Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A tam siedzi leśna hołota! — dodała, wskazując na zakratowaną dziurę w murze. — Te gołębie uciekłyby zaraz do lasu, gdyby je tylko wypuścić. A tutaj mam moje kochane, małe Bee! — To rzekłszy, wyciągnęła za rogi młodego rena z obręczą na szyi, który stał przywiązany za zagrodzeniem. — I jego trzymać muszę na uwięzi, gdyż uciekłby zaraz. Co wieczór łaskoczę go po szyi nożem, czego się bardzo boi. — Dobyła ze szpary w murze długi, ostry nóż i przyłożyła go do szyi biednego zwierzęcia, które fikało ze strachu nogami, a dzika dziewczyna śmiała się. Potem legły wraz z Zosią na słomie.
— Więc ty sypiasz z nożem w ręce? — spytała Zosia.
— Zawsze! — odparła dzika dziewczyna. — Nie wiadomo nigdy co się zdarzyć może. Ale opowiedz mi jeszcze raz o swoim Janku, z powodu którego wyruszyłaś w świat szeroki.
Zosia powtórzyła wszystko od początku. Leśne gołębie gruchały w klatce, a swojskie spały.
Dzika dziewczyna otoczyła jedną ręką szyję Zosi chrapała głośno, w drugiej ręce trzymając nóż. Zosia spać nie mogła, bowiem ciągle groziła jej śmierć. Rozbójnicy siedzieli wokoło ogniska, śpiewali i pili, a stara rozbójniczka wywracała koziołki. O jakże przykro było patrzyć na to!
Nagle zagruchały leśne gołębie, mówiąc:
— Widziałyśmy małego Janka. Biała kura niosła jego sanki, on siedział w saniach Królowej Śniegu i pędzili przez las, właśnie obok gniazd naszych. Królowa śniegu dmuchała na młode gołębie, tak, że pomarzły wszystkie, za wyjątkiem nas dwu!