdziwego stanu rzeczy w nagości bezwarunkowej. W tymto sposobie ucina rzecz nagle, z powodu krwawego czynu, w chwili obłędu Bolesława Śmiałego.
Nie chcemy pomimo to w objaśnieniach tu i ówdzie do tekstu dołączanych, pokrywać milczeniem, cokolwiek w nim niedokładnie wyrażonego lub nawet wątpliwego dostrzegamy. A miejsc takich w kronice może się wytknąć nawet liczba dość spora. Miedzy innemi, zwracamy uwagę czytelnika na wątpliwość wynikłą (podziśdzień zaś, mimo starć polemicznych, nigdy jeszcze nierozwiązaną, ostatecznie), co do treści rozdziału 10-go, księgi I-ej, noszącego napis: „o powtórnej walce Bolesława z Rusinami“, według którego utwierdzałby się fakt, innym źródłom, w kształcie dwoistej wyprawy na Kijów nieznany. Orzeczenie z naszej strony słów kilku w tym przedmiocie, staje się niezbędnem.
Inna już sprawa co do objaśnień przez nas dołączonych, w przedmiotach z przeszłości, które za życia jeszcze dla samegoż kronikarza, zawierały w sobie trudności nielada do rozwiązania. W razach podobnych, ciąży na nas obowiązek zestawienia w świetle przeciwpołożném, zdań sprzecznych, z czasów późniejszych już zupełnie.
Mniej nas obowiązywały, być może, poprawki filologiczne, jakieby się zdarzyły, co do odmianek zachodzących w ustaleniu łacińskiego tekstu; a przynajmniej, nie tuż obok przekładu, wdawaćbyśmy się w nie powinni. Odpowiedzialność z siebie w tym względzie składamy na teksty nam dostarczone, i powszechnie uznane za najlepsze: Winc. Bandkiego i Augusta Bielawskiego (już po przyłożeniu ostatniej ręki do tego zadania przez Szlachtowskiego, któremu zawdzięczają pożądaną pewność Dziejowe pomniki niemieckie Pertza). One wyłączną stają się dla nas podstawą w całości kroniki. Cokolwiekby przeto niedostatecznego dawało się dostrzedz w pojedynczych orzeczeniach, za winę sobie nie poczytamy.
Wolimy wreszcie nie przemilczeć o takich tematach wyjątkowych, którym, jak sądzimy, odprawa stosowna jeszcze się nie daje, gdy np. powieści mityczne lub legendowe o Popielu i Piaście, odliczają się ryczałtowo pomiędzy „bajdy“, (jak u Maciejowskiego w pracy pomienionej), pomiędzy „symbole“ i gorzej jeszcze, albowiem pomiędzy „facecye“ (jak w szkicu historycznym osobnym przez Szajnochę).
Nacisk silniejszy dając ostatecznie na oznaczenie „brak krytyki“, zadawany mianowicie Gallowi, z powodu tonu legendy panującego w częściach kroniki wstępnych przed panowaniem Krzywoustego, starać się będziemy, z naszej również strony, odróżnić w częściach tych historye od poezyi. Zkądinąd wszakże, wszyscy przyczyniający się jakimkolwiek udziałem do uprawy tej lechy dziejowej, łatwo przekonywamy się z doświadczenia, że odjąć w pewnej dobie naszej literatury i to rozpalające się zdala światło przewodnie, byłoby te literaturę najniesłuszniej pozbawiać jedynej jeszcze, pełnej znaczenia pomocy.
Zamówić sobie musimy wolność powrotu do tej kwestyi w zmiankowanej na teraz pobieżnie, pod następującym z kolei tematem, którego nadpis zawieramy w wyrazach: Tak zwany Marcin Gallus, ze względu na rodowitość swą i stanowisko w dziejownictwie krajowém mu przynależne. A słowo to wstępne zamykamy tymczasem, upomnieniem do spółziomków, gdzieindziej ze względu pojedynczej sztuki wyrzeczoném: „Jakikolwiek los gotuje Opatrzność dalszym pracownikom na tém polu, to rzecz pewna, iż nie jedna jeszcze wielką zagadkę znajdą oni do rozwiązania na przyszłość przed sobą. Na nich to brzemieniem swem cięży obowiązek, spojenia na nowo rozerwanego łańcucha czasów, i dołożenia usilności na drogach Pańskich, aby wznosili umysły górą nad poziom, i prostowali ich drogi, podtrzymując wytrwale ducha, w zawodzie zmierzającym do zbadania prawdy, przez poczucie jej piękna w całej swej rozciągłości. Wiele im w rzeczy samej zostaje do dopełnienia na tém niezbrodzoném morzu, po usiłowaniach poprzedników. Nie idzie jednak za tém, ażeby mieli zrozpaczéć w jakimkolwiek sposobie, o możności dopięcia celu“. (Zob. przedsłowie Wojciecha Sowińskiego, w jego: Les musiciens polonais et slaves anciens et modernes, dictionaire biographique. Paris. 1857. p. 43). Mowa to prostoty, zaprawdę — taki głos w imię szlachetnych celów i zasad; lecz czyliż prostota nie najlepiej zawsze drogę do serc ludzkich uścielała?









  1. Zob. Maciejowskiego Roczniki polskie i kroniki atr. 81.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gall Anonim i tłumacza: Zygmunt Komarnicki.