Przejdź do zawartości

Królowa Śniegu (Andersen, przekł. Mirandola)/Córka rozbójników

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hans Christian Andersen
Tytuł Królowa Śniegu
Pochodzenie Baśnie
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło skany na Commons
Inne Cała baśń
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ PIĄTA.
CÓRKA ROZBÓJNIKÓW.

Zosia jechała przez ciemny las, a blask złotego powoziku zwrócił uwagę rozbójników, którzy zaczęli wołać:
— To złoto! Złoto!
Nadbiegli, zabili dojeżdżacza, lokaja i stangreta i wyciągnęli Zosię.
— Tłusta jest, śliczna, karmiona orzechami! — zawołała szkaradna, stara rozbójnica, o kołtunowatych włosach, krzaczastych brwiach i brodzie. — Będzie smakowała, jak tłuste jagnię. Zaraz ją zarznę! — To rzekłszy dobyła ogromnego noża, błyskając nim straszliwie.
— Au! — wrzasnęła jednocześnie stara jędza.
Nic dziwnego, że tak było, gdyż córka jej, którą miała na plecach, ukąsiła ją w ucho.
— Nieznośna jesteś! — rzekła, zła iż nie może zarżnąć Zosi.
— Chcę się z nią bawić! — powiedziała dzika dziewczyna. — Musi mi dać swój zarękawek i sukienkę i spać razem ze mną w jednem łóżku! — a rzekłszy to ukąsiła jeszcze raz w ucho matkę, tak że podskoczywszy okręciła się wokoło.
Rozśmieszyło to rozbójników, którzy zawołali:
— Ślicznie tańczysz babo ze swem pomietłem.
— Chcę wsiąść do złotego powoziku! — rzekła dzika dziewczyna i uczyniła to, gdyż była samowolna i rozpieszczona wielce. Potem zaś, obie z Zosią ruszyły w głąb lasu. Dzika dziewczyna była tak duża jak Zosia, tylko barczysta, krępa i ogorzała od słońca. Oczy miała czarne i niemal smutne. Objęła Zosię i powiedziała: — Nie zarzną cię, jak długo ja nie pogniewam się na ciebie! Jesteś pewnie królewną?
— Nie! — rzekła Zosia i opowiedziała swe przygody i poszukiwania za Jankiem.
Dzika dziewczyna wysłuchała wszystkiego, skinęła głową i rzekła:
— Nie zarzną cię, choćbym była na ciebie zła, gdyż wówczas uczynię to sama.
Potem otarła łzy z oczu Zosi i wsadziła ręce w jej zarękawek ciepły i miękki.
Na koniec zatrzymał się powozik w podwórzu zbójeckiego zamku. Mury były popękane od góry do dołu, ze szczelin wylatywały kruki i wrony, wszędzie mnóstwo było straszliwych psów, wyglądających jakgdyby mogły połknąć całego człowieka. Ale żaden nie szczekał, gdyż było to zabronione.
Pośrodku wielkiej, okopconej sali paliło się ognisko, dym bił pod strop i uchodził na zewnątrz licznemi szczelinami. W ogromnym kotle gotowano zupę, a zające i króliki pieczono na rożnach.
— Będziesz dziś spała ze mną, przy mych kochanych zwierzątkach! — powiedziała dzika dziewczyna.
Pojadły sobie, popiły i poszły w kąt sali, gdzie była słoma i derki. Ponad tym barłogiem zobaczyła Zosia dużo żerdzi, na których siedziało może ze sto gołębi. Spały wszystkie, ale zaczęły się ruszać gdy nadeszły dziewczęta.
— Wszystkie są moje! — powiedziała dzika dziewczyna, chwyciła pierwszego z brzegu za nogi i zaczęła nim potrząsać, tak, że biedny ptak bił skrzydłami ze strachu. — Pocałuj go! — zawołała, podsuwając Zosi pod usta.
— A tam siedzi leśna hołota! — dodała, wskazując na zakratowaną dziurę w murze. — Te gołębie uciekłyby zaraz do lasu, gdyby je tylko wypuścić. A tutaj mam moje kochane, małe Bee! — To rzekłszy, wyciągnęła za rogi młodego rena z obręczą na szyi, który stał przywiązany za zagrodzeniem. — I jego trzymać muszę na uwięzi, gdyż uciekłby zaraz. Co wieczór łaskoczę go po szyi nożem, czego się bardzo boi. — Dobyła ze szpary w murze długi, ostry nóż i przyłożyła go do szyi biednego zwierzęcia, które fikało ze strachu nogami, a dzika dziewczyna śmiała się. Potem legły wraz z Zosią na słomie.
— Więc ty sypiasz z nożem w ręce? — spytała Zosia.
— Zawsze! — odparła dzika dziewczyna. — Nie wiadomo nigdy co się zdarzyć może. Ale opowiedz mi jeszcze raz o swoim Janku, z powodu którego wyruszyłaś w świat szeroki.
Zosia powtórzyła wszystko od początku. Leśne gołębie gruchały w klatce, a swojskie spały.
Dzika dziewczyna otoczyła jedną ręką szyję Zosi i chrapała głośno, w drugiej ręce trzymając nóż. Zosia spać nie mogła, bowiem ciągle groziła jej śmierć. Rozbójnicy siedzieli wokoło ogniska, śpiewali i pili, a stara rozbójniczka wywracała koziołki. O jakże przykro było patrzyć na to!
Nagle zagruchały leśne gołębie, mówiąc:
— Widziałyśmy małego Janka. Biała kura niosła jego sanki, on siedział w saniach Królowej Śniegu i pędzili przez las, właśnie obok gniazd naszych. Królowa śniegu dmuchała na młode gołębie, tak, że pomarzły wszystkie, za wyjątkiem nas dwu!
— Czy prawdę mówicie? — zawołała Zosia. — Dokądże jechała Królowa Śniegu? Może wiecie i to?
— Sądzimy, że jechała do Laponji, gdyż tam jest śnieg i lód! Zapytaj zresztą młodego rena, który stoi przywiązany w zagrodzie.
— Tak! tak! — powiedział ren. — Tam jest dużo śniegu, lodu, tam kraj szczęśliwy! Można tam sobie biegać po lśniących rozłogach do woli! W Laponji ma Królowa Śniegu swój pałac letni, ale jej pałac zimowy mieści się przy biegunie północnym, na wyspie zwanej Szpicbergiem.
— O drogi, kochany Janku mój! — westchnęła Zosia.
— Śpij, i nie gadaj przez sen! — powiedziała dzika dziewczyna. — Inaczej przebiję cię nożem!
Nazajutrz opowiedziała jej Zosia wszystko, co mówiły dzikie gołębie, a dzika dziewczyna pokiwała głową i spytała rena:
— Czy wiesz, gdzie jest Laponja?
— Któż to wiedzieć może lepiej odemnie? — zawołał, a oczy mu rozbłysły. — Wszakże tam się urodziłem i wychowałem! Tam biegałem po śnieżnych rozłogach!
— Słuchajże! — zwróciła się dzika dziewczyna do Zosi. — Wszyscy rozbójnicy poszli w las, została jeno matka moja. Ale pociągnie ona na śniadanie spory łyk z dużej flaszki i zaraz potem zaśnie. Wówczas uczynię coś dla ciebie.
Rzekłszy to, skoczyła z posłania, rzuciła się matce na szyję, wytargała ją za wąsy i brodę i zawołała:
— O ty, droga moja kózko! Dzień dobry ci!
A matka dała jej kułakiem w nos tak mocno, że poczerwieniał i zsiniał. Była to jednak oznaka czułości.
Niedługo potem napiła się matka z wielkiej flaszki i zasnęła, a dzika dziewczyna rzekła renowi:
— Mam nieraz ochotę łaskotać cię po szyi nożem, gdyż jest to wielce zabawne, dziś jednak puszczę cię pod warunkiem, że popędzisz co sił do Laponji i zaniesiesz do pałacu Królowej Śniegu tę małą dziewczynkę, która tak tęskni za swoim Jankiem. Słyszałeś sądzę wszystko, gdyż paplała głośno, ty zaś masz zwyczaj podsłuchiwać.
Ren podskoczył z radości wysoko, dzika dziewczyna wsadziła nań Zosię, przywiązała ją dla pewności, a nawet podłożyła jej miękką poduszkę.
— Oto masz swoje futrzane trzewiczki! — rzekła jej. — Ale zarękawka ci nie oddam, gdyż jest zbyt piękny. Zamiast tego, wdziej te rękawice mojej matki, sięgają aż do łokci, więc nie zmarzniesz!
Zosia płakała z radości.
— Nie cierpię mazgajów! — zawołała dzika dziewczyna. — Wszakże powinnaś się cieszyć! Weź oto te dwa bochenki chleba i szynkę.
Umieściła pożywienie na grzbiecie rena, potem otworzyła bramę, zwołała do wnętrza zamku psy, potem przecięła sznur wiążący rena i rzekła mu:
— Pędź co sił i uważaj na Zosię.
Zosia podała obie ręce dzikiej dziewczynie na pożegnanie, a ren skoczył galopem i zaczął biec co sił przez pola, lasy, stepy i moczary. Wilki wyły wokoło, krakały kruki, a zorza polarna świeciła coraz to jaśniej.


REN SKOCZYŁ GALOPEM I ZACZĄŁ BIEC CO SIŁ PRZEZ POLA, LASY

— Zbliżamy się do ojczyzny mojej! — zawołał i pędził coraz to prędzej. Zjedli chleb i szynkę i właśnie tego samego dnia dotarli do Laponji.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hans Christian Andersen i tłumacza: Franciszek Mirandola.